Jeden z najsłynniejszych złoczyńców komiksów wykroczył poza ramy gatunku. To czyni go jeszcze bardziej przerażającym: nie jest genialnym bossem podziemia, nie ma specjalnych mocy. To po prostu zwykły, pechowy, wymykający się spod kontroli facet z sąsiedztwa.
Od piętnastu lat świat filmu przeżywa renesans filmów z komiksowymi bohaterami. Głównymi rywalami są DC Comics (Warner Brothers) i Marvel Studios (obecnie część imperium Walta Disneya). Niekończąca się seria pastelowych filmów Marvela zdołała wznieść się wysoko ponad filmy DC Comics dzięki dopracowanemu kunsztowi humoru i emocji. Tam, od czasu trylogii Nolana o Batmanie (2005, 2008, 2012), nie byli w stanie wyprodukować filmu (z wyjątkiem stosunkowo zabawnego Aquamana), który poważnie konkurowałby z przeplatającym się światem Avengersów, Doktora Strange'a i Strażników Galaktyki.
Sukces DC i największy hit finansowy jesieni przywraca mit Batmana. Joker, wyreżyserowany przez Todda Phillipsa (najbardziej znanego z trylogii Kac Vegas), zbiera nagrody krytyków filmowych, ostrzy sobie zęby na Oscara i niesie ze sobą wybuchowy ładunek polityczny.
Pod przykrywką komiksu
Joker wyróżnia się spośród dotychczasowych filmów o Batmanie. Przede wszystkim nie pojawia się w nim Batman (ale Bruce Wayne i jego rodzina tak), a cała uwaga skupia się na jego odwiecznym przeciwniku, granym przez Joaquina Phoenixa. A "Mroczny Rycerz" nie jest jedyną rzeczą, której można się spodziewać w filmie o Batmanie, ale tym razem tego nie dostaniemy. Tak naprawdę - nie ma tu niczego, czego można by się spodziewać w filmie komiksowym: nie ma sztuczek, nie ma walk między bohaterem a złoczyńcą, w końcu w ogóle nie ma wyrównanych walk, nie widać sprytnego podstępu, dzięki któremu bohater pokonuje ogromne trudności, nie ma ostatecznego katharsis. Innymi słowy, Joker całkowicie rezygnuje z komiksowej hiperboli; Gotham, na przykład, nie jest "mitologicznym" miastem o przesadzonych, wyolbrzymionych parametrach, ale po prostu brudnym, przeżartym przestępczością Nowym Jorkiem z przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Reżyser Phillips zainspirował się jedynie światem komiksów i antybohaterem, którego przeniósł do niewygodnie realnego świata. Wśród nas.
Od Todda Phillipsa był to ryzykowny zakład na występ jednego aktora. Ale udało się doskonale, a Phoenix nigdy się nie męczy przez cały czas.
Pod przykrywką komiksu widz otrzymuje dramat psychologiczny o przemianie upadłego faceta, który stracił wszystko, co mógł w życiu, w zabójcę, który w końcu otrzymuje uwagę, której pragnie. Pod tym względem nie przypomina on żadnego innego Jokera, jakiego do tej pory widzieliśmy.
Jak stworzyć złoczyńcę
Joker po raz pierwszy pojawił się w świecie Batmana, ale początkowo tylko na papierze, w 1940 roku, rok po samym Batmanie. Pierwotnie miał być złoczyńcą jednorazowego użytku, ale pod naciskiem swojego wydawcy przetrwał i stał się nemezis Batmana. Od początku był geniuszem zbrodni bez skrupułów - choć w latach 50. przepisy dotyczące komiksów zmieniły go na chwilę w nic więcej niż zwariowanego żartownisia. Jednak od lat 70. powrócił do swojej mroczniejszej formy. Po raz pierwszy pojawił się przed kamerą w połowie lat sześćdziesiątych, grany przez Cesara Romero zarówno w serialu telewizyjnym, jak i filmie, a następnie musiał czekać do 1989 roku, kiedy to otrzymał charakterystyczny wygląd Jacka Nicholsona w reżyserii Tima Burtona.
Wiele rewolucji w historii nie narodziło się z ideałów i chęci zmiany świata, nie miały one jasnych celów, zostały zapoczątkowane i napędzane przez ogólny gniew, beznadziejność i utratę wiary w przyszłość.
Od Todda Phillipsa był to ryzykowny zakład na występ jednego aktora. Ale udało się doskonale, a Phoenix nigdy się nie męczy przez cały czas. Wciągają nas jego niekontrolowane drżenie nóg, kiepskie żarty i kultowy śmiech. Śmiech, w którym usta są zaciśnięte w uśmiechu, ale tym razem oczy wyraźnie cierpią. Doświadcza czegoś, z czym żaden inny Joker przed nim nie miał do czynienia. Nieśmiałość, niepewność, niezręczność. Z mężczyzny rodzi się potwór.
Joker jest incelem
Reżyser Phillips zaprzecza, że jego film jest polityczny. Być może nie miał takiego zamiaru. Ale historia samotnego faceta, który myśli, że jest dobrym facetem, tylko po to, by świat stanął nad nim, aż powstanie i brutalnie wypali swoje imię jak markę na świecie, ma znaczenie polityczne.
Jeszcze przed premierą film zyskał status kultowego wśród inceli, a na ich forach dyskusyjnych nietrudno znaleźć fantazje o tym, jak niektórzy chcieliby pójść w jego ślady. Pokazy w USA są monitorowane przez policję, sieci kin zakazują widzom noszenia kostiumów i masek, a dziennikarze są w stanie wysokiej gotowości, aby sprawdzić, czy faktycznie dojdzie do masakry - i nic z tego nie jest przesadą. Przemoc ze strony mężczyzn samoidentyfikujących się jako incels ma niefortunną tradycję, a jedną z najsłynniejszych masowych strzelanin pozostaje zabójstwo podczas pokazu filmu Mroczny Rycerz Powstaje siedem lat temu. A jeśli masz to wszystko bardzo dziwnie uporządkowane w swojej głowie, możesz naprawdę odebrać lekcję "wszyscy mają cię w dupie, dopóki nie zaczniesz ich zabijać" od Jokera.
Morze nihilizmu
Film nie ma jednak tak naprawdę misji politycznej w ścisłym tego słowa znaczeniu. Wyraźnie pokazuje, że bogaci i biedni wcale się nie dogadują, a ci pierwsi wykorzystują tych drugich. Jasne jest również, że nieprzemyślane cięcia w usługach społecznych mogą przynieść odwrotny skutek - zwłaszcza gdy finansują leki dla potencjalnych szalonych zabójców. Ale wykluczeni i zmarginalizowani nie starają się szukać pozytywnych rozwiązań dla siebie: kiedy czują, że wystarczy, wychodzą na ulice w maskach klaunów z transparentami Zabić bogatych. A kiedy okazuje się, że to nie wystarczy, zamieniają się w szalejący tłum, który podpala, zabija, czci mordercę i pozwala się pokonać nihilizmowi tak bezgranicznemu i wszechobecnemu, że nic nie ma sensu.
Wszystkie artykuły autorki/autora