Wszyscy w miłości mamy różne potrzeby, style i preferencje. Niektórzy z nas – takie, by móc być w romantycznej relacji z więcej niż jedną osobą naraz. Porozmawiajmy o poliamorii – bez demonizowania, idealizowania i udawania, że wiemy lepiej.
Wyobraźmy sobie dwoje ludzi, którzy poznają się i zakochują w sobie nawzajem. Jedno mówi do drugiego „tygrysku” i pilnuje, żeby nosił szalik, drugie nie uśnie, póki nie wyśle pierwszemu całusa na dobranoc. Seks jest świetny, padają wyznania miłości, a na pytania „jesteście razem?” oboje odpowiadają „tak”. Idylla trwa. Wtem jedno z nich poznaje inną, nową osobę i zaczyna się spotykać również z nią. To drugie czuje się zdradzone, zranione i oszukane. I jest to świetnie zrozumiałe – chociaż tych dwoje nigdy nie rozmawiało ze sobą o tym, czy ich relacja jest na wyłączność.
Nasza kultura jako domyślny model związku zakłada monogamię. Jeśli jesteśmy na tym etapie relacji, że padło sakramentalne „kocham cię” i deklarujemy „bycie razem” – dorozumiane zostaje, że nie uprawiamy seksu z innymi ludźmi. Istnieje także, rzecz jasna, szara strefa zachowań (jaki poziom flirtu jest akceptowalny? czy jeśli moja dziewczyna pocałuje koleżankę, to już zdrada, czy jeszcze zabawa?) – ale brak stricte erotycznych relacji z innymi to w naszej kulturze nadal domyślne minimum. Dlaczego? Bo tak.
„Ja bym tak nie mogła” – piszą niektórzy, czytając o osobach, które decydują się na poliamoryczny model relacji. No i w porządku: nikt was nie zmusza.
Różnorodność potrzeb czy preferencji poszczególnych osób – i poszczególnych par – na ogół spotyka się z rosnącym zrozumieniem. Coraz mniej ludzi dziwi to, że niektóre pary chcą brać ślub, a inne nie; niektóre chcą mieć kilkoro dzieci, a inne wybierają życie w modelu 2 + 0; niektóre wolą szybko zamieszkać razem, inne latami prowadzą osobne domy. Rośnie akceptacja dla związków nieheteronormatywnych. A jednak chęć wchodzenia w relacje romantyczne czy seksualne z więcej niż jedną osobą naraz – przy jednoczesnym zaangażowaniu i bliskości – to w powszechnej świadomości nadal egzotyka.
Wolny wybór
Poliamoria – czyli tworzenie miłosnych związków z wieloma osobami w tym samym czasie – w części ludzi budzi reakcje obronne nawet wtedy, kiedy nikt nie proponuje jej im osobiście. Sama myśl o tym, że nasz partner mógłby uprawiać gorący seks z kimś innym, gdy my w tym czasie oglądamy w domu Netfliksa, w wielu osobach może wywoływać skojarzenia ze zdradą, strach przed odrzuceniem albo poczucie gorszości. „Ja bym tak nie mogła” – piszą niektórzy, czytając o osobach, które decydują się na poliamoryczny model relacji. To ten sam rodzaj komentarza, który widuje się pod informacjami o związkach LGBT+ albo przerywaniu ciąży. „Ja bym tak nie mógł, chłop z chłopem”, „ja to bym w życiu aborcji nie zrobiła”. No i w porządku: nikt was nie zmusza.
We wszystkich związkach tak naprawdę liczy się to samo: konsensualność, czyli świadoma, wspólna zgoda na to, jak wygląda relacja. Jeśli ktoś chce mieć i chłopaka, i dziewczynę naraz, i całej trójce zainteresowanych to odpowiada – gdzie tu problem?
Tak jak są na świecie osoby hetero- i homoseksualne, tak samo istnieją ludzie, które silnie preferują model mono albo model poli. To, czy chcemy mieć jedną relację na wyłączność, czy do szczęścia potrzeba nam wielu związków, może też zmieniać się w ciągu życia. Ważne jest to, by zgrać obecne potrzeby z partnerem czy partnerką. We wszystkich związkach tak naprawdę liczy się to samo: konsensualność, czyli świadoma, wspólna zgoda na to, jak wygląda relacja. Jeśli dla kogoś silną potrzebą jest urodzenie gromadki dzieci, a druga strona też jest na to gotowa – wspaniale, czego chcieć więcej. Jeśli jedna osoba chce przez sześć miesięcy w roku samotnie podróżować po tajdze, a druga nie ma z tym problemu – cudownie, to wyłącznie ich sprawa. Jeśli ktoś chce mieć i chłopaka, i dziewczynę naraz, i całej trójce zainteresowanych to odpowiada – gdzie tu problem?
Tym, co odróżnia udany, uczciwy poliamoryczny związek od udanego, uczciwego monogamicznego związku, jest prawdopodobnie komunikacja – a raczej nowe pole, na którym trzeba ją prowadzić. Jeśli czyjś preferowany model nie jest tym tradycyjnym, dorozumianym, praktykowanym przez pokolenia i promowanym w popkulturze, jasne jest, że konieczne są rozmowy na ten temat, ustalanie granic i przepracowywanie emocji. Ważna jest otwartość, samoświadomość, empatia i szacunek dla potrzeb drugiej strony – i możliwe, że osoby poliamoryczne są siłą rzeczy bardziej uwrażliwione na te aspekty relacji. Oczywiście, zdarza się, że różnice między partnerami okazują się zbyt duże. Tak samo jak zdarza się to w monozwiązkach – bo przecież rozstania z powodu niezgodności nie do przeskoczenia to chleb powszedni także w relacjach, w których od początku do końca były tylko dwie osoby.
Z piekła do nieba
Poliamoria bywa demonizowana i przedstawiana jako dziwny lifestyle hedonistów, ludzi, którzy nie potrafią się zdecydować, albo takich, którzy wygodnym nowym słówkiem załatwiają sobie możliwość swobody seksualnej, poniekąd ograniczając partnerowi możliwość sprzeciwu. Odnosząc się do tego ostatniego zarzutu: tak, na pewno są przypadki, kiedy ktoś poznaje nową osobę i nagle zaczyna szantażować dotychczasową dziewczynę słowami „musimy otworzyć związek, to teraz moja potrzeba” – nie szanując jej emocji, nie rozmawiając, a oznajmiając, i manipulując przy pomocy progresywnego języka. Ale jeśli tego rodzaju patologiczne sytuacje miałyby sprawić, że poliamoryczny model uznamy za z gruntu zły – tak samo za z gruntu złą można uznać tradycyjną monogamię z całą historią przemocy, zdrad i rozwodów.
Poliamoria bywa też gloryfikowana. Zdarzają się osoby, które uważają ten model za lepszy, wyższy i ogólnie wspanialszy od monogamii, a ludzi chcących mieć tylko jednego partnera traktują jak konserwatywne ofiary systemu, które nie potrafią odrzucić swoich ograniczeń i wzbić się na wyższy poziom rozwoju. Czy to sprawiedliwe? Nie. Ale znów: fakt, że spotkaliśmy jednego oświeconego poliamorystę, który o swoim ulubionym wzorcu relacji opowiadał jak jogin o otwieraniu czakr, nie oznacza, że tacy sami są wszyscy. Dla zapominalskich: po świecie chodzi też całkiem sporo nauczycieli, którzy głoszą wyższość małżeństwa jednego mężczyzny i jednej kobiety nad każdą inną dostępną opcją.
Wszystko, co do tej pory tu napisałam, wiedzie do prostej konkluzji: poliamoria nie jest ani lepsza, ani gorsza od monogamii. To po prostu inny rodzaj relacji międzyludzkich, którym jednym odpowiada bardziej, a innym mniej – i warto opowiadać o nim bez wielkich emocji czy moralnego wzmożenia. I tego nie zrobię już ja – zamiast tego oddam głos czterem innym osobom. Wszystkie w życiu preferują poliamoryczny model, każdą z nich doprowadziła do tego inna droga i mają różnorodne doświadczenia związkowe. Mówią, dlaczego zdecydowały się na poli (bo, jak już wiemy, to raczej monogamia przychodzi sama, domyślnie), jak wyglądały ich poliamoryczne początki, co w tym modelu jest dla nich fajne, a co trudne – i czy sądzą, że mogłyby równie dobrze funkcjonować w innym.
Basia jest panromantyczną, biseksualną kobietą; ma męża, z którym dzieli gospodarstwo domowe (w tym roku od początku ich związku minie 10 lat), jest też w kilku równoległych związkach na odległość. Piotr to heteroseksualny, cispłciowy mężczyzna; w swoich relacjach nie zakłada odgórnie żadnej hierarchii, ale mieszka z partnerką, co – jak mówi – sprawia, że ten związek jest w pewien sposób uprzywilejowany. Kitku jest biseksualną osobą niebinarną, od 5 lat praktykuje poliamorię niehierarchiczną (taką, w której wszystkie relacje są równoprawne). Monika to bi/panseksualna kobieta, obecnie singielka, która dużo randkuje.
Oddaję im głos.
POLIAMORIA: DECYZJA
Basia: Kiedy jeszcze identyfikowałam się jako osoba monogamiczna, interesowałam się tematem, czytając książki o poliamorii. Po pierwszych randkach z moim obecnym mężem, mając w perspektywie heteroseksualny związek na odległość, doszłam do wniosku, że monogamia nie wchodzi w grę, bo zakochuję się w wielu osobach, a w kobietach bardzo mocno. Zapytałam go więc, czy chciałby spróbować poliamorii. Chciał i okazało się, że jest to dla nas doskonałe rozwiązanie.
Piotr: Nigdy do końca nie odnajdywałem się w założeniach i oczekiwaniach, jakie kultura głównego nurtu miała i ma wobec relacji między chłopakami i dziewczynami. Nie miałem ochoty na współzawodnictwo, nie rozumiałem potrzeby okazywania zazdrości ani zdobywania opornego obiektu moich uczuć. Pragnąłem symetrycznych relacji, w których będę chciany tak samo, jak sam chcę. W końcu zdałem sobie sprawę, że wyłączność nie jest wartością, którą cenię. Za to równość, konsensualność, szczerość i cieszenie się szczęściem drugiej osoby – tak.
Kitku: Wraz z doświadczeniem bycia w domyślnie monogamicznych związkach odkrywałum, że niekoniecznie są zgodne z moimi predyspozycjami i preferencjami. Trudno było mi nie wpadać w zauroczenie nowymi osobami nawet, gdy byłum w stałym związku i kochałum dotychczasowego partnera. Czułum ciężar tego, że jestem dla partnera jedynym źródłem zaspokojenia niektórych potrzeb, natomiast zazdrość pojawiała się głównie w związku z lękiem przed porzuceniem albo poczuciem wykluczenia z czegoś, w czym chciałubym uczestniczyć, a nie jako reakcja na zagrożenie wyłączności w sferze seksualnej.
Monika: Gdy byłam w długim i początkowo monogamicznym związku, rozmawialiśmy z partnerem o różnego typu eksperymentach seksualnych. Niedługi czas wcześniej uznałam swoją bi/panseksualność i chciałam spróbować relacji z dziewczynami, a on bardzo temu sprzyjał. Spodobała mi się wolność do okazywania czułości i budowania bliskości z innymi bez (z mojej perspektywy) sztucznych ograniczeń. Mam wrażenie, że nie mam w mózgu szufladki odpowiedzialnej za zazdrość; dopóki nie czuję się opuszczona (zwłaszcza emocjonalnie) przez bliską mi osobę, nie przeszkadza mi to, że ma ona jednocześnie kogoś innego. Dodatkowo zawsze miałam dość zdystansowany stosunek do postrzegania zdrady jako wielkiej tragedii – rozumiem, że zdrada boli, ale można ją też wybaczyć i wspólnie przetrawić.
Basia
POCZĄTKI
Basia: Myślę, że moja polirelacja była o tyle prostsza od doświadczeń wielu osób poliamorycznych z mojego otoczenia, że od samego początku razem eksplorowaliśmy poliamorię. Zakochuję się łatwo i mocno, i dość szybko w związku poznałam następne osoby. Otwarcie rozmawiałam z partnerem o moich nowych relacjach. Okazało się też, że mamy podobny gust, jeśli chodzi o dziewczyny.
Piotr: Miałem szczęście, bo moja pierwsza dziewczyna w dorosłym związku była dużo lepiej zorientowana w poliamorycznej teorii i od razu powiedziała mi, że jest za tym właśnie modelem. Tak się więc w moim życiu złożyło, że wszystkie moje poważne relacje były poliamoryczne.
Kitku: Kiedy uświadomiłum sobie, że poliamoria może być lepszym dla mnie modelem, zaczęłum chodzić na otwarte spotkania poliamoryczne, żeby dowiedzieć się więcej. Niestety, zanim samu przeszłum do praktyki, zakochałum się i zgodziłum wejść w jeszcze jeden monogamiczny związek, w którym doświadczyłum przemocy psychicznej. Po tym czułum, że potrzebuję czasu, żeby na nowo nauczyć się być w bliskim związku. Praktykowałum tzw. “solo poly”, czyli taki wariant poliamorii, w którym świadomie nie dąży się do splątania swojego życia z żadną z osób partnerskich. Wraz z czasem i terapią zaczęłum czuć, że chcę bardziej otworzyć się na bliskość. Wtedy okazało się, że trudno jest mi znaleźć odpowiednią osobę – większość poliamorycznych osób w moim otoczeniu praktykowało poliamorię hierarchiczną i miało już swój główny związek, a bycie „na drugim miejscu” nie spełniało mojej potrzeby bliskości. W końcu jednak zakochałum się w mężczyźnie, który okazał się preferować niehierarchiczny wariant poliamorii.
Monika: Początkowo mój związek był jednostronnie otwarty – ja mogłam sypiać i widywać się z kobietami. Rozmawialiśmy też o obustronnie otwartym związku na osoby wszystkich płci, ale ostatecznie decyzję zostawiliśmy na później. Później zakochałam się w innym mężczyźnie i nie chciałam wybierać między nim a moim ówczesnym partnerem. Wtedy – po początkowych trudnościach – udało nam się otworzyć związek całkowicie i przekonałam się, że to jest model, w którym funkcjonuję najlepiej. Pojawiło się używanie Tindera, poznawanie innych na imprezach i spontaniczne romanse. Mój ówczesny partner wykonał dużo pracy emocjonalnej i dał mi wolność, która jemu była mniej potrzebna niż mnie. Sam korzystał z otwartego związku, ale pewnie obyłby się bez niego.
Jak funkcjonują układy poliamoryczne, poligamiczne, czy friends with benefits?
Lęk przed bliskością, pozabezpieczny styl przywiązania i pokaźne deficyty. Tak oceniane są osoby, które decydują się na nienormatywne formy relacji. Czy słusznie? O tym porozmawiałam z neuropsycholożką specjalizującą się w psychologii miłości, dr Olgą Kamińską.
Miłość niejedno ma imię, czyli jak funkcjonują układy poliamoryczne, poligamiczne, czy friends with benefits?
FAJNE RZECZY W BYCIU POLI
Basia: Poczucie otulenia miłością, wolność w tworzeniu głębokich relacji z wieloma osobami, wrażenie wsparcia, które rozkłada się na więcej osób, ale też świadomość, że nie jestem jedyną osobą spełniającą potrzeby osób partnerskich. No i mam bardzo dużo pozytywnych emocji, kiedy osoby partnerskie opowiadają mi o swoich relacjach, albo kiedy z metamorami i metamorkami (osobami partnerskimi moich partnerów, niebędącymi moimi osobami partnerskimi) cieszymy się naszą osobą partnerską.
Piotr: Najbardziej cenię to, że nie muszę tłamsić moich pozytywnych uczuć ani wyrzekać się z góry potencjalnego szczęścia mojego i drugiej osoby. Mogę też cieszyć się radością osób mi najbliższych, zamiast stawać jej na drodze. No i tego szczęścia może być nawet więcej, niż sam potrafię dać – poczucie obowiązku bycia jedynym źródłem czyjegoś szczęścia potrafi ogromnie przytłoczyć.
Kitku: Podoba mi się, że status jakiejkolwiek relacji nie ogranicza tego, czym mogą stać się moje inne relacje. Mogę eksplorować swoje uczucia i relacje z ludźmi w sposób autentyczny i swobodny, bez oczekiwań ze strony innych osób partnerskich, że jakieś obszary będą zarezerwowane wyłącznie dla nich. Poliamoria pozwala mi też zmniejszać mój lęk przed opuszczeniem: jeśli moja osoba partnerska zakocha się w kimś innym, to nie oznacza to automatycznego zagrożenia dla naszego związku. Nie będzie musiała w takiej sytuacji wybierać, czy zostać ze mną, czy związać się z nową osobą, bo może mieć obie te relacje. To, czy nasza przetrwa, zależy tylko od nas i naszego zaangażowania, a osoby meta-partnerskie to nie moje rywalki, tylko sojuszniczki w dawaniu szczęścia mojej osobie partnerskiej.
Monika: Poli daje wolność do obdarowywania ludzi miłością i czułością bez względu na okoliczności: w momencie, gdy zaczynam się pałać do kogoś nowego silnym uczuciem, mogę za tym podążyć bez napięcia i poczucia winy. Jest to też niesamowity booster pewności siebie, zwłaszcza dla kobiet – słyszysz od różnych osób sporo komplementów, gęstnieje też sieć bezpiecznych ludzi wokół ciebie. No i mnóstwo nauczyłam się w sferze erotycznej – przez dużą liczbę nowych partnerów i partnerek seksualnych w krótkim czasie mogłam obcować z różnymi ciałami, preferencjami, technikami.
Monika
TRUDNE RZECZY W BYCIU POLI
Basia: Najtrudniejsze jest, kiedy okazuje się, że w jakimś momencie żadna z osób partnerskich nie ma dla mnie czasu i uwagi, kiedy tego potrzebuję. Albo kiedy chciałabym pomóc osobie partnerskiej, ale nie mogę, bo dzielą nas kilometry.
Piotr: Najtrudniej było mi nauczyć się, że realistycznie postawione granice i uzgodnione zasady są lepsze od prób spełnienia oczekiwań wszystkich w każdej sytuacji. Nie wszystkie tarcia w naszej sieci relacji (polikule) są moją odpowiedzialnością, natomiast moje decyzje są, i nie powinienem ich usprawiedliwiać czyimiś oczekiwaniami. Ale to są chyba lekcje, które osoba z moim charakterem powinna stosować w każdych relacjach międzyludzkich, nie tylko poliamorycznych.
Kitku: Chyba największym wyzwaniem dla mnie jest radzenie sobie z emocjami, gdy nie dogaduję się z istniejącymi lub potencjalnymi osobami meta-partnerskimi. Trudno pogodzić się z tym, że moja osoba partnerska jest emocjonalnie zaangażowana z kimś, kto powiedział mi coś bolesnego. Obecnie najtrudniejsze jest, że właściwie nie mogę korzystać z zalet poliamorii ze względu na pandemię. Jeszcze przed nią wszelkie infekcje układu oddechowego rozchodziły się po polikule błyskawicznie. Teraz, z covidem i moimi „chorobami współistniejącymi”, mam mocno ograniczone kontakty, zwłaszcza takie, które mogłyby przerodzić się w bliższe relacje.
Monika: Niektórzy mężczyźni dopiero przy mnie stykali się w praktyce z konceptem niemonogamii. Początkowo moja swoboda i doświadczenie seksualne połączone z gotowością na intymność ich fascynowały, jednak później okazywało się, że mają problem z wejściem w coś głębszego. Sama miałam sporo niezobowiązujących romansów, ale wychodziły one tylko z osobami, które wiedziały, czego chcą. Tymczasem niektórzy mężczyźni potrafili przez dłuższy czas dawać mi świadectwa chęci wejścia w związek, a potem nagle zgaslightować mnie i porzucić, kiedy już zaliczyli swoją przygodę z ekstrawagancką laską. Za każdym razem było to raniące, czułam się uprzedmiotowiona. Myślę, że ich zachowanie wynika z tego, że nie wiedzą, jak się ustosunkować do formy poliamorycznej, więc działają na oślep, kierując się głównie własnymi zachciankami, a nie dobrem drugiej osoby.
INNE MODELE ZWIĄZKÓW: TAK CZY NIE?
Basia: Nigdy nie mówię „nigdy”, ale poliamoria spełnia moje potrzeby w sposób, jaki inne modele związków nie są w stanie. Potrzebuję możliwości tworzenia zaangażowanych relacji z wieloma osobami, więc nie widzę siebie ani w relacji monogamicznej ani w otwartym związku bez komponentów romantycznych poza relacją.
Piotr: Z biegiem lat coraz mniej przypuszczam, że mógłbym przestawić się na model relacji zakładającej bezwzględną wyłączność. W tej chwili jestem już właściwie pewien, że tak się nie stanie. Jeżeli zaś chodzi o związki nieoparte na miłości, to podejrzewam, że nie byłyby zbyt trwałe w moim wykonaniu. Na pewno taki związek nie zastąpiłby w moim życiu takiego lub takich z głębią emocjonalnej więzi.
Kitku: Zdecydowanie nie chcę wracać do monogamii. Niehierarchiczna poliamoria lub anarchia relacyjna – czyli model, w którym nie dopasowuje się relacji do etykiet, norm czy oczekiwań osób trzecich, a jedynie do tego, na co osoby w relacji się zgadzają – są najbliższymi mi modelami.
Monika: Myślę, że moja preferencja do poliamoryczności jest bardzo silna, a monogamia tylko w pierwszych miesiącach związku może działać bez silnych napięć. Bardzo potrzebuję tej wolności do czułości. Nie mam twardych preferencji co do tego, jak sprawa ma się końcowo ułożyć – mogę mieć zarówno jedną partnerkę i kilku kochanków wokół, jak i 3-4 osoby o równorzędnym znaczeniu. Ważne jest dla mnie jednak to, by były to relacje typu LAT (living apart together) – póki co podoba mi się życie w samodzielnym gospodarstwie domowym i nie chcę dzielić mieszkania z nikim innym poza dwójką moich kotów.
Wszystkie artykuły autorki/autora