Po prostu nie okazuj strachu. Cztery historie kobiet w niezgodzie uczą nas, jak żyć niezależnie i nie pochylać się do tyłu.

Aksamitna rewolucja
Dáda Libánská
Disidentky
Eda Kriseová
HistoriaHistoria pisana przez kobiety
Historia sprzeciwu
Jaroslava Šiktancová
Karta 77
Kobiety i historia
Silvestra Chnápková
Redakcja Heroine
| 5.2.2024
Po prostu nie okazuj strachu. Cztery historie kobiet w niezgodzie uczą nas, jak żyć niezależnie i nie pochylać się do tyłu.
Matěj Stránský

Nie wysuwały się na pierwszy plan, więc niewiele osób zna ich historie. Kobiety w niezgodzie wykazały się odwagą, którą trudno nam sobie dziś wyobrazić w naszym kraju. W czasach, gdy w Europie znów szaleje wojna, a w społeczeństwie szerzą się różnego rodzaju ekstremistyczne poglądy, z pewnością nie powinniśmy zapominać o tym, jak niektórzy z nas żyli przed aksamitną rewolucją.

Podpisali Kartę, pisali lub rozpowszechniali zakazaną literaturę lub po prostu starali się żyć niezależnie i nie naginać się do komunistów. Pochodzili z różnych środowisk, mieszkali w różnych miejscach, ale żaden z nich nie żył tak, jak sobie pierwotnie wyobrażał.

Obiecująca kariera ówczesnej redaktorki Gazety Literackiej utknęła w martwym punkcie w 1969 roku. Jej ostatni reportaż nosił tytuł Zandete si twenty steps i dotyczył Jana Zajica. Po tym wydarzeniu nie pozwolono jej już pisać dla gazety. Zamieniła redakcję na "dom wariatów", gdzie zaczęła pracować dobrowolnie. "Ponieważ myślałam, że zwariuję", wyjaśnia po latach.

Praca z chorymi psychicznie doprowadziła Edę Krise do pisania opowiadań. Ale tych również nie wolno jej było oficjalnie publikować. Opublikował je dopiero Ludvík Vaculík pod koniec lat 70. w samizdatowym wydaniu Petlice. "Publikując moje opowiadania w Petlicach, oficjalnie stałam się dysydentką", wspomina osiemdziesięciodwuletnia dziś kobieta.

Regularnie uczestniczyła w przesłuchaniach StB. Grożono jej, że jej dzieci nie będą mogły się uczyć, a oni celowo wypełnili przed nią kartę zatrzymania. "Chcieli, żebym im powiedziała, gdzie kto był, kiedy i gdzie ich spotkałam. Zawsze mówiłam im, że nic nie pamiętam".

Jej córki dzielnie znosiły znęcanie się i zastraszanie. Kiedy były starsze, pośredniczyły w kontaktach z matką. Eda była związana z kanałem przemytniczym, który wysyłał rękopisy, samizdatowe czasopismo Content lub pieniądze do rodzin osób, które zostały zamknięte.

Po rewolucji pracowała w biurze prezydenta Václava Havla. Znała go tak dobrze, że była w stanie udzielać mu wywiadów. "Fizycznie nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić, więc my, jego doradcy lub asystenci, pomagaliśmy mu i próbowaliśmy go pomnożyć" - wyjaśnia. W Zamku Eda Krise pełniła funkcję nieformalnego rzecznika ds. płci i kwestii kobiecych. Podróżowała na światowe kongresy kobiet i poznała amerykańskie feministki Betty Friedan i Bellę Abzug. "Od tego czasu odpowiadam różnym macho, którzy nazywają mnie feministką, mówiąc, że jestem humanistką, a ponieważ jestem kobietą, jestem feministką".

Silvestra Chnápková: Čmyśliwy miał uczucie, że już to nie może być gorzej

Do Novej Vizcayi chodziła od 1978 roku. W kultowej społeczności odbywały się koncerty, założono tam podziemne czasopismo Vokno i - jak po latach wspomina Silvestra Chnápková - "wszyscy czuli się tam wolni". Kiedy państwo wywłaszczyło dom, ona i jej mąż kupili opuszczony młyn w Osvračín, małej wiosce niedaleko Domažlic. Ale StB ich obserwowało. Nastąpiły represje i problemy w pracy. W tym czasie myślała o emigracji, ale jej mąż nalegał, aby to zniosła. Nadzieja, że sytuacja się zmieni, podtrzymywała ją na duchu. "Nie byłoby to możliwe bez nadziei i optymizmu", mówi Chnápková, obecnie 87-latka.

Aparat państwowy nasilił swoje zastraszanie. "Po każdych represjach miało się wrażenie, że gorzej już być nie może", wyjaśnia Silvestra Chnápková. "Kiedy kupiliśmy młyn, była tu turbina, elektrownia działała, a oni zabrali wodę, więc nie mogliśmy korzystać z elektrowni. Mieliśmy bydło, zaczęło dobrze prosperować, więc przyszli i wywłaszczyli wszystkie stajnie i wszystkie łąki, zaorali drogi, więc nie mieliśmy czym się żywić".

Dopóki mogli uprawiać ziemię, byli samowystarczalni. Ale w 1986 r. rozpoczęło się wywłaszczenie i musieli sprzedać zwierzęta, ponieważ nie mieli dla nich paszy. Ich wynagrodzenie było znacznie niższe niż innych. Bezpieczeństwo publiczne nieustannie nakładało na nich grzywny za rzekome wykroczenia drogowe. "Raz dostaliśmy mandat za przekroczenie prędkości, gdy jechaliśmy wozem konnym. Innym razem za brak oświetlenia pojazdu na tym samym wozie. Finansowo całkowicie nas to wyczerpało" - mówi.

Podpisała statut Sylwestra w kwietniu 1981 roku. Do 1984 r. pracowała jako księgowa w zakładzie czyszczenia nasion w Osevie, ale później nie mogła już chodzić do biura. Regularnie zabierano ją z pracy na przesłuchania. Martwiła się głównie o swoją córkę, która mimo że miała świetne oceny, nie dostała się do szkoły średniej. "Jana była jedynym niezamieszkałym dzieckiem w kraju", mówi Silvestra Chnápková. "Dali mi do zrozumienia, że pójdzie do tokarki zamiatać brud, że na pewno nie będzie się uczyć. Już w szkole podstawowej widać było, że mają na nią wpływ" - dodaje.

Przyjaciele z Dissent przyjeżdżali na farmę w weekendy, aby pomóc. Kiedy mąż Silvestry został zamknięty na dwa miesiące w zakładzie dla obłąkanych, ponieważ odmówił pójścia do wojska, przychodzili karmić bydło, układać węgiel i rąbać drewno, ponieważ nie mogła tego robić sama z małą córeczką.

Na szczęście rewolucja interweniowała w procesie, który miał doprowadzić do uspołecznienia ich młyna. Wyrok został wydany w październiku 1989 r., z nakazem opuszczenia budynku w ciągu dwóch miesięcy. Chnápkowie mieszkają tam do dziś, prowadzą warsztat ceramiczny, a w 2011 roku otworzyli galerię Vokno.

Dada Libańczyk: Dzieci budziły się w nocy, bo w nocy przychodziło StB

Dáda Libánská nie miała łatwo w domu. Jej ojciec był przekonanym komunistą, więc od młodości przyzwyczaiła się do bycia w opozycji. Za punkt zwrotny uważa rok 1968, kiedy Rosjanie zajęli Czechosłowację. "Czuję, że to sprawiło, że dorastaliśmy szybciej, ponieważ zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że nas zdradzili, kiedy w szkole mówili nam, jakimi są wielkimi braćmi" - mówi.

StB wiedziało, że Libańczycy mają kontakty z Polską. Na przykład Dada spotkał się w Warszawie z polskim historykiem i obecnym redaktorem naczelnym Gazety Wyborczej, zabierając mu wiadomość od Chartera zapieczoną w bułce. I tak tajna policja zaczęła im grozić, ponieważ rzekomo obalali republikę za granicą. "Miejscowi w Letkach też zaczęli nas nękać, na przykład w piątek nie dostaliśmy chleba w sklepie albo nie było dla nas ryżu" - wspomina Libańska. "Kiedy szliśmy na zakupy, nagle nic nie było".

Ale prawdziwe problemy zaczęły się dopiero w 1980 roku, kiedy jej syn Tadeáš rozpoczął naukę w pierwszej klasie. Jeśli wychodził ze szkoły bez opieki, wracał pobity lub umazany psimi odchodami. "Wtedy powiedzieliśmy, że wyjedziemy" - wyjaśnia. "Przeszukania również nie pomogły naszym dzieciom. Nie spały do późna w nocy, ponieważ StB przychodziło głównie w nocy, kiedy ludzie spali". Ostatecznie wyemigrowali do Austrii. W 2004 roku Dáda Libánská wróciła do Pragi.

Jaroslava Šiktancová: Słowo Karta nie zostało wypowiedziane na głos

Jaroslava Šiktancová podpisała Kartę 77 jako studentka ostatniego roku praskiego DAMU. W tamtym czasie wśród sygnatariuszy nie było wielu takich osób. Wkrótce potem zaczęła przychodzić na przesłuchania do Bartolomějskiej. Bała się przede wszystkim, że narazi na niebezpieczeństwo swoich bliskich.

StB próbowało nakłonić ją do donoszenia na innych studentów. Kiedy wielokrotnie odmawiała, komisja dyscyplinarna wydaliła ją ze studiów "za negatywne nastawienie". "A potem niektórzy naprawdę się bali, przechodzili przez chodnik" - wspomina po latach. "Dziś nikt nie może sobie wyobrazić, że słowo Karta nie zostało wypowiedziane na głos".

Wtedy pozwolono jej robić teatr tylko nieoficjalnie. "Płakałam rzewnymi łzami, bo nigdy nie zajęłabym się teatrem" - przyznaje. Jednak Jaroslava nigdy nie żałowała, że złożyła swój podpis. "Podpisanie Karty wiązałam z przekonaniem, że jeśli kiedykolwiek będę wykonywać zawód reżysera, czyli mówić aktorom, jak powinno być i pokazywać widzom wykreowany świat, będę musiała wziąć na siebie odpowiedzialność, będę musiała być odpowiedzialna za podstawowe rzeczy w moim własnym życiu".

Kiedy drzwi do jej wymarzonej kariery się zamknęły, Jaroslava Šiktancová znalazła pracę w Instytucie Jedlička lub w szpitalu w Petřínie.

W ramach sprzeciwu chodziła do teatru i kopiowała samizdatowe czasopismo Information on Charter 77, w skrócie Infoch. Następnie w nocy zanosiła teksty do Vlasty Chramostovej. "To prawda, że podpisanie Karty wykluczało możliwość znalezienia pracy gdzie indziej niż w najniższej sferze", wyjaśnia sześćdziesięcioośmioletnia dziś Jaroslava Šiktancová. "Ledwo trochę poprawiłam swoją pracę, zanim tam dotarli i ją zakończyli", dodaje.

Po rewolucji otrzymała dyplom uniwersytecki na DAMU. Od tego czasu poświęciła się teatrowi w pełnym wymiarze godzin. Reżyserowała w Bristolu, została dyrektorem plemiennym w Kašpar Theatre Company, a także uczy.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz