Bycie dysydentem było dla mnie łatwiejsze. Mogłem swobodnie oddychać

Kobiety w niezgodzie
Terezie Kosíková
| 29.8.2023
Bycie dysydentem było dla mnie łatwiejsze. Mogłem swobodnie oddychać
Zdroj: Shutterstock

Věra Roubalová-Kostlánová, dysydentka, rzeczniczka Karty 77 i psychoterapeutka, przywitała mnie w swoim mieszkaniu w Záběhlicach słowami: "Jechałaś tramwajem? Nie ruszaj się, my też się tu nie ruszamy". Wciąż aktywna w swoim wieku, kobiecie z pewnością nie brakuje wigoru.

Miałeś trudne dzieciństwo, kiedy komuniści aresztowali Twojego ojca w latach 50-tych. Wtedy ty i twój młodszy brat musieliście zostać w sierocińcu. Jak postrzegałeś wtedy tę sytuację?

Trzy, a w przypadku mojego młodszego brata cztery lata, które spędziliśmy w sierocińcu, należy umieścić w kontekście. Moja matka była żoną tak zwanego zdrajcy, ludzie w większości unikali jej z tego powodu, bali się z nią zadawać. Bardzo trudno było jej znaleźć mieszkanie dla dzieci.

Dopiero dużo później dowiedziałem się z listów, że mama miała do wyboru pójść z nami do sierocińca, albo zostawić nas tam i iść zarabiać do fabryki. Zdecydowała się na to drugie, aby móc za nas płacić, a także wysyłać tacie trochę pieniędzy na jedzenie.

To musiał być trudny wybór.

Później poradziłam sobie z tym i poszłam na psychoterapię. Doszłam do wniosku, że gdyby to ode mnie zależało, poszłabym z dziećmi do domu dziecka. Ale nie byłem w takiej sytuacji. Jeśli chodzi o rodziców, to spędziłem też całe życie na radzeniu sobie z tym, jak tacy uczciwi, inteligentni ludzie mogli dać życie ideom, które były z natury błędne. Błędne to chyba za mało powiedziane.

Věra Roubalová-Kostlánová

Dysydentka i psychoterapeutka. Urodziła się w 1947 r. w praskiej rodzinie żydowskiej. Jej rodzice, oboje komuniści z przekonania, mieszkali w Anglii podczas wojny, a następnie wrócili do Czech.

Podczas studiów, wraz z mężem Pavlem Roubalem, publicznie wypowiadała się przeciwko sowieckiej inwazji w 1968 r., uczestniczyła w przygotowaniach do strajku studenckiego i współorganizowała pogrzeb Jana Palacha. Razem podpisali Kartę 77, a jej mąż został członkiem Komitetu Ochrony Niesprawiedliwie Oskarżonych (VONS).

Od lat 90. jest w pełni zaangażowana w praktykę psychoterapeutyczną. Koncentruje się na doradztwie dla migrantów oraz na transgeneracyjnej terapii przeniesieniowej. W 2010 roku otrzymała Nagrodę Pamięci Narodu.

Jego rodzice byli przedwojennymi komunistami pochodzącymi z żydowskich rodzin. Przez całe życie wierzyli, że komunizm jest słuszną ideą, troszczyli się o sprawiedliwość społeczną. Trudno ich winić, bo byli naprawdę uczciwi. Oboje wkrótce zmarli, ale mój ojciec bardzo nam pomógł w okresie po Karcie 77.

W jakim wieku zostałeś w domu?

Od trzeciego do siódmego roku życia. To podobno najważniejszy wiek. Jakoś przeżyłam. Ale z perspektywy czasu bardzo współczułem mamie, która mogła przyjeżdżać do nas tylko raz na sześć tygodni na dwie godziny. Wyobraź to sobie.

Mówisz o swoich rodzicach jako o ludziach, którzy spędzili życie próbując pracować na rzecz lepszego, bardziej sprawiedliwego świata. Czy ich przykład był jednym z czynników, dla których ostatecznie zostałeś dysydentem, pomimo związanego z tym ryzyka?

Myślę, że była to pewna szczerość, którą widziałem w moich rodzicach. Ale nie wydaje mi się, żeby to była aż taka odwaga podczas normalizacji. To nie były lata pięćdziesiąte i nie chodziło o życie. Chociaż w niektórych przypadkach mogło tak być, jak w przypadku Pavla Wonki, który zmarł w więzieniu.

Ale nie miałem wrażenia, że stawką jest moje życie. To była bardziej kwestia upierania się przy swoim sumieniu, przy tym, co uważałem za słuszne. Myślę, że to było dobre, zwłaszcza dla naszych dzieci. Nie musieliśmy ich uczyć: "Nie mów tego na zewnątrz".

Jak normalizacja wpłynęła na ludzi?

Większość ludzi żyła w ciągłym strachu - przeniesionym z lat pięćdziesiątych - przed denuncjacją, przed władzą StB. Obawiali się, czy nie narażą swoich dzieci na niebezpieczeństwo swoimi czynami lub tylko słowami. To wszystko były codzienne kłamstwa i pochlebstwa. Pozornie drobne rzeczy, które nie pozwalały człowiekowi swobodnie oddychać. Większość ludzi w większości przetrwała ten czas. Poszli do chałup. Pomagali reżimowi lub po prostu byli cisi i dyskretni. To był straszny czas oparty na kłamstwie i manipulacji.

Czy te rzeczy wpływają na nas do dziś?

Z pewnością tak. Dwa pokolenia ludzi przetrwały w strachu, w wypaczonej historii, w przemocy moralnej, w tłumionych wartościach. Ci sami ludzie wtedy, po listopadzie, myśleli, że teraz ich życzenia się spełnią. Będą mogli jeździć, gdzie chcą, kupować, co chcą, być wolni jak ci na Zachodzie. Część z tego się spełniła, ale część nie.

A teraz są rozczarowani. Rozczarowani korupcją, oszustwami, kradzieżami, w rzeczywistości faktem, że ludzie nie zostali cudownie przemienieni i szukają bezpieczeństwa, do którego byli przyzwyczajeni. Głosują na tych, którzy ponownie ich okłamują i obiecują coś, co nie zostanie spełnione. To smutne. Na szczęście nie dotyczy to wszystkich.

Jak możemy się z tego wydostać?

Myślę, że zajmie to dużo czasu. Myślę, że w życiu chodzi o wartości, przekonania, relacje. Prawdopodobnie dlatego zacząłem pracować z uchodźcami. Wartości, w których zostałem wychowany, w naturalny sposób skłoniły mnie do pomagania ludziom, którzy są w gorszej sytuacji niż ja.

Kontakt z uchodźcami, z nowo przybyłymi, wzbogaca mnie. Praca terapeutyczna z nimi jest uwarunkowana wzajemnym zaufaniem, relacją. Ci ludzie często przeszli przez traumy, które ważne jest, aby z nimi omówić, przetworzyć i pomóc im wkroczyć w kolejne życie w obcym kraju i kulturze. Myślę, że ma to coś wspólnego z moją żydowskością.

Czy fakt, że Twoi rodzice wyemigrowali do Anglii przed wojną miał na Ciebie wpływ?

Doskonale zdaję sobie sprawę, że Żydzi, którzy nie zostali zaakceptowani w krajach, w których mogli się uratować przed wojną, w zdecydowanej większości skończyli w komorach gazowych. Wartość akceptacji jest dla mnie bardzo ważna. Dlatego jest mi bardzo przykro z powodu braku akceptacji uchodźców w czeskim społeczeństwie.

"Nie przyjmiemy ani jednego uchodźcy" - to jest całkowicie sprzeczne z moim sposobem myślenia i życia. To w gruncie rzeczy dosadne, nieludzkie. Moim zdaniem ma to związek z brakiem wartości, które były nieobecne w okresie normalizacji i nadal są nieobecne. Ponownie chcę dodać, że znam wystarczająco dużo ludzi w organizacjach pozarządowych, którzy dostrzegają znaczenie przeciwnej postawy.

Co pozytywnego dostrzegasz w dzisiejszej przestrzeni publicznej?

Mam nadzieję, że młodzi ludzie interesują się przyrodą i ekologią. Za granicą nastolatki demonstrują w obronie pszczół, bardziej ekologicznego podejścia do przyrody i przeciwko dalszemu niszczeniu środowiska. Mam nadzieję, że to rozprzestrzeni się tutaj. Bardzo chciałbym pójść na taką demonstrację. Ma to związek z obojętnością i rozwojem społeczeństwa obywatelskiego. A natura jest jedną z rzeczy, w sprawie których moglibyśmy się spotkać, ponieważ dotyczy ona każdego z nas.

"Mój tata pisał do mamy z więzienia, mówiąc, że wie, że kobiety mają znacznie trudniej w domu".

Obecnie toczy się wiele dyskusji na temat pozycji kobiet w opozycji. Niektórzy historycy podkreślają, że nie docenia się wkładu kobiet, które stanowiły tło i ponosiły cały ciężar opieki nad domem i dziećmi. Jak się z tym czułaś w tamtym czasie?

Wtedy nie postrzegałam tego w ten sposób. W dzisiejszych czasach dużo się myśli o roli kobiet i mężczyzn, ale ja zostałam wychowana w taki sposób, że zajmowałam się domem i nie przeszkadzało mi to, mój mąż wykonywał męską pracę. Byłam w domu z dziećmi przez siedemnaście lat.

Dziś brakuje mi społecznego uznania dla bycia matką i bycia w domu z dziećmi. Podkreśliłabym to i odnalazła w tym piękno. Myślę, że ważne jest, aby podkreślać i doceniać rolę matek w społeczeństwie.

A gdybyś miała spojrzeć na to z dzisiejszej perspektywy?

To prawda, że prawie wszystko robiłam w domu. I pewnie dziś powiedziałabym mężczyźnie, żeby mi pomógł. Jednocześnie podział na prace kobiece i męskie dobrze się u nas sprawdzał. Mieszkaliśmy na wsi, więc dzieci pomagały. To prawda, że jako kobiety tworzyłyśmy tło. Pamiętam, co mój ojciec napisał do mojej matki z więzienia. Pisał, że wie, że kobiety w domu mają o wiele trudniej niż on w więzieniu.

Spędziłaś w sumie siedemnaście lat na utrzymaniu rodziców. Czy oznaczało to wyzwolenie ze środowiska normalizacji, czy też żałowałaś, że nie miałaś możliwości zrobienia kariery? Szansy, którą mogłeś mieć za granicą?

Nie myśleliśmy o emigracji, chociaż policja nam to proponowała. Niestety, mam doświadczenie, że ci, którzy zaczęli o tym myśleć, zazwyczaj wyjeżdżali. W domu szukali tylko powodów do wyjazdu. I oczywiście je znajdowali. Z dzisiejszej perspektywy postrzegam te siedemnaście lat jako najlepszą inwestycję, jaką mogłem zrobić w życiu dla mojej rodziny i dzieci, ale nie zawsze tak myślałem.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz