Ostatnie tygodnie minęły pod hasłem mobilizacji do działania i pomocy uchodźcom z Ukrainy, uciekającym przed wojną. I choć cała uwaga skierowana jest na najbardziej potrzebujących, pojawiły się już pierwsze objawy dystresu i wypalenia wśród wolontariuszy. O tym, dlaczego pomagamy i jak robić to z głową, opowiada dr Maria Baran, psycholożka społeczna i adiunktka na Wydziale Psychologii na Uniwersytecie SWPS w Warszawie.
Kama Wojtkiewicz: Udzielając pomocy innym, ponosimy pewne koszty. Dlaczego więc pomagamy?
dr Maria Baran: Jeżeli spojrzymy na temat pomagania z perspektywy ewolucyjnej, zgodnie z teorią altruizmu zwrotnego Triversa, okaże się, że ludzie pomagają, ponieważ jest to pewnego rodzaju inwestycja na przyszłość. Wierzą, że kiedy sami będą potrzebować pomocy, otrzymają wsparcie. Jest to dość egoistyczna perspektywa. Inne paradygmaty, wykraczające poza takie myślenie, pokazują, że pomaganie wiąże się z ogromną liczbą zalet dla tego, kto tę pomoc ofiaruje. Część badań pokazuje, że angażowanie się w działalność prospołeczną jest buforem chroniącym przed negatywnymi stanami psychicznymi, takimi jak dystres psychologiczny, symptomy lęku czy depresji. Czy jest to więc egoistyczne? Powiedziałabym, że to raczej efekt uboczny pomagania, czyli bonus, którego się nie spodziewamy.
Są też badania neuropsychologiczne, które pokazują, że kiedy pomagamy, uruchamia się układ nagrody i odczuwamy przyjemność. Eksperci kłócą się, czy pomaganie jest pozbawione wszelkich pobudek egoistycznych, czy też nie. Uważam, że nie ma nic złego w tym, że pomaganie sprawia nam przyjemność. Jesteśmy istotami społecznymi i dzięki zachowaniom prospołecznym podtrzymujemy więzi z innymi. Jest to mechanizm niejako wpisany w samo pomaganie. Innym podstawowym motorem pomagania jest empatia. Łatwiej nam zaangażować się w pomoc, kiedy odczuwamy to, co mogą czuć inni.
A jednak nie każdemu i nie w każdej sytuacji pomagamy równie ochoczo. Dużo chętniej rzuciliśmy się na pomoc uchodźcom uciekającym przed wojną w Ukrainie, niż kiedy na granicy z Białorusią pojawiły się osoby innego pochodzenia.
Przez bliskie sąsiedztwo i kontekst historyczny jest nam łatwiej wczuć się w sytuację osób z Ukrainy i ruszyć z pomocą. W mediach mówi się o naszej solidarności i empatii, bo tak szybko zareagowaliśmy. Ale jeszcze parę miesięcy temu, kiedy na granicy z Białorusią pojawili się uchodźcy, tak nie było.
Czy w jakiś sposób zaangażowałeś_aś się w pomoc dla uchodźców?
Istotną rolę odgrywa tu dystans kulturowy, czyli wielkość różnic pomiędzy dwiema kulturami. W przypadku Ukrainy, zarówno język, jak i kultura, dystans fizyczny są na tyle bliskie, że łatwiej o identyfikację, rozszerzenie wspólnoty „my” o naszych sąsiadów. Co więcej, ze względu na to, że Ukraińcy jeszcze w zeszłym roku stanowili ponad 50 proc. obcokrajowców w Polsce, zdążyliśmy ich już poznać. To nie są więc obcy, tylko znajomi znajomych, rodzina przyjaciela. Łatwiej nam o identyfikację niż w przypadku uchodźców, którzy nawet percepcyjnie są od nas inni i nie wiadomo, skąd przychodzą. Brak wiedzy i znajomości wpływa na lęk, etnocentryzm, ksenofobię. W takich sytuacjach trudniej o identyfikację. Do tego dochodzą jeszcze media i polityka, które przyczyniają się do niejednorodnych komunikatów i dezinformacji. Ludzie nie wiedzą, co jest prawdą, i zwyczajnie się boją. Różni się też język, którym opisujemy uchodźców. O jednych mówimy jako o braciach i siostrach, naszych przyjaciołach, o drugich jako obcych na granicy.
To podobne emocje do tych, które odczuwaliśmy na początku pandemii. Angażując się w jakiekolwiek działania, zyskujemy poczucie sprawczości i wpływu.
Kto w takim razie najchętniej pomaga? Czy są pewne cechy osobowości, które predestynują do częstszych zachowań prospołecznych?
Tak, choć łatwiej jest wskazać osoby, które rzadziej podejmują działania na rzecz innych. Osoby o cechach z tzw. Mrocznej Triady, w skład której wchodzą narcyzm, makiawelizm i psychopatia, nie będą tak ochoczo pomagać. Tu istotną rolę odgrywa poziom empatii, który u takich osób jest niski. Wysoka empatia emocjonalna jest impulsem do zrywu do pomocy i pcha nas do działania. Z kolei empatia poznawcza sprawia, że jesteśmy w stanie racjonalnie zrozumieć to, co ktoś odczuwa. W konsekwencji potrafimy zastanowić się nad tym, jakie pomaganie będzie mądrym pomaganiem. Paul Bloom w książce „Przeciw empatii” pisze o tym, że empatia emocjonalna nie zawsze popycha nas do dobrych działań. Często nie myślimy, jakie oddziaływanie ma najwięcej sensu, więc możemy bardziej zaszkodzić niż pomóc. Taka empatia może sprzyjać szybkiemu wypaleniu. To, co według autora odróżnia nas od innych gatunków, to umiejętność racjonalnego myślenia. Dlatego warto czasem zatrzymać się na empatii poznawczej, zastanowić się, co jest odpowiednim działaniem, niż zrywać się do pomocy bez żadnej refleksji. Jest to oczywiście normalny, ludzki odruch, ale w perspektywie pomocy długofalowej i systemowej potrzeba bardziej skoordynowanych działań.
Tyle osób rzuciło się na dostarczanie kanapek na dworce, a okazało się, że często były potrzebne zupełnie inne produkty. Albo wolontariusze nie mogli przyjąć jedzenia ze względu na wymogi sanitarne. W takich chwilach kluczowa była logistyka i koordynacja działań pomocowych, tak aby sprawnie przebiegały i przede wszystkim odpowiadały na realne potrzeby.
Wojna w Ukrainie wzbudziła w nas nie tylko empatię, ale też lęk i strach, że Polska będzie następna. To podobne emocje do tych, które odczuwaliśmy na początku pandemii. Angażując się w jakiekolwiek działania, zyskujemy poczucie sprawczości i wpływu. To z kolei kształtuje poczucie własnej wartości i kontroli osobistej, które są nieodłącznie związane z naszym dobrostanem. Wracamy więc do punktu wyjścia, czyli do tego, że pomaganie poprawia nasze samopoczucie. I choć zgadzam się, że w działaniach pomocowych pojawił się chaos, tak jednak uważam to za w pełni normalne. Uczymy się na swoich błędach. Od wolontariuszy dowiedzieliśmy się po pierwszych dniach, że nie należy kupować wszystkiego po trochu, tylko konkretne produkty w konkretnych ilościach. Uważam, że nasz zryw do działania jest przepiękny. Zastanawia mnie jednak inna kwestia. Czy ten zryw byłby potrzebny, gdyby państwo wdrożyło pomoc systemową? Czy byłaby przestrzeń na taką mobilizację? Chaos jest oczywiście normalny przez pierwsze kilka dni, ale mijają już ponad trzy tygodnie od wybuchu wojny, więc potrzebne jest większe zaangażowanie państwa, a nie tylko organizacji pozarządowych i wolontariuszy.
Rozumiem, że w pierwszych dniach potrzebny jest zryw i mobilizacja, bo jeśli my nie pomożemy, to nikt tego nie zrobi. Trzeba mieć jednak świadomość, że nie da się tak długo funkcjonować.
Wolontariusze pracują nawet po kilkanaście godzin dziennie, często zapominając o własnych potrzebach, takich jak jedzenie, toaleta, sen. Po paru dniach niektórzy odczuwają lęk, złość, rozdrażnienie, przytłoczenie. Pojawia się bezsenność, brak apetytu. Jak tak silne zaangażowanie w działania pomocowe wpływa na jednostki długofalowo?
Osoby, które pomagają, mają często wyższy poziom empatii i wrażliwości, dlatego ludzkie cierpienie będzie na nie silnie wpływało. Wolontariusze pracują po kilkanaście godzin, niektórzy mówią o tym, że „jadą cały dzień na energetykach”, żeby mieć siłę. Rozumiem, że w pierwszych dniach potrzebny jest zryw i mobilizacja, bo jeśli my nie pomożemy, to nikt tego nie zrobi. Trzeba mieć jednak świadomość, że nie da się tak długo funkcjonować, bo pojawią się objawy dystresu, pogorszenie samopoczucia, dobrostanu, a w końcu wypalenie, albo podobne objawy, jak te u osób, którym pomagamy. Same będziemy wtedy potrzebować wsparcia. Mogą wystąpić także symptomy fizyczne, takie jak gorączka, bezsenność, wyczerpanie, obniżona odporność. Nie mamy nieskończonych zasobów, więc ważne jest, aby osoby angażujące się w pomaganie nie zapominały o sobie. Jeżeli tego nie zrobią, nie będzie miał kto pomagać. Choć jest to potwornie trudne, trzeba postawić sobie granicę. Ustalić harmonogram, np. pomagam jeden lub dwa dni, a potem biorę dzień wolnego. Mając wolne, zadbać o siebie poprzez kontakt z naturą, aktywność fizyczną, sen, regenerację, aby oderwać myśli od tego, czym zajmuję się w wirze pomagania. To konieczne, aby zachować własny dobrostan. Powstają obecnie inicjatywy wsparcia dla osób, które pomagają, przestrzeń do wygadania się, bo przecież wolontariusze nie chcą obarczać uchodźców swoimi problemami. Ważne jest jednak, aby znaleźć taką przestrzeń, gdzie możemy coś dla siebie zrobić. Inaczej czeka nas wypalenie lub choroba. To nie jest fanaberia, tylko podstawowa higiena pracy.
Trudne jest poczucie winy, mówiące nam, że przecież nasze problemy są błahe w porównaniu z problemami osób uciekających przed wojną. Jak możemy iść na tańce, odpoczywać, kiedy inni walczą o życie?
Poczucie winy jest tu niezwykle szkodliwe. Warto samemu nad sobą czuwać, kiedy myślenie schodzi na złe tory. Bo jeśli nie pójdę na te tańce, nie spotkam się z przyjaciółmi, to długo tak nie pociągnę. To kwestia zdania sobie sprawy z tego, że pomoc będzie potrzebna jeszcze przez długi czas. Jeżeli chcemy pomagać i być użytecznymi długofalowo, musimy o siebie zadbać. Dobrym przykładem jest awaria w samolocie. Najpierw należy założyć maskę tlenową sobie, a dopiero potem dziecku.
Jak w takim razie pomagać z głową, żeby się nie wypalić?
Pomoc jest pomocą, kiedy trafia w potrzeby. Zanim ruszymy do działania, warto zorientować się, co się dzieje, co jest już zrobione, i jak mogę się w to włączyć. Jeżeli chcę zawieźć coś na zbiórkę, to nie jadę z tym, co mam, tylko najpierw sprawdzam, co jest rzeczywiście potrzebne. Zastanówmy się także, jakie mamy zasoby, umiejętności, możliwości, co możemy dać, żeby samych siebie nie ranić. Działanie na pierwszej linii frontu nie jest dla każdego. Są osoby, które chciały włączyć się w pomoc i pojechały na granicę, a wróciły z gorączką. Nie należy robić czegoś wbrew sobie. Jedna osoba będzie mieć zasoby finansowe i wpłaci na zbiórkę, a druga pojedzie pomagać na Torwarze ze względu na potrzebę działania i wspierania na miejscu. Dla kogoś innego lepsze będzie ugotowanie zupy czy segregowanie ubrań. Zastanówmy się więc, co możemy zrobić i które miejsce jest dla nas najlepsze.
Nie wiemy, ile będzie trwała wojna. Wiemy jednak, że kwestia pomocy dla uchodźców będzie długofalowa. Dlatego zastanówmy się, co możemy zrobić w dłuższej perspektywie. Może teraz przyglądamy się temu, co już się dzieje, i potrzebujemy pomyśleć, co możemy z siebie dać za jakiś czas. Nie zabraknie okazji do pomocy. Jeśli już działamy i pomagamy, musimy zadbać o nasze podstawowe potrzeby. Mimo że dzieją się rzeczy straszne, a obok nas ludzie potrzebują pomocy, musimy znaleźć czas na ubikację czy jedzenie. Jeżeli pracujemy po kilkanaście godzin dzień po dniu, zastanówmy się, jak długo możemy tak pracować, kiedy potrzebna jest nam przerwa, co da nam oddech. Ustalmy sobie przerwy i pójdźmy na spacer do lasu czy do kina. Poza tym musimy przecież pracować i żyć. To są fundamentalne potrzeby i obowiązki każdego człowieka, również osób, które pomagają.
Na jakie sygnały powinnyśmy być uważne, kiedy pomagamy? Co powinno skłonić nas do zrobienia sobie przerwy od pomagania?
Osoby pomagające innym mogą w pewnym momencie same potrzebować pomocy psychologa czy interwenta kryzysowego. Warto być uważnym na to, jak się czujemy, czy pojawia się obniżony nastrój, czy to mija, kiedy robimy sobie przerwę od pomagania. Alarmująca powinna być zmiana w zachowaniu i samopoczuciu. Problemy ze snem czy drażliwość to przykłady objawów, które mogą sugerować, że należy się zatrzymać i zadbać o siebie. Już nie mówiąc o symptomach psychofizycznych, takich jak obniżona odporność. Nie czekajmy, tylko działajmy profilaktycznie. Ustalmy sobie, że dzisiaj pomagamy, a jutro idziemy na basen, siłownię czy spacer. Nie wpadajmy w tryb pomocy 24/7, bo długo tak nie pociągniemy i będzie trzeba to później odchorować. A chora i wypalona osoba na nic się potrzebującym nie przyda.
Problematyczna może być również dysocjacja w sytuacjach stresowych, kiedy osoby pomagające nie czują głodu, pragnienia, zmęczenia. Trudno zauważyć symptomy płynące z ciała, jeżeli jesteśmy od czucia odcięci.
Dlatego niezwykle istotna jest nie tylko uważność na potrzebujących, ale również wolontariuszy na siebie nawzajem. Będąc w trybie działania, trudno jest zauważyć, że nie było się w łazience od dwunastu godzin. Orientujemy się dopiero po powrocie do domu. Dlatego tak ważne jest wsparcie od innych wolontariuszy. Wiadomo, że uwaga jest głównie skierowana na tych najbardziej potrzebujących, ale relatywnie niewielkim kosztem można spytać swojego współwolontariusza, czy już jadł, albo zaproponować, żeby zrobił sobie 5 minut przerwy na toaletę. Zapytać koleżankę, która pracuje trzeci dzień z rzędu, czy nie potrzebuje dnia wolnego. Samemu trudno jest zwrócić na to uwagę, ale mały komentarz, wyraz troski, może niezwykle pomóc.
dr Maria Baran
Psycholożka społeczna i międzykulturowa specjalizująca się w temacie akulturacji, kontaktu kulturowego i tożsamości kulturowej. Adiunkt na Wydziale Psychologii Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Członkini International Association for Cross-Cultural Psychology i Polskiego Stowarzyszenia Psychologii Społecznej. Zaangażowana w badania nad długotrwałymi skutkami pandemii COVID-19 na dobrostan Polaków ze szczególnym uwzględnieniem roli wsparcia społecznego oraz w badania nad identyfikacją z całą ludzkością.
Wszystkie artykuły autorki/autora