Kontrowersje wokół inauguracyjnego wiersza Amandy Gorman dotyczą również nas w Heroine, ponieważ rozważamy przetłumaczenie i opublikowanie go samodzielnie.
Wiersz Amandy Gorman The Hill We Climb to dobra poezja. To całkowicie właściwe, by poświęcić mu uwagę i miejsce, na które zasłużył od czasu pierwszego czytania podczas inauguracji prezydenckiej Joe Bidena. Poetka mówi współczesnym językiem o historycznym momencie, którego jest zarówno twórcą, jak i obserwatorem, i robi to nie tylko z osobistą pilnością, ale także ze świadomością wagi chwili, która ją przerasta. Czytamy poezję na różne sposoby i z różnych powodów, ale jej istota pozostaje taka sama we wszystkich językach i formach - sprawia, że doświadczamy świata nowymi oczami. W szczerym przemówieniu poetki podczas inauguracji można było niemal dotknąć tego innego, nagle włączonego świata.
Wiersz jest obecnie tłumaczony na siedemnaście języków. Pierwsze kontrowersje wzbudziło holenderskie tłumaczenie, które otrzymała pisarka Marieke Lucas Rijneveld. Holenderska publicystka i czarnoskóra kobieta Janice Deul zareagowała na jej wybór, stwierdzając, że to niezrozumiałe, dlaczego wiersz nie został przetłumaczony przez kogoś, kto, podobnie jak Gorman, jest "artystą słowa mówionego, młodą, kobietą i dumną czarnoskórą kobietą". Po burzy medialnej sama Rijneveld wycofała się z tłumaczenia (choć atak nie był skierowany przeciwko niej). Sprawa przeniosła się następnie do Katalonii, gdzie tłumacz, Victor Obiols, który już ukończył tłumaczenie, został pozbawiony kontraktu po oświadczeniu wydawcy, że szuka kogoś o "innym profilu".
Nie jest jasne, skąd wzięła się prośba o przetłumaczenie wiersza przez "młodą czarnoskórą kobietę, najlepiej aktywistkę". Według jednej z wersji było to życzenie samej Amandy Gorman, która w tym samym czasie zatwierdziła tłumaczy, którzy nie spełniali tego wymogu. Druga, bardziej prawdopodobna wersja jest taka, że była to agenda Viking Publishing, oddziału amerykańskiego giganta wydawniczego Random House, który przygotowuje jej wiersze do publikacji. Żądanie, by tłumacz spełniał określony "profil", nie jest niczym niezwykłym - bierze się pod uwagę to, jak doświadczony jest artysta, czego dokonał. Wymóg koloru skóry i poglądów politycznych, w dodatku wymagany już po sprzedaniu licencji na prawa do tłumaczenia, jest niespotykany.
Doświadczenie nie równa się kompetencjom
Kształt czeskiego tłumaczenia, jak to zwykle bywa z podobnymi wirusowymi występami, obrał kilka kierunków, bardzo szybko i od dołu. Dla magazynu literackiego "Tvar" wiersz przetłumaczyła poetka działająca pod pseudonimem Natálie Nera (imię nie odnosi się do niczego "czarnego", to skrócona forma nazwiska), dla Praskich Teatrów Miejskich przekładu dokonał poeta i kompozytor Mikuláš Bryan. Trzeci, o którym wiem, miał zostać wykonany dla naszego nadchodzącego specjalnego wydania magazynu Heroine. Pytasz, czy celowo zlecamy to młodej, aktywistycznej czarnoskórej kobiecie? Nie, i wiemy dlaczego nie. Nie - ponieważ to "zniweczyłoby" cały sens gatunku tłumaczenia literackiego. Nie - ponieważ oznaczałoby to przyznanie, że nie potrafimy odróżnić tego, co istotne, od tego, co nieistotne. Nie - ponieważ jest to po prostu absurdalne.
Zredukowanie empatii do analogowego wejścia i wyjścia, gdzie autor i rodzaj maksymalnie wiernego klona muszą stać po obu stronach transakcji, jest nieodwracalnym i katastrofalnym zniszczeniem tego dialogu.
Poddanie się wymogowi wyboru tłumacza byłoby poddaniem się cenzurze. Miejsce, z którego pochodzi restrykcyjna instrukcja, znajduje się poza dziełem literackim, w oderwaniu od procesu, w którym tworzy się specyficzny dialog między autorem a tym, kto tłumaczy tekst na inny język. A dialog ten nie przebiega na linii wspólnych doświadczeń życiowych. Kompetencje tłumacza nie zależą od tego, czy jest białym 80-letnim Czechem tłumaczącym slang młodzieży z Bronxu, tak samo jak nie zależą od doświadczenia życiowego latynoskiego tłumacza mieszkającego w Kanadzie, tłumaczącego, powiedzmy, Hrabala. I o ile jest to uogólnienie, to nie da się ukryć, że stąd już tylko krok do tego, by tylko Japończycy tłumaczyli haiku, tylko górnicy pamiętniki górnicze, a tylko ofiary przemocy domowej powieści o toksycznych związkach.
Postawa, której przykładem są działania holenderskiego, a teraz katalońskiego wydawcy, jest najgorszą niedźwiedzią przysługą dla liberalnie myślących Europejczyków. Sygnalizuje ona gotowość do publicznego poddania się presji, która nie ma jednego źródła i rezyduje w naszych głowach; presji zdezorientowanego sumienia, które nie może odnaleźć drogi wokół tego, co jest prawdą, a co jest moralnie modne. Ale za tym zamieszaniem nie stoi żaden spisek amerykańskich liberałów, lewicowców, feministek, czarnych kobiet czy kogokolwiek innego. Kryje się za nim hipokrytyczna potrzeba stania na platformie ze zwycięzcami dnia, bycia bardziej papieskim niż papież, sygnalizowania naszej przynależności do plemienia, które, jak wierzymy, nagrodzi nas za naszą lojalność. To chamstwo w najczystszej postaci.
Koniec empatii
W przypadku wiersza Amandy Gorman nie chodzi o tłumaczenie, ale o politykę. Ignoruje to, co najważniejsze, a mianowicie fakt, że gatunek przekładu literackiego jest przykładem najgłębszego dialogu między językami i narodami. Tłumaczenie jest ćwiczeniem empatii. Poprzez literaturę - być może najbardziej ze wszystkich gatunków artystycznych - możemy wejść i zrozumieć życie i doświadczenia ludzi, którzy w inny sposób są od nas oddaleni. Ograniczenie empatii do analogowego wejścia i wyjścia, gdzie autor i rodzaj maksymalnie wiernego klona muszą stać po obu stronach transakcji, jest nieodwracalnym i katastrofalnym zniszczeniem tego dialogu.
W imieniu redaktorów Heroine skontaktowaliśmy się z tłumaczką, która, choć jest kobietą, nie ma dwudziestu trzech lat ani nie jest czarnoskóra. Nie mamy wątpliwości co do jej kompetencji artystycznych i jest to też jedyne kryterium, które chcemy brać pod uwagę. Być może z zewnątrz wygląda to schizofrenicznie; w końcu Heroine głośno i od dawna stoi po stronie tych, którzy walczą z nierównościami rasowymi, płciowymi i wszelkimi innymi, a zwolennicy "wrażliwego" doboru tłumaczy przysięgają właśnie na szacunek dla korzeni autora. Tym razem jednak zbudowali swoją barykadę w ślepym zaułku. Jeśli widzą siebie u boku Amandy Gorman i czują, że w ten sposób pomagają jej zatriumfować nad cieniem, powinni przeczytać wiersz jeszcze raz.
Wszystkie artykuły autorki/autora