Bycie feministą to nie jest bohaterstwo, tylko wymagająca praca nad samym sobą. Czemu więc mężczyźni powinni być feministami? I co ważniejsze: czy feminizm w ogóle mężczyzn potrzebuje?
Jestem mężczyzną i od dawna powtarzam, że również feministą – chociaż dojrzewałem do tego dość długo. Nie ma chyba jednego momentu, w którym stwierdziłem, że nim jestem, to raczej wynik wielu różnych, mniejszych i większych, zdarzeń, przede wszystkim zaś obserwacji i słuchania tego, co miały i mają do powiedzenia moje koleżanki i przyjaciółki (a także kobiety dzielące się swoimi doświadczeniami w różnych zakątkach internetu). Warto jednak zastanowić się, co to dokładnie oznacza i z czym się wiąże. Przede wszystkim trzeba bardzo wyraźnie podkreślić, że – co dla niektórych może być trudne – feminizm to ruch walczący przede wszystkim o prawa kobiet i polepszenie ich sytuacji. Mam dwie, w pewnym stopniu uzupełniające się, teorie na temat tego, dlaczego nie ma aż tak wielu mężczyzn identyfikujących się w ten sposób. Obie związane są ze słowem „trudność”.
Konfrontacja z samym sobą i przywilejem
Po pierwsze, bycie feministą może być wymagające. W momencie, kiedy naprawdę zacznie słuchać się tego, co mówią kobiety o swoich doświadczeniach, może się okazać, że przez ostatnie kilka czy kilkanaście lat samemu zachowywało się w sposób, delikatnie rzecz ujmując, daleki od ideału. Mogą to być różne rzeczy – seksistowskie żarty, mansplaining, podważanie prawdomówności, molestowanie seksualne, stalking, przemoc. Zmierzenie się z tym, że mniej lub bardziej świadomie krzywdziło się kobiety zwyczajnie nie jest proste i wymaga odwagi. Takiej prawdziwej, a nie tej związanej z deklaracjami, że „tak, gdyby Polska została zaatakowana, to na pewno chwyciłbym za karabin i poszedł walczyć”. Łączą się z tym oczywiście poczucie wstydu, próby racjonalizacji i wiele innych uczuć, z którymi mężczyźni często nie umieją sobie radzić. Trudność wynika też z tego, że gdy już przyzna się samemu przed sobą, że zrobiło się coś złego, to nie wystarczy powiedzieć „przepraszam” i uznać, że temat został zakończony.
Podobnie rzecz ma się ze zrozumieniem swojego przywileju, co może wymagać pokory, a to kolejna rzecz, której mężczyźni nie są uczeni. Bo niekoniecznie musi być tak, że wszystkie sukcesy zawdzięczamy temu, że w pełni na nie zasłużyliśmy. Przykładowo rozmawiałem z koleżanką, która jest naukowczynią i opowiadała, że regularnie zdarzało jej się w poprzednim zespole, że gdy zgłaszała jakiś pomysł, to nikt nie zwracał na to uwagi. Jak kilka miesięcy później ten sam pomysł przedstawił mężczyzna, to okazywało się, że to znakomita inicjatywa. Pokazuje to też eksperyment z wysłaniem dwóch dokładnie takich samych CV, różniących się jedynie imieniem – to męskie spotkało się z o wiele większym odzewem. Z kolei w przypadku awansu niekiedy może decydować i to, że głównym „przeciwwskazaniem” będzie obawa w firmie, że kobieta niedługo może zajść w ciążę i pójść na urlop macierzyński, co z kolei da promocję mężczyźnie. A to tylko wybrane przykłady, jest ich o wiele więcej. Przywilej często jest dla nas czymś tak oczywistym i przezroczystym, że niełatwo go dostrzec, więc odpycha się od siebie myśli, pt. „czy na pewno na to zasłużyłem tylko swoją pracą?”.
Podobnie rzecz ma się ze zrozumieniem swojego przywileju, co może wymagać pokory, a to kolejna rzecz, której mężczyźni nie są uczeni. Bo niekoniecznie musi być tak, że wszystkie sukcesy zawdzięczamy temu, że w pełni na nie zasłużyliśmy.
Konieczność ciągłej pracy i rozwoju
Kiedy jednak do mężczyzny zacznie to wszystko docierać, jest on dopiero w połowie drogi. Tu dochodzimy do drugiej trudności. Mianowicie bycie feministą nie oznacza, że facet tak sam siebie nazwie i nic się z tym nie będzie wiązać. Jeżeli ktoś traktuje taką deklarację poważnie, oznacza to, że musi cały czas nad sobą pracować. Bo może wciąż ma wgrane w głowę przeróżne stereotypy i ścieżki myślenia? Wszystkim nam (kobietom też, ale nie o tym teraz mowa) patriarchat wdrukował wiele opinii i czasem wychodzą one na wierzch. Nie chodzi o to, że trzeba być od razu idealnym, nikt zresztą nie jest, każda i każdy z nas popełnia błędy. Trzeba dawać sobie na to przestrzeń, ale z naciskiem na zauważanie ich i wyciąganie wniosków. To jest skomplikowane, bo tak jesteśmy wychowywani, a feminizm to coś, czego trzeba się nauczyć, czyli podjąć wysiłek.
Należy więc na bieżąco analizować to, co się robi. Czy czasem nie wpadamy przyjaciółce w słowo i nie kończymy za nią wypowiedzi, bo wydaje nam się, że wiemy lepiej, co chce powiedzieć? Czy nie bagatelizujemy doświadczeń kobiet? Czy reagujemy na seksistowskie żarty i zachowania, czy też przymykamy oko, bo ich autorami są ludzie, których lubimy? To tylko przykłady, podobnych pytań można i trzeba sobie zadawać o wiele, wiele więcej – i nie tylko sobie, bo dobrą praktyką jest też zastanowienie się co jakiś czas, czy zachowało się w porządku, a jeśli ma się wątpliwości, warto o to zapytać, by się upewnić. Przede wszystkim jednak chodzi o to, by naprawdę słuchać tego, co mają do powiedzenia kobiety. Tak, świadomość, kiedy należy się zamknąć nie jest łatwa. Tak samo, jak zrozumienie, że w feminizmie nie chodzi o nas, facetów, że to nie my mamy być na pierwszym miejscu.
Mężczyźni też mają problemy…
Tak, faceci też mają problemy. Od faktu, że statystycznie o wiele więcej mężczyzn popełnia samobójstwo, przez to, że większość osób w kryzysie bezdomności to faceci, po kwestie tego, że mężczyzna też może być ofiarą przemocy domowej, czy o wiele rzadziej sądy przyznają mu opiekę nad dziećmi w przypadku rozwodu. Wszystko to oczywiście są prawdziwe i poważne sprawy, ale warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
Po pierwsze, wcale nie jest tak, że feministki w ogóle na to nie zwracają uwagi. Co najmniej kilka razy pisała o tym Maja Staśko, która całkiem niedawno poruszyła też chociażby temat tego, że ukrywanie przed partnerem, iż odstawiło się tabletki antykoncepcyjne jest gwałtem tak samo, jak ściągnięcie w trakcie seksu prezerwatywy bez uzgodnienia tego z kobietą. Nad najróżniejszymi problemami mężczyzn pochylają się też od dłuższego czasu Patrycja Wieczorkiewicz i Aleksandra Herzyk, które przygotowują książkę na temat polskich inceli i przegrywów, próbując zrozumieć, skąd biorą się u nich seksizm i mizoginia, jednocześnie zastanawiając się, co można zrobić, by chociaż trochę poprawić ich sytuację.
Przyznam, że osobiście najbliżej mi do feminizmu intersekcjonalnego, który kontestuje nie tylko patriarchat, ale też kapitalizm, wiedząc, że jedno jest nierozerwalnie związane z drugim, jednocześnie stawiając na jak największą inkluzywność.
Z kolei prowadząca blog E-klerki Klara Roterska zauważa, że mężczyźni są w większości wychowywani tak, że nie wiedzą, iż należy pytać kobiety o to, czy mogą coś zrobić. W odpowiedzi na opinie krytykujące zmianę definicji gwałtu (projekt jest obecnie w sejmie) przygotowała na przykład całą instrukcję tego, jak można zadbać jednocześnie o nastrój i komfort dla wszystkich przy okazji stosunku. Przypomniała po prostu, że najbardziej pociągające bywa traktowanie się z szacunkiem i uważność na potrzeby drugiej osoby. Tyle, że wszystkie one spotykają się z ogromnym hejtem, wyśmiewaniem i bagatelizowaniem tego, co robią i o czym mówią (żeby być uczciwym trzeba dodać, że Patrycja i Aleksandra doczekały się też mocnej krytyki niektórych feministek). Innymi słowy – nikt, a zwłaszcza feministki, nie zajmuje się kłopotami mężczyzn? Źle. Ktoś to jednak robi? Również źle – być może także dlatego, że mężczyznom przypomina się wtedy, że sami niewiele robią w kierunku rozwiązania tych problemów.
…ale nie o nich chodzi w feminizmie
Po drugie, być może ważniejsze, kobiety naprawdę mają – zwłaszcza w takim kraju, jak Polska – o wiele więcej rzeczy, które ich dotyczą (jak chociażby fakt, że to one są głównie ofiarami przemocy domowej, innym przykładem może być aborcja, a raczej brak dostępu do niej), przeróżnych barier, dyskryminacji, nierówności. Co wynika z najróżniejszych, systemowych mechanizmów. Przyznam, że osobiście najbliżej mi do feminizmu intersekcjonalnego, który kontestuje nie tylko patriarchat, ale też kapitalizm, wiedząc, że jedno jest nierozerwalnie związane z drugim, jednocześnie stawiając na jak największą inkluzywność – stąd na przykład niewykluczanie z feminizmu osób transpłciowych i niebinarnych. To zatem skomplikowana walka z relacjami władzy na tylu różnych poziomach, że zwłaszcza my, mężczyźni, zwykle pewnie nawet nie jesteśmy w stanie ich nie tylko zrozumieć, ale nawet zauważyć (nie znaczy to, że nie należy próbować!). Powoduje to, że kobiety walczące o lepszą sytuację dla siebie, czy ogółem lepszy i bardziej sprawiedliwy świat – feminizm jest ruchem rewolucyjnym, mogącym również bardzo przyczynić się do walki z katastrofą klimatyczną – są zwyczajnie zajęte i trochę trudno od nich wymagać, że będą jeszcze stawiać na pierwszym miejscu potrzeby mężczyzn. Jednocześnie walka z przeróżnymi stereotypami takimi, jak to, że mężczyzna zawsze musi być silny, nie może płakać, terapia to zło jest konieczna, bo zmiana musi być całościowa. Jednak z punktu widzenia feminizmu, jeśli uda się rozwiązać wszystkie problemy, o których wspomniałem wyżej, to będzie to miły, ale w gruncie rzeczy jednak dodatek do właściwej walki kobiet, którą trzeba wspierać w pierwszej kolejności.
Feministą warto więc być po prostu, bo jest to właściwa i słuszna postawa. Bo warto walczyć o lepszy, bardziej sprawiedliwy i równy świat – z tego samego powodu warto przeciwstawiać się rasizmowi czy homofobii. A jeśli chce się walczyć o to, by facetom pod różnymi względami było lepiej – cóż, trzeba samemu zakasać rękawy i zacząć działać, jednocześnie wspierając kobiety w walce o ich prawa. Co ciekawe, była na to szansa. W latach 70. ubiegłego wieku powstał ruch na rzecz wyzwolenia mężczyzn, który początkowo miał być komplementarny z feminizmem, ale szybko nastąpił podział i duża część facetów uznała, że jednak kobiety chcą „przejąć władzę”. Powoduje to niestety, że często zdarza się, że gdy mężczyźni zaczynają walczyć o swoje prawa robią to w opozycji do feminizmu, nastawiając się na konflikt. Nie rozumieją, że może i powinna to być wspólna walka, tym bardziej, że feminizm intersekcjonalny, o którym już wspomniałem, koncentruje się też na wykluczeniu społecznym, rasowym, ekonomicznym, etc., co jest korzystne dla wszystkich. Feminizm nie jest skierowany przeciwko facetom, tylko niesprawiedliwemu systemowi, który często krzywdzi – chociaż w różny sposób – wszystkich.
Bycie feministą zakłada jednak zrozumienie, że pod wieloma względami mężczyźni mają w życiu lepiej. Jak również pogodzenie się z tym, że jeśli chce się działać na rzecz zmiany na lepsze dla naszych mam, sióstr, córek, przyjaciółek i kobiet, których nie znamy, to ich perspektywa i doświadczenia mają pierwszeństwo, one powinny być w centrum uwagi. Innymi słowy bycie feministą nie tylko nie jest spektakularne, ale też jest o wiele, wiele trudniejsze niż po prostu nie bycie dupkiem. Co nie zmienia faktu, że to ostatnie może być całkiem niezłym początkiem.
Wszystkie artykuły autorki/autora