Mam na imię Jana. Moje imię widnieje na moim identyfikatorze, w podpisie pod e-mailem i na mojej osobistej stronie na Facebooku, i tak właśnie się przedstawiam. Jestem Jana. A jednak przez całe życie często stawałam się Janką. Nic wielkiego, prawda? Oczywiście, że nie, to po prostu bardzo irytujące. A teraz spróbuj wstawić "Jana" zamiast, powiedzmy, Romka, Afroamerykanka, trans*mężczyzna lub trans*kobieta.
Przykład nazwy jest banalny i uproszczony. Ale wystarczająco prosty i funkcjonalny dla mojego otoczenia, choć oczywiście pomija wiele kontekstu kulturowego i historycznego. Bo jedno to nawyk używania koniugacji imion i "dobrotliwych" zdrobnień (zwłaszcza w biurach jest to przekazywane z pokolenia na pokolenie i jesteśmy uczeni, że koleżanka pewnie jest zła, jeśli nie wyśle maila zamiast listu), a drugie to zakorzeniona językowo i społecznie ksenofobia i brak szacunku dla drugiego człowieka w imię naszego wychowania, wygody i wartości.
Naturalne jest upraszczanie i uprzywilejowanie naszego własnego spojrzenia na świat, ale zamyka to drzwi do wglądu w inne doświadczenia. Nasze własne doświadczenia nigdy nie staną się uniwersalne. I nie popełniam błędu, jestem częścią tego wszystkiego, podobnie jak większość z nas. Przez całe życie byłem nazywany "Cyganem", ponieważ w pewnym wieku zaufane źródła powiedziały mi, że Romowie sami się tak identyfikują i w większości przypadków nie postrzegają tego negatywnie, a nawet tego żądają. Dopiero w wieku trzydziestu trzech lat, dzięki college'owi życia (i po wizycie w Muzeum Romani w Cejl w Brnie, które przy okazji bardzo polecam) nauczyłem się mówić "Rom". Dziękuję, spodziewam się Pokojowej Nagrody Nobla do końca roku. Mój biały, uprzywilejowany świat się nie zawalił. Wręcz przeciwnie, akceptacja okazała się wzbogacająca. I troskliwa.
Dlaczego trudno jest słuchać?
Słowa są ważne. Wbudowujemy je w rzeczywistość, w której żyjemy i którą staramy się syzyfowo nazywać. Mowa czyni nas ludźmi. A jako osoba wychowana w duchu katolickim nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na początku to Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. Dlaczego więc nam, spadkobiercom tradycji chrześcijańskiej, na którą często powołujemy się w różnych dyskusjach, tak trudno jest mówić językiem, który akceptuje i nie dzieli? I dlaczego o wiele trudniej jest słuchać i przyjmować? Czuję się jak uczestnik Mail to You, który z naiwnym płaczem pyta panią Esterę, dlaczego ludzie są tacy wredni.
Wyimaginowany puchar skończył się dla mnie niedawno, gdy oglądałem niemoderowaną debatę na stronie DVTV na Facebooku pod bardzo dobrze przeprowadzonym wywiadem z trans* aktywistą Viktorem Heumannem z Transparent. Emma Smetana zaprosiła go do wywiadu, który rzucił światło na niedawną krytykę brytyjskiej pisarki J.K. Rowling, która na Twitterze i w kolejnym eseju skrytykowała termin "ludzie, którzy miesiączkują". Obrońcy praw człowieka skrytykowali następnie jej uwagi jako transfobiczne, wskazując, że osoby niebinarne i transpłciowi mężczyźni również mogą miesiączkować. W wywiadzie Heumann przedstawia całą sprawę i związane z nią kwestie w niezwykle trzeźwy sposób i umieszcza je w kontekście, w tym wyjaśniając, dlaczego na przykład nie używa terminów transseksualista i transpłciowy.
Dla niektórych osób zaprzeczenie definicji płci opartej na tym, co znajduje się między naszymi nogami, może oznaczać obalenie naturalnego i społecznego porządku.
Nie wiem, czy paneliści słuchali wywiadu i mieli szansę rzucić okiem na inne doświadczenie życiowe. Tak czy inaczej, debata na Facebooku nie szczędziła nienawiści i zmieniła widzów i dyskutantów z niedawnych ekspertów od chorób zakaźnych w seksuologów-amatorów. Rozumiem, że próba zrozumienia na przykład koncepcji nie-binarności może nie być łatwa (sam mam z tym problem), a dla niektórych osób zaprzeczenie definicji płci opartej na tym, co znajduje się między naszymi nogami, może oznaczać obalenie "naturalnego i społecznego porządku". Oczywiście, jeśli komentarze starzejącego się mężczyzny są definiowane przez to, co ma w spodniach i jest z tego odpowiednio dumny, to po prostu trudno sobie wyobrazić, z jego doświadczeniem, że ktokolwiek mógłby mieć inaczej. Biedny mały facet. Ja na przykład nie chciałbym, żeby społeczeństwo definiowało mnie przez mojego "bobra".
Chodzę po tym bagnie i zastanawiam się, co prawdopodobnie (oprócz bobra, oczywiście) mnie definiuje. Cokolwiek to jest, na koniec dnia będę zadowolony, że nie jest to komentarz w stylu "te kutasy powinny być szczane na płocie przez ich tatusia, żeby się nie rozmnażały". Pogląd, że z wiekiem człowiek mądrzeje rozpływa się jak końcówka tego błyszczyka, który nie ma puenty. Ale wymyśliłem sobie zabawę - kiedy ten stan rzeczy mnie wkurza lub smuci, kiedy mam ochotę krzyknąć "Esther, czemu ludzie są tacy wredni", otwieram bankowość internetową i wysyłam kilka stówek Romeo. Albo Trans*parent. Mam nadzieję, że Pokojowa Nagroda Nobla mnie nie ominie. Chociaż mogę potrzebować Jirki, żeby podał mi nitro.
Wszystkie artykuły autorki/autora