Ruch intuitive eating obiecuje, że pomoże Ci zmienić niezdrowy stosunek do jedzenia i zrozumieć swoje ciało. Tymczasem kultura dietetyczna w ciągu ostatnich dziesięcioleci uczyła nas raczej, jak swoje ciało okłamywać.
Zgodnie z różnymi badaniami 75% kobiet było w jakimś okresie swojego życia na diecie. Stosunek do jedzenia, przede wszystkim żeńskiej części populacji, jest skomplikowany i przeplata się ze wszystkimi sferami życia, od zdrowia, poprzez sferę społeczną, ekonomiczną i psychologiczną. Trzy czwarte z nas uznawały (przynajmniej czasami), jedzenie za coś, co trzeba pilnować, ograniczać i mierzyć. Przyczyną jest fenomen, nazywany w ostatnich latach „diet culture”. Nie jest to jednak zjawisko nowe – jest z nami co najmniej od czasów, kiedy powstały ogólne wzorce piękna. Pierwsza udokumentowana i wydana instrukcja chudnięcia pochodzi z końca XIX wieku, ale najróżniejsze sposoby na pozbycie się zbędnych kilogramów ludzkość wymyślała od dawna.
Profesorka Melissa Wdowik z uniwersytetu Colorado w artykule dla "The Conversation" opisała najdziwniejsze porady dietetyczne w historii. Na przykład Wilhelm Zdobywca stosował dietę już w XI wieku. Kiedy w starszym wieku przytył, postanowił przejść na dietę płynną, jednak wszystkie skonsumowane przez niego płyny zawierały alkohol. Lord Byron utrzymywał swój wizerunek rozdartego romantyka dzięki piciu octu. Marilyn Monroe jadła krwiste steaki. Amerykański „Vogue" czterdzieści lat temu polecał jajka i szampana. Jedną z najsłynniejszych, do dziś stosowanych i propagowanych diet jest tzw. dieta Atkinsa, która znacząco ogranicza spożycie węglowodanów. Wymyślił ją kardiolog Robert Atkins na początku lat 70., stał się dzięki niej bajecznie bogaty, a dodatkowo udało mu się wpędzić całe pokolenie w poczucie winy po zjedzeniu pieczywa lub makaronu.
Kiedy kultura diety zmieniła się w przemysł dietetyczny? Zapewne w czasach, kiedy mass media zaczęły rozpowszechniać wizerunki idealnych ciał, a rozmach globalnego kapitalizmu umożliwiał tanio produkować, masowo reklamować i sprzedawać cokolwiek. Również suplementy „na schudnięcie”, cudowne zioła i detoksykujące herbaty. W roku 2018 wartość tego przemysłu na rynku amerykańskim wyniosła rekordowych 72 bilionów dolarów. A dynamiczne rynki azjatyckie z pewnością jeszcze podniosłyby tą liczbę.
Poszanowanie głodu, poszanowanie sytości
Najciekawsze w tym wszystkim jest, że żadna z cudownych, niezawodnych, rygorystycznych diet tak naprawdę nigdy nie działała. Istnieją tysiące badań i statystyk na ten temat i wszystkie w zasadzie dochodzą do tego samego wniosku – ludziom, którzy przestrzegają rygorystycznych reguł udaje się wprawdzie czasem schudnąć, ale prawie nigdy nie potrafią utrzymać wagi.
Psychologia odżywiania
Trenerka i terapeutka Kateřina Literáková opowiada o pracy ze swoimi klientami:
Klienci przychodzą do mnie, kiedy czują, że są poprzez jedzenie manipulowani i że odbiera im ono wolność. Stosunek do jedzenia odzwierciedla stosunek do samego siebie, tak więc dostajemy się do tematów miłości do samego siebie, poczucia własnej wartości, zniekształconego obrazu swojego ciała.
Jakie są najczęstsze konsekwencje trwających przez całe życie diet? Spowolniony metabolizm, wyczerpane nadnercza, problemy z tarczycą, problemy z trawieniem powstające w wyniku nieustannego stresu, któremu poddane jest ciało człowieka na diecie. Oraz, oczywiście, aspekty psychologiczne. Ludzie tracą wiarę, że mogą żyć w ciele, o jakim marzą. Smutek, depresja, wahania nastrojów, następnie przejadanie się lub napady głodu – to wszystko i jeszcze więcej symptomów idą w parze z nieustannym byciem na diecie. To smutne i trudne życie, połączone z ogromnymi stratami energii, którą poświęcamy na to, abyśmy byli szczupli i atrakcyjni.
Obesitolodzy (specjaliści leczenia otyłości) i dietetycy są zgodni –jedyną skuteczną dietą jest ta, której jesteśmy w stanie przestrzegać przez całe życie. A jedynym sposobem, jak długoterminowo chudnąć i utrzymać wagę, jest spalać więcej energii, niż jej spożywamy. Jakiekolwiek dodatkowe zasady czy ograniczenia poza tym prostym bilansem są niepotrzebne.
Na przekór tej nieskomplikowanej instrukcji kobiety wydają mnóstwo pieniędzy na produkty, które obiecują łatwą utratę zbędnych kilogramów. Kiedy w 1995 r. dwie terapeutki żywieniowe przedstawiły koncepcję tzw. intuitive eating – intuicyjnego odżywiania, wydawało się, że to jak rewolucja. Evelyn Tribole i Elise Resch, autorki książki pod tym samym tytułem, doszły do wniosku, że problemem jest właśnie sama „diet culture”, czyli obsesyjna potrzeba ustalania zasad, których nie da się długotrwale przestrzegać, próba przeprogramowania naturalnych smaków i przywiązywanie zbyt wielkiej wagi do przestrzegania planów. Niektóre obserwacje naukowe potwierdzają ich koncepcję. Odkryto na przykład, że nieustanne wahania wagi, którym jest poddanych wiele osób będących na wiecznej diecie, są o wiele bardziej niebezpieczne dla zdrowia, niż sama otyłość.
Dzięki kulturze dietetycznej przyzwyczailiśmy się do podziału jedzenia na dobre i złe. Jemy zgodnie z nauczonymi zasadami i ograniczamy się, zamiast słuchać swojego ciała, jeść, kiedy jesteśmy głodni i przestać jeść, kiedy jesteśmy najedzeni. Tak w skrócie wygląda podejście intuicyjnego odżywiania. Oprócz bestselleru sprzed 25 lat, powstały setki podobnych publikacji a jego dziesięć podstawowych zasad bez problemu można znaleźć w internecie. Wśród nich znajdziemy między innymi rady takie jak „szanuj swój głód”, „szanuj swoją sytość” i „nie unikaj przyjemności”. Tribole, Resch i inni certyfikowani trenerzy intuicyjnego odżywiania podkreślają, że nie jest to dieta. Najważniejszym celem nie jest bowiem utrata masy ciała. Rezultatem powinien być zdrowy stosunek do własnego ciała, waga – naturalna i możliwa do utrzymania, oraz radość z jedzenia. Podstawowa przesłanka intuicyjnego odżywiania brzmi: nie przejmuj się dietami, a Twoje ciało samo da znać, czego potrzebuje. Jeżeli tylko mu na to pozwolisz.
Ostatni kawałek tortu
Brzmi przyjemnie. I prosto. Tak prosto, że można mieć problem z określaniem intuicyjnego odżywiania mianem odkrycia. Rady, że najzdrowiej jest dawać swojemu ciału to, czego potrzebuje i że ono samo najlepiej wie, co to jest, faktycznie nie brzmią odkrywczo. Brytyjska specjalistka żywienia Renée McGregor dodaje, że bardziej odpowiednią nazwą byłoby „instynktowne odżywianie”, ponieważ dzięki niemu mamy powrócić tam, gdzie naturalnie – bez wpływów atakującej nas ze wszystkich stron kultury dietetycznej – powinniśmy być. To prawdopodobnie najsilniejsza strona idei intuicyjnego odżywiania: kultura diety nadal istnieje, to realny i wszechobecny problem. Czy tego chcemy czy nie, w ciągu całego życia większość z nas – bardziej lub mniej świadomie - uczy się, jakie pokarmy są złe, a jakie dobre, jak zapomnieć o głodzie i jak skutecznie stłumić w swoim ciele i mózgu sygnały, że prawdopodobnie już pora się najeść. Zastąpienie automatycznych nawyków wsłuchaniem się w siebie przyniesie ciału jedynie korzyści.
Jaki wpływ kultura dietetyczna wywarła na mnie? Dużo wody, jeszcze więcej kawy, kilogramy jabłek pokrojonych na małe kawałki, orzeszki, batoniki i nieustanne westchnienia, że znowu nie zdążyłam się najeść. No cóż – może jutro, dziś już jest za późno. Nie trzeba dodawać, ża taki sposób odżywiania nie prowadzi do schudnięcia, ale raczej do rozregulowanego metabolizmu i efektu jojo. Mimo to, nadal jest mam trudności z wsłuchiwaniem się w sygnały swojego ciała, rozpoznawaniem, kiedy naprawdę jestem głodna, a kiedy tylko zmęczona i wyczerpana psychicznie, i ze słuchaniem tego, czego sobie życzy moje ciało.
Stosowałaś_eś kiedyś dietę?
Po dwudziestu latach strachu przed pieczywem, uświadomiłam sobie, że mogę zjeść chleb z masłem. Brzmi to banalnie, ale prawda jest taka, że moje życie jest od tego czasu o wiele lepsze.
W moim bliskim otoczeniu mam kilka zwolenniczek intuicyjnego odżywiania i muszę przyznać, że podejście, którego się dzięki tej koncepcji nauczyły, ma sens. „Może to głupio zabrzmi, ale dopiero po mniej więcej roku, od kiedy zaczęłam się intuicyjnie odżywiać, byłam w stanie powiedzieć – to nie jest ostatni tort w moim życiu. Wcześniej za każdym razem mówiłam sobie, że to już ostatni raz, od jutra zacznę się zdrowo odżywiać. Świadomość, że to bezsens i że zjem jeszcze wiele kawałków tortu, bardzo mi pomogła,” powiedziała mi przy kawie moja koleżanka. Wyobrażenie ostatniego kawałka tortu z punktu widzenia ludzi, którzy nigdy nie byli na diecie, może brzmieć absurdalnie. Smutny jest fakt, że większość kobiet się z nią identyfikuje. Ja mogę dodać historię o tym, jak po dwudziestu latach strachu przed pieczywem odkryłam, że mogę zjeść chleb z masłem. A ponieważ mi smakuje, mogę go jeść nawet codziennie. Brzmi to banalnie, ale prawda jest taka, że moje życie jest od tego czasu o wiele lepsze.
Czy Twoje jedzenie jest czyste i szczęśliwe?
Idea pożywienia, które w sposób intuicyjny rozpoznamy jako właściwe i odpowiednie dla ciała, ma również swoje ciemne strony. W ciągu ostatnich lat obraz kultury dietetycznej, reprezentowanej przez wychudzoną Kate Moss i modelki jedzące watę, przemienił w coś trudniejszego do zidentyfikowania. W debacie o odżywianiu o wiele częściej pojawiają się słowa takie jak równowaga, zadowolenie, akceptacja swojego ciała i sprofanowane już „body positivity”. Żywić się wyłącznie zielonymi liśćmi i palić papieros za papierosem jest nie tylko niepożądane, ale nawet społecznie nie do zaakceptowania. Zamiast popadania w skrajność mamy atrakcyjnie brzmiące trendy: raw, post przerywany, clean eating, świadome jedzenie… Instagram jest pełen instrukcji, jak być zdrową, świadomą etycznie, mieć fotogeniczne śniadanie (wyszukaj sobie #foodporn), a tak przy okazji, jako efekt uboczny mieć rozmiar 36. Nie jest tak istotne bycie szczupłą, pojawiła się jednak inna konieczność: jeść czysto, jeść radośnie i świadomie, jeść superzdrowo, fotogenicznie, ekologicznie, organicznie, a do tego jeszcze często i ze smakiem. Uff.
Trend szczęśliwych ludzi z pięknym jedzeniem (albo pięknych ludzi ze szczęśliwym jedzeniem?) wygląda na pierwszy rzut oka dużo bardziej przystępnie i zdrowo, niż anorektyczny ideał lat 90. Jednak sygnałem ostrzegawczym powinien być fakt, że wiele popularnych blogerek i influencerek, które propagują na przykład clean eating albo tzw. intermittent fasting, czyli post przerywany, mają na swoich kanałach widea na temat „jak wyleczyłam się z anoreksji” (albo bulimii lub ataków objadania się). Clean eating, czyli sposób odżywiania, w którym ogromną uwagę poświęca się temu, co jemy, a produkty spożywcze są podzielone na dobre i złe (dobre są tylko te lokalne, organiczne, nieprzetworzone), to dla byłej anorektyczki dar niebios. Detoks, oczyszczanie, bio, raw, organic, clean… Jedzenie zgodnie z nowymi nalepkami jest na pewno zdrowsze niż jedzenie waty lub niejedzenie w ogóle, ale w rezultacie to tylko następny sposób, jak być owładniętym przez jedzenie i własne ciało.
Dieta, która udaje że nie jest dietą
Na pierwszy rzut oka intuitive eating dystansuje się od bycia dietą. Kiedy jednak wpiszemy ten zwrot do wyszukiwarki na YouTube, nie zobaczymy nikogo, kto by przed kamerą jadł pieczywo i torty. Wielką propagatorką ruchu jest na przykład fit influencerka Natacha Océane, która na swoim kanale ma, oprócz informacji o intuicyjnym odżywianiu, wiele filmów z tematyką fitness, jadłospisów, a czasem nawet liczenie kalorii. Inna znana zwolenniczka intuitive eating, Chloé Kian udostępnia czasem widea o tym, co zjada w ciągu dnia i do czego intuicyjnie doszła jako wyleczona anorektyczka. Nietrudno zgadnąć, że chodzi o smoothie bowls, sałatki i post przerywany. Intuicyjne odżywianie w swojej insta-popularnej postaci sprowadza się do fotogenicznych śniadań i odżywiania, którego większość ludzi nie jest w stanie wprowadzić w normalne życie.
Nieustannie wsłuchiwać się w samego siebie i „szanować głód i sytość” - to przywilej, który dla wielu osób nie jest dostępny. Dlatego, że nie mają pieniędzy, warunków albo po prostu czasu.
Problemem idei instynktownego odżywiania jest również to, nie może być ona uniwersalną receptą dla każdego. Dla osób, które cierpiały na zaburzenia odżywiania, intuitive eating może być piekłem – chociażby dlatego, że pierwszym krokiem, które jego założycielki zalecają, jest pozbycie się wszelkich zasad i jedzenie wszystkiego, na co ma się ochotę. W teorii ciało po jakimś czasie będzie mieć dość niezdrowego jedzenia i będziemy mieć ochotę na zdrowe. U zdrowego, zrównoważonego psychicznie człowieka prawdopodobnie tak – ale u kogoś, kto miał ataki obżarstwa, raczej nie. Osobom, które mają zaburzony stosunek do jedzenia, paradoksalnie może bardziej pomóc niesławne liczenie składników odżywczych – ponieważ da im poczucie, że mają wszystko pod kontrolą, ale jednocześnie zmusi je do jedzenia w sam raz.
Również nie można pominąć kulturalnych, społecznych i ekonomicznych wartości, które wiążą się z jedzeniem. Ludzie pracujący w fabryce na zmiany nie mogą jeść, kiedy akurat są głodni, ale wtedy gdy mają przerwę. Są sytuacje, kiedy człowiek musi się najeść, chociaż mu się nie chce, albo gdy musi poczekać z pustym żołądkiem, zanim będzie mógł coś zjeść. Nieustannie wsłuchiwać się w samego siebie i „szanować głód i sytość” – to przywilej, który dla wielu osób nie jest dostępny. Dlatego, że nie mają pieniędzy, warunków albo po prostu czasu.
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że przestrzeganie dziesięciu złotych reguł instynktownego odżywiania sprowadza się w praktyce do stosowania... kolejnych zasad. Nawet, jeśli będziemy udawać, że to tylko „intuicja”. To następny sposób, aby skierować naszą uwagę na problem jedzenia i porównywania własnego sposobu odżywiania z ideałem. Swój stosunek do jedzenia mogłabym uznać za naprawdę idealny, gdyby nie miał żadnej etykiety i nie musiałabym go w żaden sposób nazywać. W chwili, gdy nie będę się „intuicyjnie odżywiać”, ale po prostu jeść – jedzenie, które jest czasem clean, czasem dirty, czasem z głodu, czasem z nudy, czasem mało, czasem dużo, ale bez jakichkolwiek dodatkowych myśli lub uczuć. Nie chcę szanować swojego głodu ani sytości. Wystarczyłoby mi po prostu najeść się w spokoju – w sposób, który nie jest oznaczony żadnym trendy hashtagiem.
Wszystkie artykuły autorki/autora