Pavla Horáková jest typem kobiety przedstawianej w dramatach filmowych. W fikcyjnym scenariuszu byłoby napisane: Utalentowana, piękna, o wielkich uduchowionych oczach i dusznym głosie. Ale stereotypowy wizerunek bohaterki wystawionej na próbę przez życie podważa jej ironia i bardzo ostre poczucie humoru.
Spotykamy się z Pavlą w jednym z kilku wymiennych bistro Vineyard oferujących gofry, tosty z awokado i prosecco na śniadanie. Kiedy targujemy się z wyprzedzeniem o czas i datę spotkania, przepraszam, że nie byłam wystarczająco przygotowana. "Odbędziemy normalną pogawędkę, a potem ty odpowiesz na pytania" - mówi beztrosko.
W końcu nie jest to konieczne; tematów nie brakuje. Niedawna laureatka najbardziej widocznej krajowej nagrody książkowej zachowuje oczywisty dystans do literackiego establishmentu, mimo że jest jego obecną gwiazdą.
Przechodzisz od jednego wywiadu do drugiego. Nie działa ci to na nerwy?
Trochę tak. Zdarzało mi się, że wyciągano ze mnie osobiste informacje, które potem trafiały na pierwsze strony gazet. Ale poza tym jest raczej przyjemnie. Zaczęło się to na małą skalę wkrótce po premierze, a potem wzrosło po Bożym Narodzeniu i nie przestałem. Staram się zadowolić wszystkich, ale w ten sposób odwdzięczam się też wydawcy, który we mnie zainwestował.
Nie przeszkadzają ci ciągle te same pytania?
Rozumiem. Nie jestem jeszcze takim celebrytą, żeby mówić: "Proszę, odpowiadałem na to pytanie sto razy, czy możemy zamiast tego porozmawiać o mojej pracy!"(śmiech) Jeśli nie powiem czegoś tak, jak chcę, a później to do mnie dotrze dzięki słynnemu efektowi schodów, to mogę powiedzieć to lepiej gdzie indziej.
Pavla Horáková
Prozaik, dziennikarz, tłumacz i redaktor radiowy. Jest autorką trylogii dla młodszych czytelników(Tajemnica grabarzy, Grabarze w podziemiach, Grabarze i Grabarze), z Zuzaną Dostálovą i Aleną Scheinostovą napisała powieść Johana, z Jiřím Kamenem zorganizowała komitet pamiętników i listów uczestników I wojny światowej Přišel befel od Císaře pán i Zum befehl, pane lajtnajt ....
Pod koniec ubiegłego roku opublikowała powieść The Theory of Strange, za którą otrzymała nagrodę Magnesia Litera.
Kiedy pojawił się pierwszy impuls do pisania?
Zbierałam materiały od dwudziestego roku życia, kiedy marzyłam o napisaniu powieści z perspektywy kobiety. Potem, oczywiście, to się zmieniało przez lata. Pierwszym prekursorem była Siostra Topola, z jej kwiecistością, mglistością i niewyraźnością, z poetyką umierającego praskiego undergroundu, który przekształca się w coś nowego. W wieku dziewiętnastu lat byłem zachwycony tą powieścią, ale kiedy przeczytałem ją później, nie była już dla mnie satysfakcjonująca.
Później, na studiach, zaintrygował mnie fakt, że można bawić się formą i treścią w taki sposób, że tworzą synergię. Że poprzez wzajemne powiązania tworzą dzieło większe niż suma jego części. Spekulowałem więc, że książka będzie miała pięć rozdziałów, jak pięć palców u jednej ręki, i że będzie z nimi związana jakaś symbolika. Ale potem się z tego śmiałem.
W The Weird Theory nie ma więc żadnego ukrytego porządku.
Zasada fraktali wciąż tam jest. Wkładam to w usta brata bohaterki: "W idealnym dziele motywy powtarzają się na wszystkich płaszczyznach, od najwyższej do najniższej". Chodziło jednak bardziej o zabawę formą i kompozycją niż o pomysły; wrzucenie ich tam wszystkich i sprawienie, by do siebie pasowały. Nie ma tu żadnej literackości czy artyzmu a priori.
Jak długo zajęło ci znalezienie swojego głosu?
To ewoluowało organicznie. Pomysł na książkę miałem w głowie od dawna, ale brakowało mi wielu rzeczy. Na przykład imienia głównego bohatera i tego, jak to wszystko się potoczy. Ale potrzebowałam i chciałam pisać. Ale kiedy zacząłem, bałem się, że - zwłaszcza tutaj w Czechach - krytycy zidentyfikują autora i głównego bohatera. Chciałem to oszukać, pisząc w er-formie.
Napisałem około sześćdziesięciu stron, które nie były złe, ale kiedy przyszło do snów, zdałem sobie sprawę, że nie można napisać: "Ada obudziła się rano i przypomniała sobie, że śniło jej się, że...". Zabrałem więc ręce i pozwoliłem im dojrzeć. Ostatecznie przepisałem 60 stron do ich formy. Ta zmiana jest również odpowiedzialna za powolne tempo.
Właściwie tworzenie humoru jest łatwe.
Twoja powieść jest również zabawna, co jest dość rzadkie we współczesnej czeskiej prozie.
Humor wcale nie był zamierzony. Pojawił się spontanicznie - ku mojemu zaskoczeniu i rozczarowaniu. Nie chciałem znowu być klasowym klaunem. Chciałam napisać poważną, pełną miłości, przemyślaną książkę z dalekosiężnym przesłaniem. Miałam pomysł na femme fatale. A ona jest bardziej jak Bridget Jones...
W wywiadzie dla czeskiego radia prezenter zauważył, że twój humor jest "męski".
Słyszałam to wiele razy i wyłącznie od mężczyzn. Uważają, że dziewczyny nie są zabawne. To środowisko, w którym dorastaliśmy; chłopcy żartują, a dziewczynki się śmieją. Ale wystarczy posłuchać dowcipów facetów, a przekonasz się, że naprawdę łatwo jest stworzyć humor. Myślę, że dziewczyny są zbiorowo zabawniejsze niż faceci, zwłaszcza w naszej bańce.
Czy ten rodzaj oceny - to znaczy taki, który w jakiś sposób tematycznie wiąże się z byciem kobietą - był istotną częścią informacji zwrotnej?
Pojawiał się, choć niezbyt często. Stwierdzenia o moim męskim humorze są z tym związane. Albo zdumienie w rodzaju: O mój Boże, ona ma myśli! Może się to również przejawiać na przeciwnym biegunie, w absolutnym odrzuceniu: nie ma żadnych myśli, to jest dziewczęce, przewidywalne, całkowicie głupie.
Mam wrażenie, że taka reakcja jest bardzo osobista. Oczywiście, krytyka jako taka jest zawsze do pewnego stopnia osobista - udajemy, że oceniamy literaturę obiektywnie, ale ostatecznie wszystko dzieje się na skali lubię-nie lubię, z jakichś głębokich powodów, których często nawet nie znamy. Sztuka albo nas uderza, albo brzydzi, bo trafia w coś, co utknęło. Potem po prostu to racjonalizujemy.
Jaka jest więc różnica między uzasadnioną osobistą krytyką a krytyką zbyt osobistą?
Ci, którzy potrafią zajrzeć w swoje usta i potrafią wyrazić swoją subiektywną lekturę w kategoriach akademickich, napiszą wspaniałą recenzję. Ktoś, kto tego nie potrafi, staje się fanem, co jest oczywiście miłe, ale wtedy martwię się, że będzie to wyglądało, jakbym był przyjacielem danej osoby. To samo dotyczy negatywnej krytyki. W zasadzie zawsze czekam na taką, która wskaże palcem błędy, o których wiem i powie: Nie, Pavlo, nie nabierzesz mnie! Naprawdę to spieprzyłeś! Ale jeszcze się nie pojawiła.
Zbyt osobiste recenzje ujawniają więcej o ich autorze niż o mojej książce. Czuję to w recenzjach typu: "Bohaterka jest narcyzem". Albo: "Bohaterka jest zdzirą. Preferuje krótkotrwałe związki i ma lekką moralność". To mnie dotyka, czuję niewypowiedzianą osobistą inwektywę. Tego typu krytyków łączy jedno: brak poczucia humoru. Nawet to, co jest hiperbolą, biorą dosłownie. Coś ich w książce boli, więc kopią, ale w niewłaściwe cele, a robiąc to, strasznie kopią samych siebie. I niestety nie tylko ja to widzę, ale ludzie wokół mnie. "Nie dałeś mu tego, czy co on ma przeciwko tobie?".
Nie dałeś, więc nie możesz być zaskoczony.
Ale ja mogłem! Ale my się nawet nie znamy.
Listy i powieści
Spodziewałeś się nagrody?
Nie, nie spodziewałem się. Nawet nominacji. Kiedy patrzę na to, co jest tutaj czytane i doceniane przez krytyków, zwykle mi tego brakuje. Krytyczka Eva Klíčová powiedziała gdzieś, że zagłębianie się w czeską prozę jest jak wchodzenie do wilgotnej i zimnej piwnicy. Spodziewałem się, że nominowane będą książki "z piwnicy", a wtedy moja nominacja była bardzo miłym zaskoczeniem. To, co wydarzyło się później, to mniej więcej loteria, skrzyżowanie pięciu subiektywnych gustów.
Wydawało mi się, że jeśli na szali będzie Litera, to ty będziesz zdecydowanym faworytem.
To było stresujące. Gdybym czuł, że jestem outsiderem, cieszyłbym się galowym wieczorem i życzyłbym go zwycięzcy. Ale tak słyszałem wszędzie: Kibicujemy ci! Wyobrażałem sobie, jak długo potem będę słyszał: "Jaka szkoda, przykro mi, to powinieneś być ty...". Nie podobało mi się również to, że czułem się jak bierny uczestnik wyścigu, mimo że oczywiście nikt z nas nie "rywalizował". Właśnie napisałem książkę, a jednak znalazłem się w sytuacji, która sugerowała rant.
Każdy konkurs wydaje się być rodzajem wyścigu, ale nie pomyślałbym, że można to tak postrzegać od środka.
Pisałem właśnie krótki tekst dla Radia Radio o nowej Brytyjskiej Nagrodzie Literackiej, która wprost oskarża, że nie będzie oceniać literatury jako czegoś, co można określić ilościowo. Próbuje zebrać więcej pieniędzy od sponsorów, aby więcej książek mogło otrzymać tę wyimaginowaną pierwszą nagrodę, a kryterium nie jest imperatyw "Ta książka musi wygrać", ale raczej "Ta książka nie może nie wygrać". Łamie to sztuczną ideę hierarchii w sztuce.
Gdybyś miał się komuś przedstawić, użyłbyś słowa "pisarz"?
To najwygodniejszy kostium, jaki noszę. Tłumacz dla większości ludzi oznacza służącego, redaktor sprawia, że jesteś automatycznie podejrzany. "No wiesz, pani redaktor...". Ale "pani pisarka", wszyscy to kupują.
Myślisz, że tłumacz to służący?
Wcale nie! Wręcz przeciwnie, często są największymi profesjonalistami. Zwłaszcza nasza stara gwardia tłumaczy; są niesamowicie zdolni, pracują jak konie i są okropni w kontaktach. Na szczęście są wśród nas bardziej ekstrawertyczne typy, takie jak Viktor Janiš czy Martin Hilský, którzy pomagają uczynić ten zawód bardziej widocznym. Płacą nam mało i z opóźnieniem, czasem w książkach, a czasem miesiącami lub latami. Zazwyczaj nie wspomina się o nas nawet w recenzjach. A jednak zgadzam się z tym, co powiedział gdzieś Štefan Švec, że pierwsza liga naszych tłumaczy jest lepsza niż pierwsza liga naszych pisarzy.
Czy bardziej profesjonalna organizacja i stałe opłaty coś by zmieniły?
To już się dzieje na pewnym poziomie. Chciałbym to widzieć i popieram to. Myślę, że ogólne zaniedbanie zawodu opiera się na pewnego rodzaju ogólnym przekonaniu, że po prostu przeżuwamy teksty innych ludzi i nikt nie widzi, że tłumacz może być mądrzejszy od autora lub lepszego stylisty, że może pomóc lub naprawić pewne rzeczy. Ale dla publiczności jesteś tylko tym, który nosi walizki artysty.
Ku pamięci mojej prababci
Czy teraz coś piszesz?
Właściwie to piszę. Moja prababcia Morawska napisała pamiętnik, trzysta pięćdziesiąt standardowych stron. Jakieś dwanaście lat temu przepisałem je do komputera i od tamtej pory fermentują. To połączenie wspomnień, anegdot, opisów życia na farmie, religijnych pielgrzymek, wiejskich festiwali i domowych morderstw. Jest świetnie napisana, brakuje jej tylko fabuły. Już jakiś czas temu dokonałem pewnej emaskulacji i zostałem ze stu dwudziestoma stronami linearnego pamiętnika, który, choć ma wiele dygresji, trzyma się kupy.
O jakiej epoce mówimy?
Urodziła się w 1898 roku, zmarła w 66. Przeżyła więc wszystko, obie wojny, komunistów. Musiała być strasznie inteligentna, ale też nieszczęśliwa, bo rodzice nie pozwalali jej studiować. Jej ambicje pozostały niespełnione, mimo że przez całe życie była wielką czytelniczką i bardzo bystrą obserwatorką postaci. Używa ostrego, obrazowego języka i ma ogromne słownictwo, które z dzisiejszej perspektywy jest tym ciekawsze, że obecny jest w nim element dialektalny. Pisze w języku wernakularnym, ale przechodzi do dialektu w mowie bezpośredniej lub gdy jest czymś oburzona.
Pod koniec życia była przykuta do łóżka z powodu problemów z sercem i reumatyzmem i bardzo cierpiała. Jej syn przychodził do niej i zawsze opowiadała mu różne rzeczy, a on opowiadał jej różne rzeczy: Mamo, zapisz to. Myślę, że wypisanie tego, co nagromadziła w swoim życiu, było dla niej terapeutyczne. Nie mogę jej nawet winić za to, że nie pisała, bo wszystko jest napisane a la prima.
Dziwność i synchroniczność dopadły cię w trzeciej części trylogii Grabarzy. Czy pojawi się w tym meta-pamiętniku?
Prawdopodobnie nie, albo nie więcej niż to, co już tam jest. Pobożność, fatalizm, znaczące zbiegi okoliczności... Prababcia na przykład chciała iść do klasztoru, bo to był jedyny sposób na zdobycie wykształcenia. Rodzice jej zabronili. Potem wyszła za mąż i prowadziła całkiem zwyczajne życie jako żona i matka w małym miasteczku. Kiedy umierała, była pielęgnowana w dawnym klasztorze pijarów, więc ostatecznie dotarła tam okrężną drogą.
Więc mamy nową powieść za rok?
Jak tylko znajdę do niej klucz. Wtedy będzie gotowa. Właściwie mam już skończoną połowę. Pisanie idzie szybko, gdy wiesz, co chcesz powiedzieć.
Wszystkie artykuły autorki/autora