Moja matka, dziennikarka Marcela Pecháčková, napisała książkę o Jitce Valovej. Jednej z genialnych malarek, identycznych bliźniaczek z Kladna. Ona i jej siostra Květa były nie do odróżnienia, więc nazywano je po prostu "Válovky". Moja matka przeprowadziła wywiad z Jitką, starszą z bliźniaczek o godzinę, w 2009 roku, a potem dojrzewanie zajęło jej dwanaście lat. Udało jej się "urodzić" książkę tuż przed rocznicą urodzin sióstr Vál: 13 grudnia 2022 r. skończyłyby 100 lat.
Moja mama napisała pięć tysięcy wywiadów w swoim życiu, ja napisałem dwa zera mniej. Siedzę w kuchni i piszę ten wywiad. Pierwszy w czymś. Nigdy nie przeprowadziłem wywiadu z osobą, która nauczyła mnie je pisać. Z moją mamą. Ale to nie jest bezsensowna decyzja: książka Jitka Val: We Were Two Shits in the Tall Grass ma dla mnie jeden mocny motyw w tle. To tak, jakby moja mama cały czas rozmawiała ze swoją mamą. Nie tą z krwi, ale w pewnym sensie idealną. Taką, której wszyscy szukamy w naszych związkach przez całe życie.
Co byś powiedziała, mamo, co sprawiło, że płakałam w twojej książce?
Nie wiem, pamiętam tylko, że prosiłaś o więcej i więcej rękopisu. To był dobry znak: nie jest znudzona, pomyślałem. Co to było?
Był to rozdział o matce bliźniaków Vale. Jitka powiedziała nam, że ona i Květa nazywały ją "tą dobrą". Najpiękniejszym fragmentem był dla mnie ten, w którym Jitka mówi nam, że ich matka do niczego ich nie zmuszała. Nie musiały się stroić, nie musiały się niczego uczyć, nie musiały nosić dobrych ocen, nie musiały się stroić, nie musiały się w nic bawić, żeby matka czuła się z nimi dobrze. Pozwoliła im być tym, kim byli...
...i nigdy nie pytała ich: "Dziewczyny, kiedy wyjdziecie za mąż, starzejecie się, a co z dziećmi?". Nawet nie obwiniała ich za to, że nigdy nie były zatrudnione i żyły z jej marnej emerytury. I nie miały pieniędzy na węgiel, płótno, malowanie, jedzenie. Kiedy tak na to patrzę, wydaje się, że byli leniwi. Wcale tak nie było, starali się robić interesy w swoim zawodzie, odnawiali obrazy w kościele w surową zimę, robili witraże, nikt nie kupował ich obrazów, nie dlatego, że nie były piękne, ale nikt nie wiedział o Válovkach z Kladna. Oczywiście reżim ich nie wspierał, a oni nie traktowali tego lekko, dawali do zrozumienia, że hasła "Ze Związkiem Radzieckim na zawsze" im nie przeszkadzają. Chcieli pracować, ale przede wszystkim malować.
Wyobraźmy sobie, co im się kiedyś przydarzyło. Ktoś dał im pracę przy malowaniu poobijanych figurek z karuzeli. Na przykład łabędzie. Panowie z karuzeli przynieśli je do salonu, dziewczyny je pomalowały, potem weszła pani z karuzeli, położyła pieniądze na stole, podała figurki koleżance przez okno, a kiedy dziewczyny się odwróciły, zgarnęła pieniądze ze stołu i też wyskoczyła przez okno. Opowiedziała mi o tym Libuše Jarcovjáková, córka ich koleżanki z klasy, a nie Jitka, więc nie zapytałem jej, jak ona i Květa to nazwały. Ale mogę sobie wyobrazić kanonadę przekleństw i to, jak potem zaczęli krzyczeć, zapalili papierosa i powiedzieli do kobiety, która wyskoczyła przez okno: "Ty, suko, będziesz chora, my przeżyjemy".
Z mamą o mamie
Jaka była twoja matka?
Jezu, to jest pytanie!
Jaka ona była?
Bezużyteczna. Mówimy o Jitce, nie o mnie.
Czy uważasz, że twórcą wolności każdego z nas jest nasza podstawowa relacja? Głównie z mamą?
O tak, znowu to psychologizowanie.
W każdym razie, jak Mary cię traktowała?
Mary lubiła mnie bezwarunkowo, bez wdzięczności oczywiście, miło. Kiedy wróciłam ze szkoły bez obiadu, bo kazali nam jeść tłuste mięso, ciocia zebrała się w sobie i poszła do cukierni pani Błażek, żeby kupić mi wianek i mydełko. Nie musiałam o to prosić, to nie była nagroda. Albo pamiętam pewną noc, miałem jakieś trzy lata, leżałem w łóżku, ciotka siedziała obok mnie i głaskała mnie po policzkach, włosach, rękach, poprawiała kołdrę, a ja myślałem, że jej ręka musi już boleć, ale to było tak przyjemne, że milczałem i trzymałem się.
Albo stoję przed drzwiami jej kuchni, trzymając serduszko, które wyciąłem na jej urodziny, i wstydzę się iść je dać i wyrecytować: Jestem małym pączusiem... Chce mi się płakać i nagle ona otwiera drzwi, klęka na podłodze i mnie przytula. Dorastałem z nimi do trzeciego roku życia, a potem, kiedy zacząłem chodzić do szkoły, nie poszedłem do domu, tylko od razu do ciotki. Pewnego dnia wróciłem ze szkoły z pączkiem w rajstopach, czerwony ze wstydu, a ona nie powiedziała ani słowa, ale dała mi trochę swoich spodni, włożyła bułkę do mojej białej kawy i rozmawialiśmy. Nigdy mnie nie osądzała. Czułam, że po prostu lubi mnie taką, jaka jestem.
Ostatni dotyk
Przypomina mi to całą twoją historię o Jitce, która kierowała się wyłącznie uczuciami. Miała gdzieś, co ktoś powie. Nigdy nie malowała obrazów...
spontanicznie. Wręcz przeciwnie, długo myślała, by pomysł, który miała w głowie, przekształcić w obraz. Dopiero potem zaczynała, często przemalowując, wykańczając, czasem "pierdząc", aż pozwoliła obrazowi pójść własną drogą. Nigdy nie czekała na to, co inni powiedzą o jej obrazie lub pochwałach innych, sama musiała być zadowolona z obrazu. Chociaż często mówiła: dziewczyno, mam kiepską samoocenę. Květa jest lepsza ode mnie, wesoła, rozmawia ze wszystkimi... Ale w jakiś sposób należy to do wewnętrznej siły, by stanąć w swojej obronie.
Była bardzo wykształcona i nigdy tego nie okazywała. Dopiero z jej pamiętników i różnego rodzaju zeszytów dowiedziałem się, jak sama studiowała filozofię, czytała Freuda, poznawała muzykę klasyczną. Nigdy nie malowała zgodnie z trendami, które rodziły się i zmieniały na świecie, ani nie było sposobu, żeby się o tym dowiedziała. A jednak w jakiś sposób to wiedziała, czuła, czasem "trend" trafiał nawet w jej podstawową ekspresję.
Jitka malowała zasadniczo ludzi. Zwykle dwie lub więcej osób, a poprzez nie wyrażała ich relacje, ich zmartwienia, ich smutek... Zarówno ona, jak i Květa były małe, a jednak ich dominującym stylem było monumentalne malarstwo figuratywne. Musieli więc postawić krzesło na stole, aby dosięgnąć szczytu obrazu.
Jaki jest twój ulubiony obraz Jitki?
Nazywa się Ostatni dotyk. Jitka wybrała środowisko rzeźni do malowania, kiedy studiowała na UMPRUM. To było trudne do zniesienia, to okrutne miejsce. Ale zapamiętała scenę, gdy jeden z byków spokojnie wchodził do ciasnego kojca, alei śmierci. Z oddaniem. Nie musieli go popychać, nie stawiał oporu. Po prostu podniósł głowę do oczu rzeźnika i również napotkał jego spojrzenie. To było tak, jakby rozmawiali ze sobą w tym momencie. Byk miał w tym spojrzeniu przebaczenie, jakby chciał powiedzieć: zabijesz mnie i nie winię cię za to. Wiem, że to twoja praca. A rzeźnik znowu: przepraszam, nie mogłem tego zrobić inaczej.
Ale ostatni rok spędzałem z Jitką codziennie, miałem jej listy, pamiętniki, szkice porozrzucane po całym strychu... Śniłem o niej.
Mieszkasz sam w domku od ponad pięciu lat. Z ogrodem i kotem.
Nie dostanę pokoju. Zawsze sprzątam.
Czego byś potrzebowała do spokoju?
Może kwiatek. Ale ostatni rok spędziłem codziennie z Jitką, z jej listami, pamiętnikami, szkicami... sny o niej.
Wszystkie artykuły autorki/autora