Dziękujemy za liczne zgłoszenia w konkursie oraz za zaufanie, jakim nas obdarzyłyście. Wiele historii przyjaźni dotyczyło trudnych i intymnych wspomnień. Każda z nich jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Udowadnia, że przyjaźń ma szansę przetrwać „póki śmierć nas nie rozłączy”.
Poniżej przeczytać możecie finałowe teksty, które wybrałyśmy w redakcji Heroine, a na samym końcu tekst, który zdobywa nagrodę główną w konkursie.
I wierzcie nam, było to bardzo, ale to bardzo trudne zadanie!
TEKSTY FINAŁOWE
Codzienne bolączki i ulubiona pizza
W naszym kraju o poronieniach mówi się niewiele. A jeśli mówi, to najczęściej pada: to się zdarza. A potem jeszcze: nic się nie martw, zajdziesz w ciąże raz jeszcze. Nawet nie wiem, ile razy słyszałam te i inne zdania.
Utrata ciąży była dla mnie dramatem. Wyczekiwane, upragnione dziecko i nagle trach – wszystko się skończyło. Przestałam być w ciąży, mimo, że mój umysł wciąż ją odczuwał. Czy miałam wsparcie najbliższych? Jakieś miałam... Na początku widziałam współczucie w ich oczach, które malało wprost proporcjonalnie do wydłużających się dni mojego cierpienia. Powinna przestać już rozpaczać, nie ona pierwsza i nie ostatnia – nie mówili tego wprost, ale dało się wyczuć, że przestają rozumieć, z czym się zmagam. I dlaczego trwa to tak długo.
Wszyscy, oprócz Sandry.
Sandra to moja internetowa koleżanka. Poznana na forum dla „początkujących" mamusiek. Mieszkająca na stałe w Londynie. Najpierw wymiana opinii na forum, potem przeszłyśmy na komunikator, a na końcu na telefon. Potrafiłyśmy gadać o wszystkim i o niczym. Mimo, że nie spotkałyśmy się na żywo, to nasza przyjaźń się rozwijała. Wiedziałyśmy wiele o swoim życiu. Nie tylko o ciąży, o mężach, ale też o codziennych bolączkach czy ulubionej wersji pizzy.
Kiedy straciłam ciążę Sandra pierwsza wysłała sms. Do dziś pamiętam jego treść: Zawsze będę. Tulę. Nie zliczę przegadanych dni i nocy. Godzin, w których nie potrafiłam opowiadać o niczym innym, jak o dziecku i pustce, która wypełniła moją duszę. Ona cierpliwie wysłuchiwała. Była zawsze. Kiedyś, gdy wysłałam jej wiadomość o trzeciej w nocy z treścią: Ryczę już dwie godziny, nie daję rady, po 5 sekundach zadzwoniła i rozmawiała ze mną półtorej godziny. W środku nocy!
Przyjaźnimy się do dziś. Ja pozbierałam swój świat z roztrzaskanych kawałków, zostałam mamą cudownej dziewczynki, Sandra wyszła za mąż i urodziła synka. Nadal nie spotkałyśmy się w realu, bo nasze plany dwukrotnie pokonała pandemia, ale z całą pewnością mogę powiedzieć, że Sandra jest moją najlepszą przyjaciółką. Taką, z którą nie muszę się widzieć, a którą wystarczy, że usłyszę. Czuję jej obecność, jej życzliwość. Moja bratnia dusza.
Autorka: Marta
Rumiane policzki
Staram się żyć magicznie i dostrzegać magię w każdej małej rzeczy, która mnie otacza. Wystarczy tylko zatrzymać się na chwilę, wyjść z głowy, wejść do serca i spojrzeć na świat. Spojrzeć na siebie. No właśnie! Na moją energię. Na każdy z żywiołów, który w sobie noszę.
Świeżo upieczona Mama, żona ale przede wszystkim JA – marzycielka, wiedziała zawsze, że wewnętrzne akumulatory ładować trzeba.
Nie spuszczałam więc z oczu ani na moment Moniki – zakochanej w aktywnym wypoczynku podróżniczki. To postrzeganie zmieniło się jednak kiedy na świat przyszła nasza pierwsza Mała Dziewczyna.
Kiedy myślę o najtrudniejszym dla mnie momencie, zamykam oczy i widzę mnie w pierwszych dniach połogu. Inaczej wyglądające ciało, zmęczenie i przytłoczenie związane z nową odpowiedzialną rolą mamy, do której przygotowywałam się przez całą ciążę, okazały się być dla mnie dużym wyzwaniem.
Na szczęście w odpowiednim momencie moje przyjaciółki zaprosiły mnie na babski wyjazd w zielone. Tylko ja i One – najbliższe mi duszyczki oraz nasze długie rozmowy o życiu, planach i nadchodzących podróżach. A ja doświadczając właśnie podróży w nieznane, jaką jest macierzyństwo, chciałam choć przez chwilkę pomyśleć o sobie. Dlatego wtedy, kiedy ta wolna chwila była okazją do pobycia z bliskimi kobietami, oderwania się od codzienności, aby wybywać na kobiecy trekking, było to dla mnie niezwykle ważne.
Widok rumianych policzków, zasłyszanych historii i błyszczących od pięknych widoków oczu. Czas pachnący przygodami i śmiech unoszący się w powietrzu i wirujący długo w głowie. Było to swego rodzaju duchowe ładowanie energii, której tak bardzo potrzebowałam i które napędziły mnie do działania.
Autorka: Monika Boguś
Nie pytała o nic
Z moją #Bestie znamy się od podstawówki, chodziłyśmy do różnych klas z tego samego rocznika i... nie pałałyśmy do siebie przyjaźnią, nasze klasy wręcz konkurowały ze sobą w różnych dziedzinach. Gdy poszłyśmy do szkoły śedniej okazało się, że trafiłyśmy do jednej klasy. Polubiłyśmy się, ale to (jeszcze) nie była przyjaźń. Ona miała swoją ekipę, a ja przyjaciółkę, jak się później okazało bardzo toksyczną osobę. Niestety nie minęło dużo czasu, a zostałam przez nią skrzywdzona.
Załamana schroniłam się w ramionach mojej klasowej #Bestie, to ona mnie przygarnęła i wsparła w ciężkich chwilach. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania, lubimy tą samą muzykę. Z czasem nasza przyjaźń się rozwinęła i pięknie ukształtowała. Po szkole kontynuowałyśmy znajomość, obie wyszłyśmy za mąż, moja #Bestie zaszła w ciążę i urodziła syna, a mój pierworodny urodził się rok później i to ona została Matką Chrzestną mojego dziecka. Miałyśmy plany i nadzieje, śmiałyśmy się, że chłopaki będą się kolegować i chodzić na imprezy. Niestety los nie był dla mnie zbyt łaskawy :(
Mój syn nie rozwijał się prawidłowo, kilku specjalistów uspokajało mnie, że jest ok, że panikuję, ale ja z tyłu głowy miałam zapaloną czerwoną lampkę. W końcu padła diagnoza: autyzm. W damym momencie nie potrafiłam myśleć, napisałam tylko SMSa do mojej #Bestie, że będę u niej za 15 minut. Gdy otworzyła mi drzwi trzęsłam się od płaczu, weszłyśmy do jej mieszkania, osunęłam się na podłogę i wyłam, a ona kołysała mnie w ramionach i głaskała po plecach, nie pytała o nic....To właśnie był ten moment wsparcia od przyjaciółki w ciężkiej sytuacji.
Od tamtego czasu minęło kilka lat, a mi na wspomnienie tamtych chwil stają łzy w oczach. Moja #Bestie wciąż stoi u mego boku, wspiera, pomaga z ulotkami o 1% podatku, po prostu jest, obie możemy liczyć na wzajemną pomoc.
Autorka: Milena
O wyjątkowej przyjaźni opowiada komiczka Ola Petrus i jej bestie Ewelina
W Walentynki Heroine świętuje przyjaźń! Jeśli już coś świętować musi. Bardzo często to ona prowadzi nas przez większość życia „póki śmierć nas nie rozłączy”. Swoją niesamowitą historię opowiedziały dwie bestie - znana komiczka Ola Petrus i jej przyjaciółka Ewelina.
Antywalentynkowy tydzień na Heroine: o wyjątkowej przyjaźni opowiada komiczka Ola Petrus i jej bestie Ewelina.
Wpatrując się w jeden punkt
Z Zosią znam się od przedszkola. Całe życie praktycznie darłyśmy koty, nie raz nasze mamy były wzywane do szkoły po naszej bójce na przerwie. Nasza relacja znacznie się zmieniła w 4 klasie podstawówki kiedy to ja nie miałam w klasie nikogo, jej relacje z rówieśnikami były niezbyt stabilne i często ona też na przerwach siedziała sama. Dzień kiedy się pogodziłyśmy był dla mnie wyjątkowy. Jeszcze wtedy nie wiedziałam jak wielką moc będzie miała ta przyjaźń.
Gdy przyszedł czas wyboru klasy w gimnazjum a szłyśmy do tego samego Zosia mnie przekonywała żebym poszła z nią razem do klasy. Mimo złożonego już podania w ostatnim dniu zmieniłam klasę żeby być razem z nią. Teraz mogę powiedzieć, że to była najlepsza decyzja w życiu.
Od zawsze byłam bardzo wrażliwa na wszystkie czynniki zewnętrzne, sytuacji nie poprawiała depresja, która kiełkowała we mnie od 4 klasy szkoły podstawowej. Czas ten był dla mnie znośny tylko dzięki niej, zawsze była obok kiedy płakałam w łazience na przerwie czy kiedy pokłóciłam się z chłopakiem. W tym czasie autoagresja była u mnie na porządku dziennym. Do dzisiaj nie zapomnę chwili kiedy przed zajęciami wychowania fizycznego Zosia próbowała różnymi korektorami i purdami zakryć świeże ślady, żeby tylko nauczycielka ich nie widziała. To wszystko jest jedynie kroplą w morzu wsparcia jakie od niej dostałam.
Mogłabym opowiadać godzinami ile moja bestie dla mnie zrobiła ale faktu, że uratowała mi życie nie zapomnę jej nigdy. Depresja często kończy się samobójstwem. Takie myśli i plany były też w mojej głowie. Czułam, że nikogo nie obchodzi to czy żyję. Mając te 15 lat siedziałam na szkolnym korytarzu martwo wpatrując się w jeden punkt. To co się działo dookoła nie było dla mnie ważne, nawet jak ktoś mnie wołał. To co się działo w mojej głowie było tylko pytaniem kiedy, gdzie i jak?. Moją zadumę przerywa postać która klęka przede mną, mój prywatny anioł, który wyciąga rękę w moją stronę i pyta czy idę z nią do szkolnego psychologa.
Na tym mogłabym skończyć historię o smutnej nastolatce, ale to nie koniec.
Dzisiaj mamy po 20 lat. Leczę się od 5 lat, a w każdym dołku zawsze znalazła mnie Zosia. Do dzisiaj nie wiem, jak ona to robi. Mimo, że nasze relacje trochę się ochłodziły nadal utrzymujemy bardzo serdeczny kontakt. Nie zliczę ile razy przy mnie była ani ile razy mnie uspokajała. Pewne tylko jest to, że taka przyjaciółka to największy skarb jaki mogłam w życiu dostać.
Autorka: Patrycja
Przez burzę
Prawdziwa bestie może być tylko jedna... może być prawdziwym przeciwieństwem nas lub odbiciem lustrzanym. W moim przypadku odpowiedź pierwsza się sprawdza idealnie.
Moja bestie to totalne przeciwieństwo mnie. Ja szalona wariatka z ogromną ilością pomysłów, które nie zawsze są adekwatne do naszego wieku, a ona spokojna, poukładana dziewczyna, która uziemia moje zwariowane pomysły. W przyjaźni najważniejsze jest uzupełnianie tego co brakuje drugiej osoby, to trochę jak w związku tylko bez napięcia seksualnego, bo reszta wygląda identycznie. W moim życiu było wiele wzlotów i upadków, ale jak to mówią „czasami trzeba dotknąć dna aby się od niego odbić".
Prawdziwego dna sięgnęłam tylko raz, a było to gdy po siedmiu latach w małżeństwie zorientowałam się w jak bardzo toksycznym związku tkwiłam. Tak naprawdę wszyscy mi o tym mówili, ale uświadomiła mi to dopiero moja bestie. To ona dotarła do mojej świadomości. gdy inni nie umieli. Mój mąż nigdy mnie nie doceniał przez co popadałam w kompleksy, ale przez to, że mamy dzieci nie miałam odwagi się z nim rozstać. Wszyscy widzieli. jak powoli z wariatki zmieniam się w kłębek nerwów zmierzającą w kierunku depresji... pomagali mi, przynajmniej próbowali, ale słowa nie zawsze mogą czynić takie cuda jak czyny i tak właśnie zrobiła moja bestie. Zabrała mnie najpierw do psychologa. Nie długo zajęło mi aby zorientować się jak bardzo zmieniłam się pod wpływem męża. Kolejnym punktem był prawnik. Uświadomił mnie o wszystkich punktach prawnych oraz przedstawił taktykę w jakiej będziemy działać. Po tych krokach wszystko poszło jak burza... sądy, rozwód, nowy dom... w tym wszystkim wciąż pomagała mi moja bestie i zawsze wiedziałam, że mogę na nią liczyć.
Teraz jest rozwódką z dwójką dzieci i domem do którego uwielbiam wracać po pracy. Wróciła dawna, szalona ja i nigdy nie powróci ta zmartwiona dziewczyna, która przez długi czas we mnie była, ale szczerze nie tęsknie za nią. Jestem szczęśliwa... wiem, że nigdy tak naprawdę nie uda mi się odwdzięczyć mojej bestie za wszystko co dla mnie zrobiła.
Autorka: Agata
Dała mi podpowiedzi i motywację
Każdej osobie, która pojawiła się w moim życiu, i nagle zniknęła, chciałabym w tym momencie bardzo podziękować. Niech przyjmą ode mnie szczerą wdzięczność za przekazanie mi wielu wartości, lekcji, doświadczeń. Czasami byłam wściekła, smutna, zawiedziona, że ludzie odeszli bez słowa. Zastanawiałam się, czy to może ze mną jest coś nie tak, czy raczej z nimi. Chociaż wina zawsze jest po obu stronach. Być może to ja byłam ślepo zapatrzona w nieodpowiednich przyjaciół albo za bardzo w siebie. Nie dałam od siebie nic specjalnego, coś, co mogłoby budować dalej fundament relacji na całe życie. Może to oni patrzyli na mnie i słyszeli mnie, ale nie chcieli widzieć i słuchać.
Jestem młodą, pracującą studentką, która już teraz codziennie rano budzi się z pozytywnym nastawieniem do życia. Jednak nie zawsze tak było. Przeszłam w życiu już pewien etap. Nie było w nim uśmiechu, nie było pasji, nie było motywacji, nie było marzeń – były to czasy liceum. Wracam wspomnieniem do tych chwil, kiedy nie byłam w stanie wstać z łóżka. Towarzyskie spotkania zamieniałam na ciągłe oglądanie filmów, przeglądanie Instagrama albo spanie. Miałam wokół siebie tylu znajomych, którzy ciągle chcieli mnie mieć obok siebie, ale ja nie mogłam, nie potrafiłam.
Dostałam się w końcu na studia. Choć byłam pewna, że zostanę w rodzinnym mieście i będę tkwiła w tych samych znajomościach. Przeraziłam się, kiedy usłyszałam o nauce zdalnej. Tak bardzo chciałam poznać nowych, wartościowych ludzi. Jak poznać ich przez Teamsa w czasach pandemii? Poczułam się, jak w 2013 r., kiedy znajomości zawierało się przez Aska, Photobloga… Pierwsze tygodnie mijały bez żadnych niespodzianek. Dzwoniłam do mamy i babci i płakałam. Płakałam, że nie poradzę sobie sama na tych studiach. Obce miasto, obcy ludzie, nawet nie wiem, jak wyglądają. Widzę tylko ich śmieszne zdjęcia profilowe na zajęciach online.
W końcu dostałam maila na pocztę uniwersytecką – wracamy na zajęcia stacjonarne. Byłam podekscytowana, ale też przestraszona. Co mnie czeka? Czy trafię w końcu na wartościową przyjaźń? Parę dni później (pamiętam każdy szczegół) ubrałam się w elegancki, czarny płaszcz, ciemne spodnie, najlepsze buty, czarny golf, do tego kok, lekki makijaż i byłam gotowa. Podobno, jak cię widzą, tak cię piszą – PODOBNO. Stałam pod uczelnią, wszyscy studenci zbierali się w swoich grupach. Śmiali się, palili pierwszego, wspólnego papierosa, wszyscy byli tacy szczęśliwi. Stałam na boku, czekałam aż ktoś pojawi się z mojej grupy. Widziałam, że niska dziewczyna szła w moją stronę. Od razu miałam dobre przeczucie. Przywitała mnie słowami: Przepraszam, czy Pani jest w grupie drugiej? Tak! Pomyślała, że jestem jakąś doktorantką… Od tego czasu pojawiła się w moim życiu ta niska Kacha, której do dzisiaj głupio, że dała mi więcej lat. Tłumaczę sobie, że to wina płaszcza.
Mogłabym napisać książkę o mojej przyjaźni z Kasią. Tyle razy pomogła mi w trudnym momencie mojego życia. Jednak, tutaj pojawia się znowu dziwny etap, którego nie mogłam zrozumieć.
Na studiach zamieszkałam z chłopakiem. Nie chciałam tego, ale tak wyszło. Życie… Przez 5 lat byliśmy razem. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego on nie potrafi mnie zadowolić w 100% – pod każdym względem. Nie potrafił niczego zorganizować, załatwić, naprawić. Nie chciał rozmawiać o sobie, o nas, o uczuciach. Żyliśmy razem, ale osobno. Nie potrafiłam go zrozumieć. A może nie chciałam? Jednak zawsze pragnęłam pomóc mu być samodzielnym, ale przy tym byłam wykończona. Czułam się jakbym wychowywała dziecko, które nic nie rozumie. Byłam wściekła na siebie, że kocham go, ale nie mogę dłużej ciągnąć tego chłopaka za sobą przez całe życie. To było naprawdę trudne… Był inny niż wszyscy. Szukałam pomocy – wszyscy mówili: To jest facet, daj spokój!
Zerwaliśmy, ale mieszkamy nadal razem. Załamałam się, mimo że na zewnątrz w ogóle tego nie widać. Na moich social mediach nigdy nie zobaczycie smutku. Jeździłam codziennie do Kasi i rozmawiałam z nią. Ona mnie słuchała. Pozwoliła mi zawsze od początku do końca powiedzieć, co chcę powiedzieć. Nigdy nie usłyszałam od niej najprostszych słów: Będzie ok, zobaczysz! To jest facet, daj spokój! Kasia powtarzała: Klaudio, czy będzie dobrze? Nie wiem, ale wiem, że to wszystko zależy od tego, czy Ty chcesz, żeby było dobrze. Nie tłumacz sobie tego, że to jest facet i nie możesz od niego wymagać czegoś… Pamiętaj! Wszystko trwa, dopóki sama tego chcesz. Zawsze dostawałam i dostaję od niej coś więcej. Pokazywała mi szczerze swój punkt widzenia. Ona dała mi siebie, swoje zaufanie i najpiękniejsze słowa: „Wszystko trwa, dopóki sama tego chcesz”. Mówi się, że nie można oceniać człowieka, a według mnie jest to nieprawda. Kasia zawsze mnie ocenia, bo ja naprawdę tego potrzebuję. To ona tłumaczy, jako moja rówieśniczka, która tak samo zbiera doświadczenie, i szuka codziennie nowego sensu dnia, co robię źle, co dobrze. Wspominałam, że Kasia wsparła mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia, który był gorszy niż codzienne leżenie w łóżku. Zagłębiała się codziennie w temat mojej miłości. Odnalazła go. Podpowiedziała mi, że to problem jest niestety po drugiej stronie. Dostrzegła coś, czego ja nie widziałam przez 5 lat. Pomogła i mnie, i jemu. Jak?
Ja piszę Wam tutaj tylko kilka słów na temat zachowania byłego chłopaka. Ona słuchała mnie codziennie po kilka godzin. Młoda, niska dziewczyna, która pomyliła mnie z doktorantką, postawiła mnie na nogi. Powiedziała, że podejrzewa u niego autyzm, którego nikt nie widział, nawet rodzice. Na początku nie chciałam o tym słyszeć. Myślałam nad tym. Zaczęłam rozmawiać z nim, choć w mieszkaniu mijaliśmy się długi czas bez słowa. W końcu otworzył się przede mną. Nie mogę tutaj wszystkiego napisać, bo nie o tym mowa. Może kiedyś, w jakimś artykule opiszę szczerze i szerzej to wszystko. Wiem jedno, że Kasia wsparła mnie w najtrudniejszej chwili. Dała mi po prostu siebie i podpowiedzi, których nie mogłam odnaleźć. Dała mi też motywację i pokazała, że to ja mam być najważniejsza sama dla siebie. Nie mogę nikogo ciągnąć za sobą, bo jest mi go żal, jedynie mogę pomóc tej osobie – uświadomiła mi to.
Kasiu, dziękuję Ci, że poświęciłaś mi tyle uwagi, że pomogłaś temu chłopakowi odnaleźć siebie, bo nie potrafił tego zrobić, nie rozumiał siebie sam.
Kasiu, dziękuję Ci, że wspierałaś mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia.
Wreszcie wiem, jak budować fundament wartościowej relacji – którą będę budować z Tobą.
To nie było łatwe, to nie było śmieszne, to nie było dziecinne.
Pomogłaś mi. Słuchałaś mnie i widziałaś mój problem, a ja zrozumiałam, że „wszystko trwa dopóki sam tego chcesz”.
Pomogłaś mi…
Uwierzyłam w siebie i zadbałam o siebie.
Kasiu, dziękuję.
Autorka: Klaudia
Nie od klepania po ramieniu
Mój przyjaciel nie ma konkretnej twarzy, płci czy imienia. To zlepek kilku osób, kilku postaci które nie tylko przewinęły się przez moje dotychczasowe życie, wnosząc do niego coś wartościowego, lecz także zatrzymały się w nim na dłużej. Ludzi, których niedoskonałości, słabości, przekonania czy przyzwyczajenia są składowymi mojej bestie. Każdy z nich jest inny – nieszablonowy, na swój sposób wyjątkowy. Wszyscy mają wspólny mianownik – nie odeszli w trudnych dla mnie chwilach albo nie dali się wykopać, gdy całą sobą krzyczałam, że chcę zostać sama.
Zrozumiałam to po latach. Wszak przyjaciela poznajemy w tych trudniejszych momentach naszego życia. Przyjaciel nie jest kimś, kogo mamy przy sobie, gdy wszystko się układa i gdy bycie obok jest proste. Dla mnie to ktoś, kto mnie złapie, gdy się potknę, nie zostawi gdy się ośmieszę/pomylę/czemuś nie sprostam, pomoże wstać gdy upadnę. Ktoś, kto zamiast oceniać, próbuje zrozumieć. Ktoś, z kim mogę nie mieć regularnego kontaktu od miesięcy a nawet lat, ale gdy już dojdzie do rozmowy czy spotkania, płynnie powracamy na stare tory, jakbyśmy widzieli się wczoraj.
Zawsze miałam duży dystans do słowa przyjaciel. Trudno przechodzi(ło) mi przez gardło, nie lubię go (nad)używać. Nie jestem nawet pewna, czy kiedykolwiek otwarcie kogoś tak nazwałam. Taka relacja jest dla mnie czymś, co nie wymaga nazwania, to się po prostu czuje.
W moim czterdziestoletnim życiu było sporo wzlotów i upadków. Nie lubię prosić o pomoc. Nigdy nie przychodziło mi to gładko. Odnosiłam wrażenie, że to tylko uwypukla moje słabości, wystawia na kolejne ciosy. Zakładałam maskę i grałam twardzielkę, po czym wracałam do domu i gryzłam poduszkę mokrą od moich łez. Z biegiem lat ubrałam się w gruby pancerz – taki, który czasem uwiera, ale dzięki któremu jest mi ciepło i czuję się bezpiecznie. Do wniosku, że nie należy przejmować się opiniami osób, na których nam nie zależy, dojrzewa się długo. Opinie innych nie są nam obojętne i potrafią głęboko dotknąć. Do czasu, aż nauczymy się je przesiewać i odrzucać te, których autorzy są nam nieżyczliwi, nierzadko toksyczni. Ludzie dla nas ważni, jeśli kopną nas w rewers, to po to, aby obudzić, skłonić do działania. Przyjaciel nie jest tylko od poklepania po ramieniu. Bywa, że musi walnąć prosto między oczy, żebyśmy je otworzyli i wzięli się w garść.
Zdecydowanie łatwiej jest dawać niż brać. Dawanie jest przyjemne – sprawia, że czujemy się lepiej, czujemy się potrzebni. Branie wymaga przyznania się przed samym sobą, że z czymś sobie do końca nie radzimy i w pojedynkę nie popchniemy tego wagonika. Wymusza pewną zależność od drugiej osoby, a to daje poczucie bycia w potrzasku – nie chcemy przyznać się, że potrzebujemy pomocy i jednocześnie mamy świadomość, że bez niej spadamy coraz niżej, a im głębiej jesteśmy, tym trudniej jest o nią poprosić – albo z lęku przed odrzuceniem, albo w obawie, że ten ból który w sobie nosimy okaże się zbyt ciężki dla tej drugiej osoby. Na pytanie czego boisz się w życiu?, nie odpowiem, że śmierci czy bólu. Ja najbardziej boję się bycia dla kogoś ciężarem, bycia zależnym od kogoś. Nie chcę, aby moje ułomności stanowiły ograniczenie dla bliskich mi osób.
Przyjaźń poniekąd uczy nas pozytywnej zależności, uczy sięgania po pomoc, a im więcej dajesz z siebie, tym łatwiejsze staje się jej przyjmowanie. Oswajamy się z braniem bez poczucia winy.
Na przestrzeni lat zmagałam się z różnymi trudnościami – brakiem samoakceptacji, poczuciem bycia niewystarczającą, nieciekawą, niewartą zachodu. Dorastałam w poczuciu bycia gorszą od innych, choć to „gorsza” było niedookreślone. Czułam, że nie pasuję.
Niskie poczucie własnej wartości to zmora dorastania. Sprawia, że nawet będąc w tłumie, czujemy się samotni. Łatwo przy tym stać się ofiarą tzw. silniejszych w stadzie. Ja też dostałam swoje od drapieżców – tych przebojowych, wygadanych, brylujących w towarzystwie – niekoniecznie lotnych, ale dostarczających grupie atrakcji.
M(iał)am to szczęście, że wartościowe dla mnie osoby okazały się ludźmi empatycznymi, ponad przeciętnie inteligentnymi i nieprzekupnymi. Są lojalni i stabilni tak w swoich przekonaniach, jak i uczuciach – jak o kogoś walczą, to do końca. Jeśli chowają urazę, nie opakowują tego w ładne słowa. Nie wystawiałam ich na próby, przynajmniej nie świadomie, ale zawsze czułam, że gdzieś tam są – gotowi pomóc jeśli zajdzie taka potrzeba.
Ludzi najmocniej wiążą ze sobą trudne doznania – podobne bagaże wyniesione z rodzinnych domów (nałóg jednego z rodziców czy szeroko rozumiana przemoc), nieszczęśliwe związki, które kaleczą nas na całe życie, spaczają nasze postrzeganie potencjalnych, nowych partnerów. Zbliżone doświadczenia sprawiają, że rozumiemy się bez słów. Nie musimy rozmawiać – wymiana spojrzeń i wiadomo, co tkwi w najgłębszych czeluściach naszego Bestie. Słowa „będzie dobrze”, „nie przejmuj się” są zbędne. Jest źle, może być gorzej, ale siedzimy w tym razem. Nie musisz zgrywać twardziela, możesz wypłakać się w kołnierz i po prostu być sobą. Jeden gest wart jest więcej niż tysiąc słów.
Kiedyś wiedząc, że jeden z Moich Ludzi ma się źle i nie chce rozmawiać, „upaja się” swoim nieszczęściem, izoluje od innych i chowa w swoich czterech ścianach, kupiłam jego ulubioną quattro formaggi, wino, czekoladę oraz – tak na wszelki wypadek – apteczne antydepresanty i wpakowałam się do tramwaju. Doskonale pamiętam zapach tej pizzy – myślę, że pamięta go cały wagon. To był długi wieczór. Niby nie dużo słów, a jakby całe tomy. Wspólne faszerowanie się niezdrowymi kaloriami i świat jakby stawał się lepszy. Było warto – dla jednego uśmiechu, błysku w oku tej pokiereszowanej w środku osoby. To dla takich chwil ma się swoje Bestie – nie pozwalają nam odpłynąć (a jeśli nawet – to tylko z kapokiem i bez ofiar za burtą).
Innym razem to ty się zamykasz, odgradzasz od zewnętrznego świata. Najpierw znikasz ze swojej wirtualnej wersji demo – zupełnie tak, jakbyś chciał(a) nienachalnie zasygnalizować wycofanie się z życia w ogóle. Wyciszasz telefon, zamykasz laptopa. Nie odpowiadasz na komunikaty, nie odbierasz połączeń, nie ma cię. Twoje Besties to wyczują. Znajdą cię. Ich metody nie zawsze przypadną ci do gustu, nie zawsze będziesz w mocy okazać wdzięczność, ba, czasem dasz im popalić, wszak najprościej przychodzi nam ranienie tych najbliższych… Ale to nieodłączne w tej niepisanej umowie. Gdzieś na końcu to ją tylko umacnia.
Autorka: Aleksandra Skwarek
Cztery perełki
Ciężko wybrać jedną bestię, w momencie, gdy w swoim życiu masz cudowną mamę oraz trzy siostry! Wybrałam więc historię z moimi 4 perełkami. Moje Bestie są w różnym wieku, jedne bardziej doświadczone przez życie, inne troszkę mniej, ale za to szczere do bólu, bo żyją jeszcze dziecięcą wyobraźnią. Moja rodzinka to przewaga kobiet – i wierzcie lub nie, ale to najcudowniejsze co mogłabym sobie wymarzyć. Wsparcie jest okazywane bez kompromisów, na każdej płaszczyźnie życia.Trudne momenty w moim życiu pojawiały się bardzo często, jednak nigdy nie zapomnę walki serca z rozumem. Mając 9 lat zakochałam się w straży pożarnej (tak w straży, nie w żadnym strażaku haha!). Czułam respekt do ludzi wykonujący ten zawód, podziwiałam i wręcz zaślepiona tym wszystkim sama nie zauważyłam, kiedy w moim życiu pojawiało się coraz więcej rzeczy związanych z tym motywem… co ciekawe mam na imię Monika i moje imieniny są 4 maja — wtedy co dzień strażaka. Przypadek? Nie sądzę…
Przyszedł moment mojej pełnoletności i możliwość dołączenia do ochotniczej straży pożarnej. W mojej głowie zaczęły pojawiać się pytania, czy dam radę, czy się nadaję, czy mnie nie wyśmieją? Serce tak bardzo ciągnęło do tego, żeby spróbować, lecz głowa ciągle hamowała. Walczyłam wiele nocy ze złymi, odradzającymi myślami, aż w końcu poradziłam się mojego dream teamu.
Gdy opowiadałam im o tym wszystkim ich uśmiechy świadczyły tylko o jednym – one mi teraz nie odpuszczą. Tak właśnie się stało, wspierały mnie na ścieżce mojego strażackiego rozwoju. Często pchały mnie po szczeblach tej drabinki do góry. Były ciągle obok i z fascynacją w oczach słuchały moich opowieści najpierw z kursów na strażaka-ratownika a później z akcji z prawdziwego zdarzenia.Mogłam im opowiadać wręcz o wszystkim i wyrzucać z siebie te czasem ciężkie, lecz dające mi satysfakcje emocje.
Służba strażaka pokazała mi, że siła jest kobietą. Kilka dni temu ukończyłam kurs, żeby przyjmować Lotnicze Pogotowie Ratunkowe na ziemię. Za kilka miesięcy zaczynam kurs ściągania ludzi z kolejek górskich. To wszystko dzieje się dzięki moim kochanym kobietom. Tak się cieszę, że Was mam!
Autorka: Monika
Rodzic mojej siostry
Moja bestie wspiera mnie w każdej sytuacji od problemów szkolnych/studenckich do problemów życiowych. W tym roku obchodzimy swoją 12 rocznice przyjaźni, a oto jedna z sytuacji w której naprawdę doceniam jej pomoc.
Pochodzę z pokręconej rodziny, ojciec nie stronił od alkoholu, a mama miała inne sprawy na głowie. Gdy miałam 13 lat pojawiła się moja siostra i to ja musiałam opiekować się rodzeństwem, bo ojca często nie było, a mama uwielbiała rozmawiać przez telefon w kuchni zamiast iść na spacer z dzieckiem. Zawsze gdy chciałam spotkać się z moja bestie wciskała mi siostrę „bo dziecko musi pooddychać”.
Nie było mi to na rękę, sama byłam dzieckiem i chciałam w spokoju spędzić czas z przyjaciółka. Wynikło z tego wiele kłótni jednak moja psiapsi zawsze mnie wspierała i na wiadomość „znów muszę wziąć siorę ze sobą” odpisywała „dawaj ją, wybawimy się z nią aż zaśnie!”. I tak było, szliśmy z maluchem na spacer, bawiliśmy się z nią i w sumie to my dwie byłyśmy odpowiedzialne za wychowanie malucha.
W tym roku siorka kończy 11 lat, a ja dalej zajmuje się jej wychowaniem, bo rodzice nie są na tyle asertywni, by wyszła na ludzi. Zawsze gdy pojawia się z nią problem moja psiapsi leci mi z pomocą i razem szukamy wyjścia z danej sytuacji. Więc można by powiedzieć, żee jestem wdzięczna mojej przyjaciółce za zostanie rodzicem mojej siostry i w tym moim symbolicznym partnerem:)
Autorka: Anita
Friendzone
Mój przyjaciel jest najwspanialszą osobą na świecie. Momentów, w których otrzymałam od niego wsparcie jest ogrom. Mam świadomość, że zawsze w trudnej chwili będę mogła na niego liczyć.
Jedna historia utknęła w mojej pamięci baaardzo głęboko. Była zima, wieczór pokłóciłam się z moim chłopakiem (obecnie byłym). Kłótnia była bardzo zawzięta, bo oboje byliśmy bardzo uparci. Nie potrafił zaakceptować, że dowiedziałam się o jego zdradzie. Nie chciał się przyznać. Dowody były niepodważalne i miałam pewność, że to prawda. W pewnym momencie powiedział: myślę, że powinnaś sobie pójść. Chętnie bym to zrobiła, ale on mieszkał poza miastem, nie jeździła już komunikacja miejska, a ja nie miałam własnego auta.
Wyszłam. Zadzwoniłam do przyjaciela licząc, żę wysłucha tego, w jak podły sposób zostałam potraktowana. Odebrał telefon od razu pomimo, że było już po północy i był to weekend. Po wysłuchaniu całej historii przyjechał po mnie (30km od miasta). Długo później rozmawialiśmy, pojechaliśmy do niego, gdzie zrobił mi herbatę i włączył komedie (nie cierpiał ich ale wiedział, że to może mi pomóc choć na chwile się wyluzować). Pamietam ze później zasnęłam przytulona do niego. Wtedy oboje traktowaliśmy to jako przjaźń, on był również w związku. Jednak z czasem to przerodziło się w coś więcej. Obecnie jesteśmy szczęśliwi ze sobą od 6 lat, w tym rok po ślubie!
Czasem da się wyjść z friendzona, jeśli obie strony tego chcą i dają sobie czas.
ZWYCIĘSKI TEKST
Seria wyborów
Ktoś kiedyś powiedział przyjaźń to jedna dusza w dwóch ciałach, ktoś inny, że zawsze jesteśmy odpowiedzialni za kogoś, kogo oswoiliśmy. Ja do obu stwierdzeń podchodzę sceptycznie. Narzucają dość uduchowioną formę i wymaganie, a dla mnie przyjaźń to wybór. Seria wyborów i bycie dla kogoś, o ile to możliwe.
W ostatnich latach doświadczyłam wielu momentów, kiedy osoby przyjacielskie dawały mi mega wsparcie, a najsilniej pamiętam ten ten jeden.
Nie mogę oddychać. Dławię się. Nie mogę wziąć oddechu. Próbuję ten j…ny oddech na cztery, który ćwiczyłam robiąc jogę z Adrienne. Jak to k…a szło. Nic nie idzie. Boję się. Boję się. Nie wiem, do kogo mogę zadzwonić. Jak to ch..j możliwe, że nie mam do kogo zadzwonić. Tak to jest jak się nie lubi rozmawiać przez telefon. Duszę się. Co mam zrobić. Nie mogę się ruszyć. Moje ciało odmawia współpracy. Po twarzy płyną mi zły, strumienie łez. Podejmuję nieludzki wysiłek spojrzenia w telefon. Płytki wdech. Potrzebuję tylko usłyszeć, że to minie, że to przetrwam, przecież przeżyłam gwałt, gwałty, śmierci, tyle śmierci. Przecież nie umrę teraz, a może jednak.
Telefon dzwoni.. nikt nie odbiera.
Szybka piłka… kolejny… zero odpowiedzi. Zero odpowiedzi. No żesz k…a. Ok, do trzech razy sztuka….P…dolę, to numer zagraniczny… ale mogę wybrać FaceTime, dzwonię z FacetTime, jak się tu ustawia samą opcję audio… Fuuuckkkk…
Przyjaciółka odbiera, widzi jak hiperwentyluję, nie jestem w stanie powiedzieć, co się dzieje…
Prosi, abym oddychała… Jeszcze jeden wdech. Słońce, jeszcze jeden oddech weź, mówi.
Nagle mamroczę: bo to nie ma sensu…I wtedy Ona patrzy na mnie i mega łagodnym głosem pyta, co nie ma sensu, przypomina o oddychaniu, a 20 minut później pokazuje mi swoje nowe mieszkanie.
Być może to był atak paniki, być może miałam wrażenie, że nie dam rady, po prostu, miałam więcej niż mogłam ogarnąć. A najważniejsze jest to, że najbliższe osoby mogą być stosunkowo daleko i odebrać telefon o 20.50 mimo iż NIGDY nie dzwonię. To jest dla mnie coś, co dają mi osoby i co jest dobrem i pięknem.
Autorka: Emilia Szulc
Wszystkie artykuły autorki/autora