Godziny czekania w zimnie i przerażającej niepewności. W pobliżu granicy ukraińsko-polskiej wyczerpani i roztrzęsieni Ukraińcy czekają na przewiezienie w bezpieczne miejsce. W jednym kierunku płynie pomoc materialna, a w drugim ludzie próbujący opuścić kraj ogarnięty wojną. Specjalny Sprawozdawca w Polsce uchwycił sytuację na przejściu granicznym w Medyce.
Cztery rodziny rano. Minus sześć stopni. Wkrada się zima. Dym wydobywający się z ust. Dwudziestoczteroletnia Karina Krenta w kuli na głowie i z plecakiem na plecach stoi na przejściu granicznym w Medyce. Tu i ówdzie dryfują od niej czarne sylwetki.
Droga do Polski jest oświetlona jak czerwony wąż, samochody ledwo się poruszają. Kończy nam się benzyna i woda.
Karina przyjechała z Pragi. Wie, że na granicy polsko-ukraińskiej przez jakiś czas będzie mroźno. Mówi, że jej rodzina jest dwadzieścia kilometrów od granicy, wciąż na Ukrainie. W obecnej sytuacji może to oznaczać dzień lub dwa. Droga do Polski jest oświetlona jak czerwony wąż, samochody ledwo się poruszają. Kończy się gaz i woda. Wszyscy próbują opuścić kraj ogarnięty wojną. "To może potrwać jeszcze dłużej. Jeden z członków naszej rodziny zgubił się po drodze" - mówi młoda kobieta perfekcyjnym czeskim. Kiedy się połączą, chce zabrać ze sobą matkę i krewnych do Pragi, do Zizkova, gdzie mieszka.
Żadnych mężczyzn, żadnych rodziców
W niewielkiej odległości mężczyźni ładują małą furgonetkę. Za chwilę odjedzie w kierunku przeciwnym do kierunku exodusu, z powrotem na Ukrainę. Załoga: kilku mężczyzn i jedna kobieta. "Musimy to zrobić dla naszego kraju", mówią ponuro. Nie mówią zbyt wiele. Będą walczyć. W końcu przez przejście przechodzą tylko kobiety, obcokrajowcy i dzieci. Ukraińscy chłopcy tylko do 16 roku życia. Starsi są zagrożeni koniecznością obrony kraju - czy tego chcą, czy nie.
"Szliśmy pieszo do granicy przez trzy dni, czasami ktoś nas podwoził" - mówi Oxana, której towarzyszy 13-letni syn Maxim. Mówi również po czesku. Mówi, że kiedyś mieszkała w Brnie. Ale teraz jedzie odwiedzić przyjaciół w Polsce. Przyjechała z małą torebką i niczym więcej. Nie było na to czasu. "Po prostu zamknęliśmy za sobą drzwi". Ona i dwie inne kobiety musiały zabrać czwórkę dzieci w bezpieczne miejsce, najmłodsze miało sześć lat. Nie potrafi jeszcze oszacować, jak długo pozostanie w Polsce. "Czekają na nas, więc pa!". Żegna się pospiesznie.
W tym czasie czeski biznesmen Karel Herzig również zmierza w kierunku ukraińskiej granicy. Kilka godzin później czeka na peronie głównym stacji Przemyśl ze swoim znakiem wykonanym z pudełka, który mówi, że zapewni bezpłatny transport do Pragi dla siedmiu osób, a także zapewni im zakwaterowanie. "Nie szukałem nikogo konkretnego, ale mam już pierwszego pasażera", mówi.
Pluszak dla dzieci, zupa dla wszystkich
Polscy wolontariusze rozdają dzieciom pluszowe misie. Gorący żurek lub kapuśniak. Inni krzyczą do mikrofonu: "Trzy osoby do Krakowa. Gdańsk! Ktoś jedzie do Gdańska? Częstochowa!" Od czasu do czasu podnosi się ręka, a za nią grupa uchodźców. Ostatni pociąg ze Lwowa wiózł 1600 osób. Niektórzy w pociągu, który godzinami zatrzymywał się na polach, nie mieli nawet gdzie usiąść. Całą drogę stali. W nerwowej atmosferze trwającego konfliktu. Nie wspominając o braku jedzenia i picia.
Na drugim torze łańcuch rąk w pośpiechu ładuje żywność i wodę na drogę powrotną. Kierunek Kijów.
Nie narzekają, są bezpieczni. Nie tak jak wielu innych, którzy wciąż tulą się w schronach w stolicy Kijowa.
Podczas gdy samochód za samochodem rozładowuje się na peron i znika w centrum rejestracji, na drugim torze łańcuch rąk pospiesznie ładuje żywność i wodę na podróż powrotną. Kierunek Kijów.
Zabytkowy budynek stacji w spokojnym Przemyślu stał się akademikiem, dystrybutorem racji żywnościowych, bazą dla strażaków i wolontariuszy oraz centrum prasowym, z którego załogi są wysyłane na cały świat.
Dwóch Kongijczyków, którzy przyjechali z Kijowa, gdzie byli w interesach, próbuje zamówić świeżo wyciskany sok od pracowników restauracji na stacji. "Nie jesteśmy w Intercontinentalu, panowie, tylko w kolejce" - śmieje się kelnerka.
Polacy pomagają sprawnie, niestrudzenie i z uśmiechem. Doskonale zdają sobie sprawę, że Ukraińcy walczą teraz także o nich.
Fotoreportaż: Czechy popierają Ukrainę
Fotografka Jana Plavec spędziła wczoraj wiele godzin na demonstracjach przeciwko militarnej agresji Rosji na Ukrainę. Na twarzach ludzi widać szok i emocje, ale także determinację, solidarność i zdecydowanie. Sercem jesteśmy z Ukrainą!
Fotorelacja z demonstracji przeciwko rosyjskiej agresji
Wszystkie artykuły autorki/autora