Długo wyzbywałam się przekonania, które wpajano mi od najmłodszych lat – że miłość, ta romantyczna, jest najważniejsza. Chciałam być najlepsza dla tej drugiej osoby, zupełnie zapominając o sobie. Teraz moje dobro i spokój ducha są dla mnie najważniejsze – nawet za cenę związku. Bo miłość to wybór i tylko jedna z możliwych opcji.
Jeśli spośród szeregu wartości mam wskazać tę najważniejszą, wiem, że oczekiwaną odpowiedzią jest miłość.
Od dziecka bombardowane jesteśmy bajkami, których przesłanie jest oczywiste – i żyli długo i szczęśliwie, a wszystko to dzięki miłości. Mężczyzna, z którym przetańczyło się jedną noc, obcy człowiek budzący dziewczynę pocałunkiem (będącym na dobrą sprawę książkowym przykładem przemocy seksualnej) czy bestia, która zmienia się pod wpływem miłości. Nic dziwnego, że narasta w nas przekonanie, że tak właśnie wygląda życie i prawdziwa miłość. Że zakochamy się na zabój i nic innego nie będzie się liczyć – bo przecież to miłość jest najważniejsza.
Później wcale nie jest lepiej. Komedie romantyczne, gdzie pierwszemu pocałunkowi towarzyszy lekki podmuch wiatru delikatnie rozwiewającego włosy, a ciało muskają krople letniego deszczu. W tle wybrzmiewa muzyka. Wszystko jest idealne i zaczynamy wierzyć, że także realne, a nasze życie również może takie być. Z pewnością gdzieś tam czeka na nas ten jeden jedyny – musimy go tylko znaleźć, więc szukamy. Poświęcamy na to sporo czasu i energii ale wierzymy, że warto, bo przecież, gdy już go znajdziemy, nasze życie przerodzi się w bajkę – zupełnie jak na ekranie. Pocałunek i zapewnienie o dozgonnej miłości, po którym następują napisy końcowe. Żadnych problemów i wyzwań codziennego życia. Zero tarć, różnic wynikających z wychowania, dorastania w różnych kulturach czy na tle podejścia do pieniędzy.
Zauroczenie, motyle w brzuchu, upajająca namiętność i zakochanie to cudowne uczucia, które sprawiają, że świat nabiera żywych barw. Chyba każda z nas ma wspomnienia, przy których się uśmiechamy i robi się nam gorąco. Z czasem uczucia ewoluują, dojrzewają, a my same zaczynamy bardziej realistycznie patrzeć na relację. To ten moment, gdy pojawia się szansa na wybór – czy akceptujemy taki układ i drugą osobę? Czy jest nam dobrze i chcemy kontynuować, a może coś jest nie tak? A może będziemy żyły fantazjami o związku idealnym i próbowały dopasować do tej wizji zarówno siebie jak i partnera?
Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która na pewnym etapie życia nie wierzyła, że idealna relacja rodem z Hollywood jest możliwa. Obraz księcia z bajki mocno winduje oczekiwania wobec mężczyzn, a patriarchat utwierdza nas w przekonaniu, że potrzebujemy rycerza na biały koniu. Zarówno, by nas chronił, jak i po to, by dopełnił naszego życia. Romantyczne wizje drugiej połówki są świetnym narzędziem manipulacji, dzięki któremu jesteśmy skłonne poświęcić wiele, by dopasować się do świata, w którym wartość kobiety często nadal wyznacza jej stan cywilny i macierzyństwo. Za ładnym określeniem „miłość jest najważniejsza” często kryją się właśnie patriarchalne przekonania, według których kobieta, która skupia się przede wszystkim na własnych potrzebach jest mniej wartościowa.
Gdy masz miłość, masz wszystko
Nie wiem, gdzie i kiedy usłyszałam pierwszy raz te słowa. Wiem tylko, że zawsze sprawiały mi dyskomfort, bo całą sobą się z nimi nie zgadzam. Patrząc logicznie, jest tyle rzeczy ważniejszych od miłości, bez których dosłownie nie da się żyć. Zdrowie, poczucie bezpieczeństwa i stabilizacja finansowa to tylko te ze szczytu listy. Wiem, że w pierwszej chwili można się obruszyć, jednak czym jest miłość bez zdrowia fizycznego i psychicznego? Czy jesteśmy w stanie skupić się na związku nie mając środków do życia? Jak wygląda związek w którym jest miłość, ale nie ma zaufania? I wreszcie, czy jesteśmy skłonne poświęcić poczucie bezpieczeństwa w imię miłości? Wiem, że wiele z nas to robi. I cierpi, bo znacznie łatwiej jest nam paść ofiarami manipulacji i przemocy, gdy wierzymy, że miłość jest ważniejsza od wszystkiego innego, a poświęcenie to rzecz naturalna.
Od zawsze byłam przekonana, że powinnam tak postępować, było to o tyle naturalne, że tylko takie zachowanie znałam. Równocześnie narastała we mnie frustracja, że druga osoba nie docenia tego co robię – tego, o czym ona nawet nie wie, że robię.
On i tylko on, czyli jak zatracamy się w związku
Od pięciu lat opowiadam w Internecie o związkach mieszanych kulturowo. Spędziłam trochę czasu mieszkając w krajach arabskich, a w gronie moich znajomych jest sporo osób wywodzących się z innych kultur. Pozwoliło mi to zobaczyć, że nie wszędzie istnieje koncept związku dopóki śmierć nas nie rozłączy, a miłość traktowana bywa znacznie bardziej rzeczowo. Muzułmanie nie składają sobie przysięgi, za to podpisują kontrakt małżeński, w którym mogą uwzględnić prawa i obowiązki stron. Nie brzmi to romantycznie, co nie oznacza, że nie ma w tym miejsca na miłość – ma ona po prostu nieco inną definicję. Miłość nie musi być do grobowej deski i wszystkiego wybaczać, by być wartościowa.
Gdy obserwuję związki kobiet pochodzących z naszego kręgu kulturowego z mężczyznami pochodzącymi z krajów muzułmańskich uświadamiam sobie, jak znaczące są różnice w traktowaniu romantycznych relacji. Na jak wiele gotowe jesteśmy my – bo przecież miłość jest najważniejsza, a na jak niewiele gotowi są oni, bo nie powtarzano im od zawsze, że tylko to się liczy. Często dziwimy się kobietom, które są skłonne zmienić całe swoje życie, począwszy od religii, dla partnera. To ekstremalny przykład, ale czy zatracanie się w związku faktycznie jest nam takie obce?
Czy poświecasz się w związku?
Zastanów się: ile razy zrezygnowałaś z czegoś dla mężczyzny? Może odpuściłaś ulubioną, krótką sukienkę, bo nie chciał, żebyś tak ubrana wychodziła z domu? A może wręcz przeciwnie, zakładałaś głęboki dekolt z którym czułaś się niezręcznie, ale jemu się on podobał? Jak często się dostosowywałaś i podejmowałaś wysiłek zanim w ogóle on Cię o to poprosił? Zaryzykuję stwierdzenie, że niejednokrotnie dopasowywałaś się do jego harmonogramu, sprawdzałaś kiedy jest mecz jego ulubionej drużyny lub przerywałaś rozmowę z koleżanką, by odebrać telefon od niego? A może zwyczajnie zmieniałaś swoje plany, bo on zaproponował spotkanie? Wiem, bo tak ja, jak i moje koleżanki, postępowałyśmy w ten sposób, starając się być wyrozumiałe, dając od siebie jak najwięcej, nawet gdy nikt tego nie oczekiwał. Od zawsze byłam przekonana, że powinnam tak postępować, było to o tyle naturalne, że tylko takie zachowanie znałam. Równocześnie narastała we mnie frustracja, że druga osoba nie docenia tego co robię – tego, o czym ona nawet nie wie, że robię.
Nie bez powodu odnoszę się do muzułmańskiego kręgu kulturowego. Jeśli przyjrzymy się bliżej idei kontraktów małżeńskich, uświadomimy sobie, że wymagają one mocnego przemyślenia kwestii około związkowych, a nie polegania jedynie na uczuciach i wiary, że dzięki miłości wszystko się ułoży. W różnorodności kulturowej piękne jest to, że możemy inspirować się wybranymi elementami. Może warto zatem przemyśleć własne potrzeby i oczekiwania? To świetny punkt wyjścia do oceny, czy relacja jest dla nas dobra i daje nam to, czego potrzebujemy.
Niestety wiele z nas ma tendencję do zapominania o sobie i przenoszenia całej uwagi na partnera. Wielu mężczyzn wychowywanych jest również tak, że ustępstwa ze strony kobiet traktują jako coś naturalnego. Tylko że gdy nieustannie to jedna strona ustępuje, przestajemy mieć do czynienia z kompromisem, a zaczynamy z poświęceniem.
To jeszcze kompromis czy już poświęcenie?
Relacja, w której dwie, niezależne osoby postanawiają dzielić życie, stanowi ogromne wyzwanie i musi się opierać na kompromisach – w przeciwnym razie zwyczajnie nie zadziała. Zasada wzajemności jest tutaj jednak kluczowa, w końcu kompromis polega na ustępstwach z obydwu stron. Niestety wiele z nas ma tendencję do zapominania o sobie i przenoszenia całej uwagi na partnera. Wielu mężczyzn wychowywanych jest również tak, że ustępstwa ze strony kobiet traktują jako coś naturalnego. Tylko że gdy nieustannie to jedna strona ustępuje, przestajemy mieć do czynienia z kompromisem, a zaczynamy z poświęceniem.
Gdy wspominam moje zakochania, pamiętam jak wiele myślałam o nim. O tym, czego on chce i co dla niego będzie dobre, a także co jeszcze mogłabym zrobić, żeby było lepiej. Ilekroć zdarzało mi się przekartkować kolorowe czasopisma dla kobiet, tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że takie nastawienie jest właściwe. W końcu bezustannie natykałam się na artykuły w stylu 21 sposobów na to, by mu się spodobać. Jakby cała istota związku sprowadzała się do zaspokajania potrzeb mężczyzny, a kobieta istniała właśnie po to, by uważać, dostosować się i zachowywać tak, by jemu było przyjemnie. By go usidlić i zatrzymać przy sobie – w końcu taka jest kolej rzeczy.
Miłość jest ważna, ale ja jestem ważniejsza i mając świadomość jak zostałam ukształtowana przez społeczeństwo, w którym dorastałam, muszę sobie o tym regularnie przypominać.
Gdy jestem szczera sama ze sobą i sięgam pamięcią wstecz, uświadamiam sobie, że w związkach częściej się poświęcałam, niż stawiałam na kompromis. Powodów było wiele: tak było łatwiej, bo nie musiałam wyjaśniać, albo po prostu nie dostrzegałam jak wiele od siebie daję. Chciałam wierzyć, że wszystkie wysiłki podejmowałam dla dobra relacji, dla nas, czyli pośrednio także dla siebie. Uważałam, że postępuję właściwie, a tymczasem paradoksalnie wyrządzałam krzywdę sobie i związkowi, bo takie funkcjonowanie na dłuższą metę nie jest możliwe. Bez względu jednak na efekty, powinnam była sobie zadać pytanie, czy robię to, bo chcę i takie są moje przekonania, czy może dlatego, że w takiej roli mnie osadzono, a ja powielam utarte schematy?
Długo się tego uczyłam, jednak teraz, ilekroć mam pójść na ustępstwo, zadaję sobie szereg pytań: dla którego z nas kwestia, której dotyczy problem, jest ważniejsza? Czy jestem skłonna odpuścić i robiąc to nie postąpię wbrew swoim przekonaniom? Czy mój partner jest skłonny do ustępstw w tej lub innej kwestii w takim samym zakresie jak ja? Jak to się ma do moich planów na przyszłość?
Gdy miłość staje się dla nas bezwzględnym priorytetem, przestaje być wyborem. A gdy przestaje być wyborem, jak dużo przestrzeni na własne potrzeby nam pozostawia?
Miłość jest ważna, ale ja jestem ważniejsza i mając świadomość jak zostałam ukształtowana przez społeczeństwo, w którym dorastałam, muszę sobie o tym regularnie przypominać. Wraz z kolejnymi doświadczeniami coraz mniej zastanawiam się nad tym, co mogę zrobić dla drugiej osoby, za to liczę na dojrzałą komunikację, która pozwoli wspólnie znaleźć rozwiązanie. Związek partnerski powinien się w końcu opierać na równości także pod względem uczuciowym, gdzie praca emocjonalna rozkłada się na obydwie strony. Mogłabym inwestować energię i czas w próby odgadnięcia, co druga osoba do mnie czuje i dlaczego zachowała się tak, a nie inaczej. Zamiast tego stawiam jednak na pytania czy to jest coś, czego ja chcę, co jestem w stanie zaakceptować i czy daje mi to satysfakcję? Jak relacja z daną osobą wpłynie na mnie i czy mam w sobie przestrzeń na kompromisy, których będzie wymagała?
Miłość to wybór
Jakiś czas temu trafiłam na pełen oburzenia komentarz odnoszący się do stwierdzenia, że można się rozstać z powodu niedopasowania seksualnego. W końcu skoro miłość jest najważniejsza, należałoby zagryźć zęby i odpuścić. Nie można przecież poświęcać miłości z powodu czegoś tak błahego, jak satysfakcja seksualna, prawda?
Gdy miłość staje się dla nas bezwzględnym priorytetem, przestaje być wyborem. A gdy przestaje być wyborem, jak dużo przestrzeni na własne potrzeby nam pozostawia? Ile jest miejsca na nas, gdy wszystko inne blednie w obliczu tak gloryfikowanego uczucia? To także stwarza sprzyjające warunki tolerowaniu przemocowych zachowań, a nawet postrzegania osób tkwiących w toksycznym związku, jako pełnych oddania i miłości.
Można kogoś kochać, a równocześnie mieć świadomość, że ta osoba nie będzie dobrym partnerem na dłuższą metę. Można kochać, a jednak nie chcieć mierzyć się z wyzwaniami związku. Rozstania są okej – to coś, czego nie słyszymy dostatecznie często. Tym, co nie jest okej, jest obniżanie swoich oczekiwań, rezygnacja ze swoich potrzeb i poświęcanie się. Możemy wybrać, jakiego życia dla siebie chcemy i bywa, że jest to wybór między miłością i spokojem ducha.
Jestem sobie w stanie dać niemal wszystko
Przechodzę obok kwiaciarni i raptownie się zatrzymuje na widok przepięknego, różowo-fioletowego bukietu. Kiedyś marzyłabym, że dostanę go od partnera. Najlepiej, żeby wpadł na to sam z siebie, żebym nie musiała mu o niczym mówić. Jak w popularnym tik-toku: chcę żebyś kupił mi kwiaty, ale ci o tym nie powiem, bo wtedy kupiłbyś mi je dlatego, że poprosiłam. A ja chcę, żebyś chciał kupić mi kwiaty. Przed oczami mam taki obraz: wracam do domu, a w wazonie czeka dokładnie ten bukiet, palą się świece, a w tle wybrzmiewa przyciszona muzyka. Dziś po prostu wchodzę do kwiaciarni i kupuję kwiaty, które mi się podobają. Jestem sobie w stanie dać to wszystko, czego kiedyś oczekiwałam od mężczyzn.
Lata psychoterapii były latami uczenia się, że jestem wystarczająca. To wyświechtany slogan, w którym jednak kryje się coś głębszego. Jestem wystarczająca dla siebie – nie potrzebuję nikogo, by mnie uzupełniał lub cokolwiek mi dawał. Nie potrzebuję drugiej połówki, bo sama w sobie stanowię całość. Jestem kompletna. Mogę za to kogoś chcieć. I w związku, który tworzymy, bo tego chcemy, a nie dlatego, że potrzebujemy, dynamika jest zupełnie inna.
Kiedyś ktoś powiedział mi, że wystarczająco dobry związek jest lepszy, od idealnego. Prychnęłam zniesmaczona przywołując w myślach powiedzenie, że lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Tylko że jeżeli chcę gołębia, wróbel jest mi całkowicie niepotrzebny.
Wiem, że nie ma związków idealnych. Jednak to każda z nas sama decyduje co jest dla nas dostatecznie dobre i na jakie kompromisy jesteśmy skłonne pójść, by zbudować wartościową relację. Mamy prawo określić, jakie kwestie absolutnie nie podlegają dyskusji i jesteśmy z ich powodu skłonne zrezygnować i poszukać miłości gdzieś indziej.
W pierwszej kolejności powinnyśmy się skupić jednak na tym związku, który ma szansę być idealny – na związku z samą sobą.
Wszystkie artykuły autorki/autora