Wszystko, czego chcę na święta, to równe prawa i realizm

boże narodzenie
świeta
toksyczna pozytywność
wigilia
Katarzyna Jastrzębska
| 23.12.2021
Wszystko, czego chcę na święta, to równe prawa i realizm
Zdroj: Shutterstock

Nie ma chyba drugiego czasu w roku, z którym tak wyraźnie kojarzylibyśmy obraz tego, jak „powinno być”. A powinno być oczywiście ciepło, rodzinnie. Boże Narodzenie to – oprócz pysznego jedzenia, kultowych filmów, pakowania prezentów i spotkań z bliskimi – święto patriarchatu, toksycznej pozytywności, rodzinnych kłótni i stereotypów.

Niedawno dowiedziałam się, że słynna piosenka Judy Garland „Have Yourself a Merry Little Christmas” z 1944 roku, która brzmi:

„Have yourself a Merry little Christmas / Let your heart be light / From now all our troubles will be out of sight”

 (“Wesołych Świąt / Lekkości serc / Od teraz wszystkie kłopoty znikną nam z oczu”)

oryginalnie miała brzmieć tak:

 „Have yourself a Merry little Christmas / It may be your last / Next year we may all be living in the past”.

 (“Wesołych Świąt, Mogą być Waszymi ostatnimi, W przyszłym roku wszystkich nas może już nie być”)

Pierwotna wersja tej piosenki jest smutna, nostalgiczna i niepokojąca, pewnie dlatego została zastąpiona tą bardziej beztroską, skupiającą się na przyjemnym świątecznym nastroju. Ta beztroska bardziej pasuje do tego, co powszechnie kojarzymy z bożonarodzeniową atmosferą i do tego, co w święta pragnie usłyszeć przeciętny odbiorca.

Święty Mikołaj, level: dorosłość

Święta to podobno najpiękniejszy czas w roku, a jeśli już za coś krytykujemy Boże Narodzenie, to zazwyczaj za to, że jest obchodzone w sposób niewystarczająco rodzinny. Chociaż obchodzenie tych świąt w oderwaniu od stricte chrześcijańskiego kontekstu jest już w wielu środowiskach powszechnie akceptowane, „rodzinność” i cały szereg rytuałów mający zbudować rodzinną atmosferę, wydają się być nową świętością, której nikt nie ma prawa sprofanować.

Toksyczna pozytywność to odrzucenie wszystkiego, co jest dla nas niemiłe, bez refleksji nad tym, dlaczego czujemy dyskomfort. Nie ma w niej nic pozytywnego, jest za to schemat, który pokazuje nam, że dużo ważniejsza od nas i naszych granic jest magiczna, świąteczna atmosfera i utrzymywanie jej za wszelką cenę.

Dorośli ludzie niby nie wierzą w Świętego Mikołaja, ale z jakiegoś powodu akceptują narrację, która zamiast o Mikołaju mówi o rodzinnej atmosferze, pojednaniu i magii świąt, chociaż większość z nich doskonale wie, że wszystkie te rzeczy w Boże Narodzenie są tak samo prawdziwe jak uśmiechnięty starszy pan, który w ciągu jednej nocy przynosi prezenty dzieciom na całym świecie. Chcą nosić świąteczne swetry z reniferem, pakować prezenty, oglądać tańczącego Hugh Granta w „To właśnie miłość” i – nawet jeśli racjonalnie wiedzą, że to tylko iluzja – przez chwilę być głównymi bohaterami filmu o nich samych.

Nie ma w tym nic złego, bo większość z nas potrzebuje czasem uciec do świata marzeń. Sama lubię świąteczne rytuały i cieszy mnie ten czas, ale uważam też, że w dyskursie publicznym brakuje czegoś w rodzaju krytycznej analizy świątecznych norm i zwyczajów.

Może i święta to magiczny czas, ale chciałabym, żeby równie często mówiło się, że to także czas seksizmu, stereotypów, rujnowania zdrowia psychicznego i pogłębiania podziałów klasowych.

Czas toksycznej pozytywności

Popkultura przedstawia Boże Narodzenie jako święto, w którym uświadamiamy sobie, że rodzina jest najważniejsza i mamy wyrzuty sumienia z powodu wszystkich momentów, w których pomyśleliśmy, że jest inaczej. Jest w tym jakiś rodzaj toksycznej pozytywności, która stanowi idealny pretekst do zamknięcia się na konstruktywną krytykę, dyskusję i szczerość; w toksycznej pozytywności chodzi o to, że zawsze musi być miło, pozytywnie i wesoło. A każda próba zakwestionowania tego jest uważana za psucie atmosfery negatywną energią.

To nie problem cioci, która zadaje wścibskie i raniące pytania, tak było, jest i będzie, nastaw się pozytywnie – to twoja wina, że się czepiasz. To nie problem rodziny, w której nikt nikogo nie lubi, ale wszyscy starają się zrobić dobrą minę do złej gry i ostatecznie wybuchają, kiedy nad makowcem rozpoczyna się rozmowa o sytuacji na granicy czy aborcji – to problem pierwszej osoby, która odważy się zagaić temat trudnych relacji.

Toksyczna pozytywność to odrzucenie wszystkiego, co jest dla nas niemiłe, bez refleksji nad tym, dlaczego czujemy dyskomfort. Sprowadza nas do roli przedmiotów, które muszą bezproblemowo działać w każdej sytuacji. Nie ma w niej nic pozytywnego, jest za to schemat, który pokazuje nam, że dużo ważniejsza od nas i naszych granic jest magiczna, świąteczna atmosfera i utrzymywanie jej za wszelką cenę.

Miłość rządzi się… prawami wolnego rynku

O naszych świątecznych fantazjach doskonale wie kapitalizm i firmy, które wszystko starają się zamienić w zysk.

Teoretycznie nie ma w tym nic nienormalnego, bo życie człowieka w dużej mierze składa się z konsumowania dóbr – jedzenia i picia, wytworów intelektualnych w postaci książek, filmów czy podcastów, ale też ubrań, ozdób choinkowych i gustownych rzeczy do domu. Tak naprawdę trudno wyobrazić sobie życie bez konsumpcji.

Świąteczna koncentracja na rodzinie i relacjach międzyludzkich jest nierozerwalnie związana z kapitalistyczną, burżuazyjną wizją życia. Czy nie jest trochę tak, że w kultowych świątecznych filmach, piosenkach i reklamach wszystko sprowadza się do „zdobycia” drugiego człowieka? Mariah Carey na święta chce dostać jedynie mężczyznę, którego kocha, w „Holiday” wszystkie problemy głównych bohaterek nagle znikają, kiedy te znajdują sobie partnerów, a Kevin – najpierw uwięziony w domu, potem w luksusowym hotelu w Nowym Jorku – w jednej chwili staje się szczęśliwym, bezproblemowym dzieckiem, kiedy uświadamia sobie, że rodzina jest dla niego najważniejsza. W tegorocznej reklamie Allegro ojciec zaczyna szanować wytatuowanego chłopaka córki (którego wcześniej nie znosił, chociaż nawet go nie znał) dopiero, kiedy okazuje się, że ten jest lekarzem i daje mu w prezencie pióro (w domyśle: robi coś wartościowego i szanowanego społecznie).

Czerpiąca z kapitalizmu popkultura pokazuje nam udane święta jako takie, w których albo magicznie udaje nam się pojednać z bliskimi, albo szczęśliwie się zakochać.

„Zdobycie” czy przejście na kolejny etap relacji jest w świątecznych historiach przedstawiane jako happy end, po którym nie ma już żadnych zmartwień. Taka wizja pokazuje relacje międzyludzkie jako swojego rodzaju towar, trofeum, którym lubimy się pochwalić, choćby sami przed sobą.

Bardzo dobitnie widać to w – moim zdaniem – najbardziej przemocowej świątecznej piosence, czyli „Santa Baby”, w której dorosła kobieta, stylizując swój głos na głosik małej dziewczynki, stara się przekonać „Świętego Mikołaja” (w domyśle mężczyznę, który jej się podoba), że „była obrzydliwie grzeczna i nie całowała się z żadnymi chłopakami przez cały rok”, co Mikołaj powinien docenić. Że chciałaby, żeby pomógł jej ubrać choinkę, używając do tego ozdób od Tiffany’ego i że bardzo mocno w niego wierzy, ale musi się przekonać, że i on wierzy w nią – a żeby to udowodnić, Mikołaj musi podarować jej pierścionek (w domyśle – zaręczynowy, bo przecież nic nie sprzedaje się lepiej, niż wizja związku, który do czegoś prowadzi).

Czerpiąca z kapitalizmu popkultura pokazuje nam udane święta jako takie, w których albo magicznie udaje nam się pojednać z bliskimi, albo szczęśliwie się zakochać. A to wymaga dwóch czynników – wiary w (de facto będącą nieosiągalnym ideałem) magię świąt i oczywiście odpowiedniej materialnej otoczki – świątecznych ozdób, przystrojonego mieszkania, prezentów i oczywiście atrybutów stereotypowo kojarzących się z konkretną relacją – im miłość mężczyzny do kobiety jest większa, tym większy musi być diament w pierścionku zaręczynowym, obowiązkowo wręczonym w wigilię, w obecności widowni w postaci rodziny i znajomych itd.

Kapitalizm uwielbia stereotypy – w końcu jego rolą nie jest edukować i walczyć o lepszy świat, tylko sprzedać marzenia i to, co większość odbiorców chce usłyszeć. Współpracująca z nim popkultura nie lubi pokazywać złożoności relacji międzyludzkich, świątecznego seksizmu, biedy i innych zupełnie przyziemnych problemów, które mają kluczowy wpływ na jakość życia. W magii świąt każdy chce się zatracić i przecież nie ma sensu jej psuć narzekaniem i negatywną energią.

Świąteczna popkultura w wielu aspektach lubi też skupiać się na jednostce i jednostkowych działaniach, przekonując nas, że kapitalizm jest fajnym systemem, któremu możemy ufać. Od lat powstają filmy i piosenki, w których występuje figura „dobrego kapitalisty”, którego indywidualne szlachetne działania rozwiązują wszystkie problemy i w domyśle sugerują, że patrzenie na problemy z perspektywy systemowej, społecznej, nie ma sensu. W końcu raz w roku w naszym życiu pojawia się dobry pan, który swoją burżuazyjną moralnością ratuje świat, bo w święta wszystko jest możliwe.

Od czasów „Opowieści wigilijnej” Dickensa nawiązania do postaci Scrooge’a pojawiają się systematycznie w wielu świątecznych produkcjach. Z jednej strony wpisuje się on w archetyp złego kapitalisty stworzony po to, by zwrócić uwagę na nierówności społeczne. Z drugiej strony – motyw jego przemiany duchowej opiera się na: a) dzieleniu się z biedniejszymi ze strachu przed jakąś karą; b) przedstawianiu dzielenia się jako szczęśliwego rozwiązania, dzięki któremu dobry kapitalista podbuduje swoje ego, a biedni obdarowani dostaną miły prezent, dzięki czemu poczują wdzięczność i magię świąt. W moim odczuciu promuje to dość problematyczne rozumienie moralności, które którego fundamentem jest przekonanie, że wystarczy bezrefleksyjnie „pomagać słabszym”, żeby mieć dobre samopoczucie i uniknąć ewentualnej kary.

Magia świąt – najważniejszy projekt menadżerek domu

Jednym z problematycznych fundamentów „magii świąt” jest nieodpłatna praca kobiet, czyli fizyczna i emocjonalna praca, która polega na dbaniu o różne aspekty szczęścia i dobrego samopoczucia domowników i innych członków rodziny. Do tego rodzaju pracy możemy zaliczyć gotowanie, sprzątanie, opiekę nad dziećmi, ale też obowiązki tzw. „menadżerki domu”, czyli planowanie i delegowanie zadań domowych.

Niewidzialna praca

Niewidzialna praca i związane z nią obciążenie psychiczne odnosi się do nierówności w podziale obowiązków domowych, za które odpowiadają przede wszystkim kobiety.

Więcej w tekście: Nie chodzi o to, kto wyrzuci śmieci, ale kto o tym pamięta. Zarządzanie domem i życiem rodzinnym to niewidzialna praca

W wielu domach Boże Narodzenie to przede wszystkim święto seksizmu, którego „magiczną atmosferą” mogą się cieszyć jedynie mężczyźni i ewentualnie dzieci. Nieodpłatna praca kobiet jest konceptem głęboko zakorzenionym w kulturze i uznawanie jej za coś „naturalnego” sprawia, że wszyscy – świadomie albo nie – umacniamy nierówności społeczne. Kobiety zresztą często z pokolenia na pokolenie przekazują sobie poczucie obowiązku i winy związanej z niedostatecznym wypełnieniem go, bo od dziecka uczą się, że taka jest ich rola.

Lubimy myśleć, że w kontekście ekonomii praca domowa, statystycznie najczęściej wykonywana przez kobiety, nie ma żadnej wartości ani nie jest trudna. Nieodpłatna praca to nic złego, a wręcz przeciwnie – to praca, która jest fundamentem gospodarki, a jej niedocenianie tylko dobitnie pokazuje, jak bardzo jako społeczeństwo nie liczymy się z perspektywą kobiet.

Jest taki dzień, w którym wybuchają wszystkie spory

Jeśli nikt się z nikim nie pokłóci w trakcie przygotowań, to zapewne będzie ku temu okazja przy świątecznym stole. Jest taki słynny mem składający się z dwóch części, który na pierwszym zdjęciu przedstawia nasze zdrowie psychiczne i starania psychoterapeutów jako świeżo wylany, idealnie gładki beton. Na drugim zdjęciu widzimy kota, który dosłownie w kilka sekund przechodzi po tym betonie, zostawiając na nim ślady łapek – kot jest podpisany jako „rodzina". Dla kota to kilka bezmyślnych sekund, dla betonu trwały ślad wiążący się z koniecznością długotrwałej i skomplikowanej naprawy.

I tak samo bywa z rozmowami przy rodzinnym stole – od pytań o bardzo osobiste sprawy, np. związek i planowanie rodziny, poprzez bodyshaming, aż po rozmowy o polityce. Zaczyna się już podczas dzielenia się opłatkiem i składania życzeń – większość z nich tak naprawdę wcale nie jest podyktowana szczerością ani dobrostanem drugiej osoby, tylko naszymi własnymi oczekiwaniami i wyobrażeniami o świecie. Z życzeniami jest trochę jak z komplementami – nie są odzwierciedleniem obiektywnej, sprawiedliwej dla wszystkich rzeczywistości; najwięcej mówią o tym, co jest ważne dla osoby, która komplementuje albo życzy.

Dzieciom życzy się, żeby miały dobre oceny i były grzeczne, nastolatkom, żeby znaleźli sobie chłopaka albo dziewczynę i żeby dostali się na studia, parom, żeby miały dzieci; krótko mówiąc, wszystkim życzymy, żeby dostosowali się do norm i oczekiwań społecznych.

Podobnie jest z rozmowami przy rodzinnym stole, które w popkulturze przedstawiane są jako moment pojednania, moment, w którym – jak w piosence – „gasną wszystkie spory”. W rzeczywistości najczęściej jest dokładnie odwrotnie – życzenia to taki wstęp do studium relacji rodzinnych, a prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero, kiedy wszyscy już wymienią small talki o tym, że znowu w telewizji jest Kevin, że kolejny rok minął i że wszyscy są przejedzeni.

Oprócz bodyshamingu czy wścibskich pytań o życie intymne, przy świątecznym stole wiele można się dowiedzieć o polityce. To prawda, że polityka jest bardzo ważna i że ostatecznie większość aspektów ludzkiej egzystencji się do niej sprowadza. Kiedyś zastanawiałam się, jak to jest, że tak wielu z nas w święta nie może się powstrzymać od mówienia o polityce, chociaż dobrze wiemy z własnego doświadczenia, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Sposób, w jaki mówimy o polityce, pokazuje, co jest dla nas ważne. To dobrze wyjaśnia, dlaczego o polityce często mówi się jako o „temacie zastępczym” – nie jest ona tematem zastępczym per se, ale bywa tematem zastępczym, dzięki któremu ujście znajdują nasze emocje, o których nie umiemy rozmawiać z – wydawałoby się – najbliższymi.

Świąteczny stół często boleśnie uświadamia, że nie mamy sobie nic do powiedzenia, choć wszyscy chcielibyśmy być uśmiechniętą rodziną z reklamy. O ile taka uśmiechnięta rodzina w ogóle gdziekolwiek istnieje, to zapewne jest uśmiechnięta dlatego, że codziennie jej członkowie wspólnie wykonują pracę nad sobą i swoimi relacjami z innymi, zamiast czekać na to, aż „zadzieje się magia”.

Nasze fantazje o świętach potrafią być urocze i potrzebne, ale bywają też dość jednostronne. Do tego większość aspektów tego, co wyobrażamy sobie jako ideę świąt, ma korzenie w patriarchacie i kapitalizmie, które jako takie nie są ani trochę magiczne. Nikt nie jest w stanie samodzielnie rozwiązać wszystkich problemów na świecie i nie chodzi o to, że nie możemy z przyjemnością przeżywać miłego świątecznego „tu i teraz”. Ale warto uważnie przyglądać się treści świątecznych narracji, chociażby po to, żeby samemu nieświadomie nie stać się ich produktem.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz