Wszyscy wiemy, że dzieci są bardzo wrażliwe w przestrzeni online. Pozornie niewinne i urocze zdjęcie syna lub córki na wycieczce może uruchomić spiralę cybernienawiści i zastraszania ze strony rówieśników. A co najgorsze, to my, ich rodzice, narażamy dzieci na ryzyko i stawiamy je w pozycji ofiar nienawistnych komentarzy. Chcesz je chronić? Zapomnij o polubieniach.
W ramach międzynarodowego badania EU Kids Online 2020 naukowcy przeprowadzili wywiady z ponad 25 000 dzieci w wieku od 9 do 17 lat z całej Europy. Stwierdzono między innymi, że czeskie dzieci są najbardziej narażone na cybernienawiść w sieci. Ale dane dotyczące czeskiego sharentingu, czyli dzielenia się i rodzicielstwa, również dają do myślenia. Naukowcy z Uniwersytetu Masaryka, który jest odpowiedzialny za czeską część badania, odkryli, że co najmniej jedna czwarta dzieci w wieku 12-16 lat spotyka się z rodzicami udostępniającymi treści na ich temat w sieciach bez uprzedniego pytania ich o zdanie, niezależnie od tego, czy są to zdjęcia ze wspólnych wakacji, czy inne zabawne historie. A eksperci od mediów społecznościowych i psychologowie dziecięcy zgadzają się, że rzeczywista liczba dzieci dotkniętych sharentingiem będzie znacznie wyższa. Choćby dlatego, że badania nie uwzględniły wszystkich uroczych niemowląt i małych dzieci, przedszkolaków czy pierwszoklasistów, dla których na początku września nie ma ruchu w sieciach.
Rodzice postrzegają dziecko jako część ich historii życia i faktycznie przedstawiają swoje życie otoczeniu poprzez dziecko.
W podsumowaniu badania znajdujemy lakoniczne sformułowanie "rodzice nie zawsze wspierają dzieci", któremu towarzyszy informacja, że w większości z 19 badanych krajów ponad jedna trzecia dzieci skarży się, że ich rodzice publikują ich zdjęcia lub inne dane bez ich wiedzy lub zgody. Treści te prowadzą następnie do cyberprzemocy, której doświadczyło 6% dzieci ankietowanych w Czechach z powodu niedopatrzeń rodziców.
Mówi się o tym wszędzie
Analityk medialny Filip Rožánek jest zaskoczony, że tylko 24% czeskich dzieci zgłosiło w ankiecie, że doświadczyło niechcianego sharentingu. "Realistycznie rzecz biorąc, liczba ta jest prawdopodobnie znacznie wyższa, ponieważ w przeszłości zdjęcia rodzinne były bardziej domeną albumów fotograficznych online i usług udostępniania, podczas gdy obecnie są one szeroko rozpowszechnione w sieciach społecznościowych" - mówi Rožánek. Treści z udziałem dzieci są obecnie regulowane przez same międzynarodowe platformy. "Na przykład serwer wideo YouTube musiał wkroczyć, aby uregulować filmy z dziećmi z powodu nieodpowiednich komentarzy i baz danych udostępnianych przez społeczności pedofilskie na zamkniętych forach dyskusyjnych" - dodaje.
Czyje są Twoje zdjęcia?
Przesyłając swoje zdjęcie na portal społecznościowy, nie tracisz do niego praw autorskich. Udzielasz jednak np. Facebookowi licencji na jego rozpowszechnianie. Możesz usunąć zdjęcie, ale może ono pozostać w systemach platformy przez okres do trzech miesięcy. "Sceptycy wskazują, że prawdopodobnie różne informacje i zdjęcia pozostaną w systemach jeszcze dłużej, dzięki czemu Facebook będzie mógł coraz lepiej targetować reklamy poprzez łączenie informacji" - mówi Filip Rožánek, dodając: "Facebook korzysta też z rozpoznawania twarzy i dopasowywania ich do konkretnych nazwisk. Zastanawiam się, ilu użytkowników wyłączyło to ustawienie lub nawet wie o jego istnieniu?".
Alena, matka czteroletniego Kyliána, również obawia się pedofilów lub ukrytych agresorów. "W ogóle nie umieszczam zdjęć mojego syna w sieciach społecznościowych, nie wydaje mi się to właściwe" - mówi. "Nie czuję się upoważniona do decydowania za niego, co chciałby opublikować, a czego nie. Może to być również niebezpieczne. To, co raz znajdzie się w sieci, żyje własnym życiem. Nie chciałbym, żeby jakiś dziwak go namierzył, ktoś, kto mógłby chcieć nas skrzywdzić, szantażować. Nie ma powodu, by próbować. Wszędzie się o tym mówi i pisze, wydaje się logiczne, by tego nie robić" - wzrusza ramionami Alena.
Mimo to nie da się uniknąć zdjęć dzieci przyjaciół i znajomych na Facebooku, Instagramie czy YouTube. W rzeczywistości, według psychologów, lubimy definiować siebie poprzez nasze roześmiane dzieci. "Rodzice postrzegają dziecko jako część historii swojego życia i w rzeczywistości przedstawiają swoje życie otoczeniu poprzez dziecko. Duża część tych rodziców prawie nie zdaje sobie sprawy z tego, gdzie kończą się granice ich własnej historii i gdzie przeplatają się one z historią dziecka" - mówi psycholog dziecięcy i psychoterapeuta Ondřej Mikauš. Dodaje również, że rodzice pozostają w tyle za swoimi dziećmi podczas nieuniknionej separacji, która ma miejsce w okresie dojrzewania, co często prowadzi do nieporozumień.
"W tym procesie każde takie zachowanie, w którym rodzice, nawet nieświadomie, zachowują się tak, jakby dziecko nadal było tylko ich częścią, może być bardzo nieprzyjemne dla dziecka. Zwłaszcza w takich przypadkach, gdy ma to miejsce w mediach społecznościowych. Rówieśnicy dzieci mają do nich dostęp, a momenty z życia są tam uwieczniane na przyszłość" - dodaje Mikaus.
Prywatność w cenie
Czesi są powyżej średniej europejskiej pod względem intensywności sharentingu. Dzieci na Litwie i Słowacji mają minimalne doświadczenie z sharentingiem, podczas gdy rodzice w Norwegii są największymi "udostępniaczami" - norweskie dzieci stwierdziły, że mimowolnie stały się bohaterami postów i komentarzy rodziców w 36% przypadków. Co ciekawe jednak, 6% młodych Norwegów doświadczyło późniejszego cyberprzemocy, czyli dokładnie tyle samo, co w Czechach, które miały o 12% niższy wskaźnik sharentingu bez zgody lub wiedzy dzieci.
Powody, dla których dzielimy się dziećmi, mogą również różnić się w zależności od kraju. "Zgodnie z różnymi długoterminowymi ustaleniami marketingowymi, Czesi chętnie wymieniają odrobinę prywatności na zniżkę, korzyść lub nagrodę pieniężną. W końcu prawdopodobnie wszyscy znamy masowe prośby w mediach społecznościowych, aby ktoś zagłosował na konkretne dziecko w konkursie lub coś podobnego" - mówi Rožánek.
Bezradny gigant
Problemy z treściami zamieszczanymi przez dzieci w mediach społecznościowych narastały z biegiem czasu i ciągnęły się latami. "Przy tak ogromnej ilości danych i liczbie użytkowników trudno jest nawet internetowym gigantom skutecznie interweniować" - mówi analityk medialny Filip Rožánek, powołując się na brytyjski przypadek z marca tego roku, kiedy to badanie Ministerstwa Sprawiedliwości ujawniło setki przypadków molestowania seksualnego dzieci na Facebooku, które pozostały niezauważone przez administratorów. Tymczasem w 2016 r. raport CNN ostrzegał, że zamknięte grupy pedofilskie działały na Facebooku i udostępniały pornografię dziecięcą.
Wskazuje na grupy matek lub kobiet w ciąży, które często generują problematyczne treści całkiem nieświadomie - robiąc zdjęcia, a następnie udostępniając je sobie nawzajem, przedstawiające dzieci w upokarzających sytuacjach lub wymiotujące, ponieważ chcą uzyskać poradę medyczną. "W ostatnich latach dołączyli do nich rodzice, którzy chcą zarobić na swoich dzieciach poprzez influencer marketing, dokumentując każdy ich ruch od urodzenia na Instagramie lub Facebooku, łącząc je z produktami i transmitując ich życie i ruchy praktycznie bez przerwy" - wylicza analityk mediów.
"W przypadku dzieci nie chodzi tak bardzo o dane osobowe, jak rozumiemy je w zwykłym sensie, ale o informacje, które burzą ich kruchy i mozolnie budowany obraz własnej samoakceptacji i autonomii" - dodaje psychoterapeuta Mikaus. "Dziecko lub nastolatek mozolnie próbuje zbudować pewien obraz tego, jak wygląda jego niezależne ja. Ta powoli wyłaniająca się autonomia jest potwierdzana i korygowana w oparciu o reakcje otoczenia, rówieśników i przyjaciół" - mówi.
Według Mikausa, zdjęcia udostępniane przez rodziców są porównywalne do tego, jak nasze pokolenie było zawstydzone przez rodziców nieświadomie wycierających nos lub poprawiających ubrania przed przyjaciółmi. "Fakt, że te sytuacje były stosunkowo łatwe do zniesienia, wynikał częściowo z tego, że trwały krótko i mogliśmy pocieszać się faktem, że być może nikt inny tego nie zauważył. Ale publicznie udostępniane treści to coś, co trwa i będzie trwać. Dotrą do nich nie tylko obecni znajomi, ale także ci, których dziecko pozna w przyszłości" - ostrzega psycholog dziecięcy.
Może zniknęło, może nie
Około połowa dzieci, które nieświadomie stały się bohaterami mediów społecznościowych, poprosi rodziców o usunięcie treści. Według analityka mediów Filipa Rožánka może to nie być takie proste. "Wszystko, co publicznie umieścisz na Instagramie lub Facebooku, może zostać skopiowane przez kogoś lub przechowywane gdzieś bez Twojej wiedzy. A jeśli usuniesz swoje zdjęcie, nie oznacza to, że kopia, którą ktoś zrobił, zniknie. Nawiasem mówiąc, każde zdjęcie przechodzi również przez automatyczne rozpoznawanie, w którym Facebook próbuje automatycznie opisać, co znajduje się na zdjęciu" - wyjaśnia.
Według Mikausa kluczem do tego, by wiedzieć, co udostępniać, a czego nie, może być nasza własna empatia. "Po prostu to, czy sami czulibyśmy wstyd, gdyby ktoś inny opublikował podobne treści na nasz temat. Inną wskazówką może być wspomniane wcześniej zastanowienie się, czyją historię chcę opublikować. Chociaż moje dzieci są oczywiście nieodłączną częścią mojego życia, należy uszanować ich przyszłe prawo do tego, co zostanie opublikowane na ich temat w przestrzeni publicznej" - podsumowuje Mikauš.
Wszystkie artykuły autorki/autora