Po siedmiu latach rządów PiS jedna rzecz staje się w Polsce coraz bardziej widoczna. Język używany przez polski rząd jest językiem konfliktu i podzielonego społeczeństwa. Kobiety są bardzo często celem ataków i komentarzy.
Od kilku lat mówi się o niekorzystnym trendzie demograficznym w Polsce, ale teraz nadciąga katastrofa demograficzna. Rodzi się coraz mniej dzieci. Dane pokazują nawet, że w 2021 r. urodzi się jeszcze mniej dzieci niż w 2015 r., kiedy ultrakonserwatywny rząd po raz pierwszy wyłonił się w wyborach. Jednak jednym z głównych celów - i haseł wyborczych - partii Prawo i Sprawiedliwość było właśnie odwrócenie negatywnego trendu demograficznego i promowanie wskaźnika urodzeń. Służyć temu miała nowo wprowadzona (i mocno krytykowana) polityka prorodzinna państwa w postaci comiesięcznego dodatku na każde dziecko do 18 roku życia, niezależnie od dochodów i sytuacji materialnej rodziców.
Z powodu retoryki opartej na winie w polskich rodzinach, pokolenia dziadków i pokolenia wnuków żyją w dwóch różnych światach.
Język ma ogromną moc, niezależnie od tego, co i jak mówimy. Rząd oferuje swoim wyborcom schematyczne wyjaśnienia obecnej złożonej rzeczywistości społecznej. Z powodu retoryki opartej na obwinianiu, w polskich rodzinach pokolenia dziadków i pokolenia wnuków żyją w dwóch różnych światach, tak jakby istniały dwie odrębne Polski. Pokazują to najnowsze badania. Ci pierwsi żyją w Polsce, w której świat jest objaśniany przez rząd i Jarosława Kaczyńskiego podczas jego wizyt w polskich miastach i wsiach. To Polska, w której broni się tzw. tradycyjnych wartości. Te ostatnie zamieszkują dzisiejsze złożone społeczeństwo, potrafią zmierzyć się z jego złożonością i różnorodnością, a problemy postrzegają empatycznie i z otwartym umysłem. O tym, która z tych dwóch wersji Polski zwycięży w życiu społecznym i politycznym, zadecydują wybory do Sejmu w październiku przyszłego roku.
Wszystkie artykuły autorki/autora