Krytyk filmowy i dziennikarka Iva Baslarová ma gang. Trafiła do niego przez przypadek; grupa romskich dzieci zaczęła dołączać do niej podczas spacerów z psem. Nieplanowane spotkania doprowadziły do nieoczekiwanej przyjaźni. Dzieci mają doświadczenia, które są dalekie od ich białych rówieśników. Zasadniczo nie narzekają na nie, biorą życie takim, jakie jest. Czasami, zamiast włóczyć się po ulicach, pomagają robić słodycze dla osób starszych lub zbierają śmieci. Tego lata zbiórka pieniędzy wśród ich przyjaciół i sympatyków pozwoliła im opuścić gorące miasto i przez chwilę żyć jak zupełnie zwyczajne dzieci.
Nazywamy się Laughing Gang. Dzieci ze Smíchova i okolic z rodzin znajdujących się w trudnej sytuacji społecznej oraz ja i moje psy, które poznałyśmy siedem lat temu. Kiedy wyprowadzałam je na spacer, romskie dzieci w parku głaskały je i pytały o imiona. Gdy spotykaliśmy się coraz częściej, zaczęły nam towarzyszyć. Najpierw na spacerach, potem na wycieczkach, a w końcu nocowały u mnie, zwierzając mi się. Pomagałam im w nauce i zabierałam ze sobą na imprezy. To mój prywatny klub niskoprogowy, ale wie o nim pracownik socjalny z Pragi 5.
Historie dzieci są różne i za każdym razem, gdy myślę, że usłyszałam już wszystko, pojawia się ktoś nowy, kto mnie zaskakuje. Niektóre dzieci miały lub mają rodziców w więzieniu, mieszkają w rodzinie zastępczej z babcią, przebywały przez jakiś czas lub w trakcie naszej znajomości trafiły do sierocińca, doświadczyły aresztowania rodziców przez policję, poznały lata głodu lub rodzice umarli lub je porzucili. Nigdy jednak nie spotkałem się z tym, by którekolwiek z nich narzekało na swój los. Trochę czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do faktu, że ich świat był po prostu inny niż mój.
Często fascynowała mnie ich zdolność do adaptacji i znajdowania różnych sposobów na przetrwanie w świecie, który stawia im na drodze różne przeszkody. W przeciwieństwie do innych dzieci, były na zewnątrz od rana do nocy, poruszając się samotnie lub w grupach po całej Pradze. Mieli doświadczenia, które przyprawiały ich o dreszcze. Pewnego ranka do mieszkania jednego z chłopców wtargnęła policja z bronią w ręku, a jego rodzice zostali zakuci w kajdanki i zabrani. "Przykuli moją matkę kajdankami do krzesła biurowego. Byliśmy przerażeni, ale teraz się z tego śmiejemy. Moja mama chciała się podpalić, więc wyszła z krzesłem do kuchni" - wspomina.
Rodzice najczęściej trafiają do więzienia za kradzieże lub bójki skutkujące uszkodzeniem ciała. Ale pobyt za kratkami nie jest wyjątkiem, ponieważ niektórzy chłopcy pod ich opieką konsekwentnie opuszczają szkołę. Sąd wymierza wtedy opiekunowi prawnemu grzywnę, na którą skazani nie mają pieniędzy i trafiają do więzienia. Dzieci, które przychodzą do mnie rutynowo i bez większych emocji, mówią o "pijanym tacie", "narkotykach i kradzieży" lub "pobiciu gliniarzy". Chłopcy postrzegają swój pobyt w więzieniu jako wynik dumy i umiejętności nie dawania się zastraszyć. Dlatego niektórzy z nich spodziewają się, że będą się z kimś bić i odsiedzieć za to trochę czasu. Taki jest świat, w którym żyją.
Współczucie i potępienie
Ludzie zaczęli nas zauważać. Niektórzy nam kibicowali, inni nas potępiali. Stopniowo pojawiały się różne oskarżenia, że wykorzystuję dzieci lub deprawuję je moralnie. Zwróciła się do mnie policja, zwróciły się do mnie dzieci uciekające z domów dziecka, zostałem zbadany przez służby socjalne, gdy poprosiłem jednego z chłopców z domu dziecka, aby spędził ze mną trochę czasu. Po raz pierwszy przyznano mi tymczasową opiekę nad nim na kilka godzin, kiedy jego ojciec zabrał go pewnego ranka do pracownika socjalnego, mówiąc, że nie chce się nim dłużej opiekować.
"Ciocia jest sprawiedliwa", mówili o mnie. Lubią mówić, że jestem jak rodzina, mimo że w rzeczywistości jestem zupełnie obcą osobą. Niewiele osób rozumie naszą przyjaźń; w rzeczywistości nawet my sami nie rozumiemy jej tak dobrze.
Zanim jego matka przyjechała po niego ze Śląska, był ze mną. Nigdy nie miałem problemu z tym, że mnie nie słuchał albo nie robił tego, co ustaliliśmy. Jak każdy, wiedział, że jestem z nim szczery, że nie kłamię i że wszystkich traktuję tak samo. Jeśli ktoś zrobił coś złego, nie szedł z nami do kina ani nie jechał na wycieczkę. "Ciocia jest sprawiedliwa", mówili o mnie. Jestem ich ciocią. Lubią mówić, że jestem jak rodzina, mimo że jestem zupełnie obca. Niewiele osób rozumie naszą przyjaźń, w rzeczywistości nawet my sami nie rozumiemy jej tak dobrze.
Wszystkie artykuły autorki/autora