Najbardziej nas interesują „zwykłe kobiety", ale szczególnie te, które są sprawcze i realizują własne projekty kobiecości. Nie są feministkami, nie są w mainstreamie, jednak ich życie świadczy o tym, że miały władzę nad sobą i próbowały wbrew wszystkim przeciwnościom spełniać swoje plany i marzenia – z zespołem Archiwum Kobiet rozmawia Sylwia Chutnik.
Sylwia Chutnik: Skąd wziął się pomysł na założenie Archiwum kobiet?
Katarzyna Nadana-Sokołowska: Mityczne początki naszego zespołu sięgają jeszcze seminarium doktoranckiego prof. Janion w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN, w którym uczestniczyło grono młodych entuzjastek zainteresowanych krytyką feministyczną. To tam się już ze sobą zapoznawałyśmy. A początki historyczne, instytucjonalne, związane są z projektami prowadzonymi w Instytucie Badań Literackich od około 2009 roku. Wokół Moniki Rudaś-Grodzkiej skupiło się wtedy grono badaczek, w którym napisałyśmy razem monumentalne książki: Encyklopedię Gender. Płeć w Kulturze (Czarna Owca 2014) oraz …czterdzieści i cztery. Figury literackie, Nowy kanon (IBL PAN 2016).
W założeniu Archiwum miało być użyteczną dla naukowców bazą danych o charakterze naukowym, ale dość szybko wokół niego zaczęły tworzyć się różne projekty, kiełkować inicjatywy i zbierać ludzie. Bardzo cenimy sobie współpracę z instytucjami kultury: galeriami, muzeami. Staramy się, żeby nasze Archiwum było platformą dla wspólnych przedsięwzięć artystycznych i naukowych.
Pomysł na bazę Archiwum kobiet wziął się z naszej potrzeby dotarcia do tekstów źródłowych, które – jak uznałyśmy po napisaniu encyklopedii trochę w ciemno – mogą rzucić inne światło na powtarzane czasem nieco bezkrytycznie obiegowe ustalenia feminizmu na temat kondycji kobiet zniewolonych przez patriarchat w poprzednich stuleciach. Uznałyśmy, że na przykład bardzo słabo znamy kobiecy wiek XIX i że warto byłoby sprawdzić, jakie skarby kobiecej intymistyki, jakie świadectwa życia indywidualnego i zbiorowego były dotąd przed nami ukryte. Baza, którą niejako przy okazji tych poszukiwań tworzymy – także dzięki Dominikowi Purchale z Centrum Kompetencji Cyfrowych UW - jest stale rozbudowywana, w różnych kierunkach. Nie są to prace prowadzone systematycznie i metodycznie nad jakimś fragmentem dziejów kobiet, ale raczej metodą odkrywkową, od wieku XVI po XXI, a ich owocami dzielimy się chętnie ze wszystkimi zainteresowanymi… Wokół wygrzebanych z niepamięci dokumentów tworzą się wciąż inne projekty: edytorskie, historyczne, historyczno-literackie, wystawiennicze...
Archiwum Kobiet
Baza „Archiwum kobiet: Piszące” powstała w ramach projektu realizowanego w latach 2013–2018 w Instytucie Badań Literackich PAN. Zawiera ona informacje dotyczące niepublikowanych zabytków autobiografistyki – dzienników, pamiętników, wspomnień, listów, relacji – autorstwa kobiet. Piszące są kategorią ponadnarodową. Polki, Rosjanki, Żydówki, Ukrainki, Litwinki, Czeszki wiążą nie tylko historia i miejsce, ale przede wszystkim akt pisania. Choć zanurzone są w różnych językach, dają świadectwo istnienia wspólnoty kobiet, wyrażającej swoją egzystencję na papierze.
Monika Rudaś-Grodzka: Chciałabym się cofnąć do 2005 roku, do początku współpracy z Agnieszką Zawadowską przy wystawie Polka. Medium, cień, wyobrażenie dotyczącej archiwów egzystencji, którą przygotowywała prof. Janion wraz z zespołem. Początkowo archiwum traktowałyśmy jako rodzaj metafory, ale wkrótce stało się ono namacalną rzeczywistością. W założeniu stworzone wtedy przeze mnie i Katarzynę Nadaną-Sokołowską, współtworzone teraz także przy udziale Emilii Kolinko, Archiwum miało być użyteczną dla naukowców bazą danych o charakterze naukowym, ale dość szybko wokół niego zaczęły tworzyć się różne projekty, kiełkować inicjatywy i zbierać ludzie, co skłoniło nas do wychodzenia poza Akademię. Bardzo cenimy sobie współpracę z instytucjami kultury: galeriami, muzeami. Staramy się, żeby nasze Archiwum było platformą dla wspólnych przedsięwzięć artystycznych i naukowych. Ostatnio zorganizowałyśmy na naszej konferencji w Wierzbie wystawę młodej, świetnie zapowiadającej się artystki, Anny Rutkowskiej. Była to udana próba przełamania stylu konferencyjnego. W tym roku zorganizujemy konferencję o kampie, która będzie wystawą i performansem jednocześnie. Parę lat temu powstało Archiwum Janion zbierające materiały z seminarium i zarejestrowane wykłady profesor.
Obecnie pracujemy nad przygotowaniem repozytorium AK, które będzie się składać z kolekcji materiałów wizualnych znanych pisarek, naukowczyń, artystek, robotnic, zwykłych kobiet. Udostępnione zostaną dzienniki, listy, zdjęcia, ale także sztambuchy, zielniki czy książki kucharskie. W Archiwum zajmujemy się również literaturą kobiet. Mamy dwie serie wydawnicze: „Lupę obscura” i „Archiwum Kobiet. Dokumenty”.
Na stronie Archiwum Kobiet znajdziemy manifest. Mowa w nim jest między innymi o tym, że „praca pamięci przypomina ekshumację”, a archiwistki są jak mesjanistki. Jak to rozumieć, również w kontekście nowych badań dotyczących komunizmu, ludowej historii czy właśnie historii kobiet, a właściwie herstorii?
Emilia Kolinko: Każda w zasadzie strona dokumentu, które odnajdujemy w archiwach od Paryża po Moskwę, to świadectwo prywatne, które nie dzieje się w przestrzeni politycznej, historycznej, społecznej, ludowej. Nasza praca w zasadzie jest bardzo prosta. Ekshumacja to jest w pierwszym rzucie skatalogowanie znaleziska, dotarcie do informacji o autorkach, opisanie dokumentu. W dalszej perspektywie to także interpretacja dokumentu, ale i rozmowy o tym, co zrobimy z tym znaleziskiem. Pytamy się o to, co takiego się dzieje w danym źródle, na styku prywatnej i oficjalnej historii. Co oznacza dany idiom interpretacyjny, który występuje w dokumencie. Każda z nas miała do czynienia z autorkami, z którymi się zżywałyśmy i które miały na nas wpływ.
Często utożsamia się nasze prace z herstorią. Niezupełnie, bo są zasadnicze różnice – herstoria jest raczej ważną praktyką społeczną, aktywizmem. My koncentrujemy się na badaniach naukowych, trwających czasami wiele miesięcy, które nie przekładają się na spektakularne sukcesy.
Monika Rudaś-Grodzka: W jednej z serii naszych wydawnictw wyszła edycja, którą przygotowałam: Listy z Cytadeli 1886 Bronisławy Waligórskiej. Moje doświadczenie z tą postacią było przełomowe, zmieniłam stosunek do dokumentów, archiwaliów i do samego archiwum. Było to doświadczenie egzystencjalne, niemal metafizyczne, polegające na przyciąganiu i odpychaniu przez osobę, która wyłania się z naszej pracy nad źródłami.
Często utożsamia się nasze prace z herstorią. Niezupełnie, bo są zasadnicze różnice – herstoria jest raczej ważną praktyką społeczną, aktywizmem. My koncentrujemy się na badaniach naukowych, trwających czasami wiele miesięcy, które nie przekładają się na spektakularne sukcesy. Naszym celem jest nie tylko stworzenie bazy obejmującej wiedzę o dokumentach osobistych kobiet, ale także krytyczna edycja konkretnych źródeł. Podstawą pracy jest umiejętność czytania rękopisów, znajomość historii, jej kontekstów, wiedza genealogiczna itd. Choć ta praca wygląda na nudną, to jednak przynosi niespodzianki, zaskoczenia. Czasami kontakt z konkretnymi osobami z innych epok wywołuje rodzaj wewnętrznego drżenia, działa na emocje często w sposób gwałtowny, zostawiając ślad w pamięci indywidualnej, co przekłada się potem na podejście do całej historii kobiet.
Katarzyna Stańczak-Wiślicz: Zajmuję się wiekiem dwudziestym, a dokładniej jego drugą połową. Interesuje mnie przede wszystkim historia „oddolna” zwykłych kobiet. Dlatego w książce o kobietach w powojennej Polsce, której jestem współautorką, a nad którą długo dyskutowałyśmy w Archiwum, jest tak mało wielkich nazwisk. Badania nad historią najnowszą to jest odkrywanie rzeczy, które z powodu bliskości chronologicznej wydają się zrozumiałe i oczywiste. Jednak kontakt ze źródłami autobiograficznymi, doświadczenie wchodzenia w zapisy historycznej rzeczywistości, pokazują, że trzeba się zastanowić nad pojęciami i kategoriami, których używamy. To jest niezwykłe: wchodzenie w czyjś język, w używane przez kogoś pojęcia. To rodzaj doświadczenia bliskiego, wręcz intymnego kontaktu z autorką, o której wie się bardzo niewiele (bo wybieram zapiski osób nieznanych). Ten etap pracy najbardziej lubię.
Anna Pawlik: Ja za to piszę o konkretnej osobie – Marii Bok, ale także o jej mężu Józefie. Bokowa była przedwojenną komunistką i wiejską agitatorką polityczną w PRL-u. Jej wspomnienia to ciekawy dokument pisany przez osobę, która jest niewykształcona i przebywa pewną drogę w swoim życiu. Od pastuszki na polu do mieszkanki Żoliborza. Niezwykłość tego pamiętnika polega na flow, które tam wyczuwam, pulsie życia wyrażonym w żywym języku. A jednocześnie bez wątpienia autorka ma ogromny talent literacki. Istotne jest także to, że kobiety takie jak ona zwykle nie pisały trzystustronicowych wspomnień o swoim życiu. Wspomnień, które w jej przypadku obejmują zarówno życie prywatne, jak i pokazują jej drogę zaangażowania politycznego.
„Praca pamięci przypomina ekshumację, a dzięki wydobyciu przeszłości i przeniesieniu jej do teraźniejszości zostaje utrwalona wspólnota żywych i umarłych. I dlatego w przedwstępnej pracy historyczki czy historyka chodzi nie o historyczną prawdę (o to, jak było naprawdę), ale zgodnie z przesłaniem Waltera Benjamina – o oddanie sprawiedliwości tej osobie, której życie znalazło się w naszych rękach.”
Fragment Manifestu Archiwum Kobiet
Katarzyna Nadana-Sokołowska: Mnie najbardziej interesuje George Sand – kobieta bardzo niezwykła, która w swoim czasie narobiła w całym ówczesnym świecie (nie tylko literackim) ogromnego rabanu, także - choć nie tylko - w kwestii kobiecej. Ale ona jako pisarka popadła w całkowite zapomnienie, zwłaszcza u nas – bo w Europie, USA, od kilku dekad studiuje się ją znów bardzo uważnie. W dziewiętnastowiecznej polskiej prasie i pamiętnikach znajdziemy wiele świadectw jej mocnego oddziaływania – także jako bardzo utalentowanej, innowacyjnej pisarki – które dziś właściwie umyka z pola widzenia nawet historykom literatury. Za swój mocny feministyczny głos i performance została niejako pośmiertnie ukarana zapomnieniem lub zniesławieniem, zepchnięta do archiwum jak do jakiegoś czyśćca kultury…
A jak rozumieć kolejny fragment Manifestu: „Nie ma wyzwolenia, jeśli widma kobiet, które cierpiały, zostaną zapomniane”?
Weronika Rychta: Zacytowane przez ciebie zdanie mówi o cierpieniu kobiet, ale włączyłabym w to całe spektrum doświadczeń, emocji, idei, którymi one żyły. Zetknięcie z intymistyką kobiecą jest dla mnie przeżyciem wręcz duchowym. Myślę, że nasz manifest dobrze to oddaje. Badając tego typu teksty, tworzymy kobiecą tradycję, rozumianą nie jako idealizowanie przeszłości i podtrzymywanie przebrzmiałych norm, lecz jako budowanie więzi z kobietami z przeszłości i próbę zrozumienia ich doświadczeń, w tym cierpienia. To, co dokonuje się na styku zapośredniczonego w lekturze spotkania badaczki i autorki tekstu, owocuje poznaniem, a potem upowszechnieniem kobiecej historii, z której możemy czerpać, by przetwarzać naszą własną rzeczywistość.
Najbardziej nas interesują „zwykłe kobiety”, ale szczególnie te, które są sprawcze i realizują własne projekty kobiecości. Nie są feministkami, nie są w mainstreamie, nigdy by o sobie nie powiedziały, że są emancypantkami. Jednakże ich życie świadczy o tym, że miały władzę nad sobą i próbowały wbrew wszystkim przeciwnościom spełniać swoje plany i marzenia.
Monika Rudaś-Grodzka: Cierpienie to sprawa dość złożona. Napisałam o nim w manifeście, ale miałam na myśli nie tylko cierpienia fizyczne, ale również psychiczne, które bardzo dobrze znamy. Mimo, że cały świat jest pogrążony w depresji, przestaliśmy nie tyle mówić o cierpieniu, co szukać w nim odpowiedzi na różnie pytania. Odebraliśmy mu pewien sens. Nie mam na myśli wykładni chrześcijańskiej, która ufundowana jest na jego akceptacji. Odnajdywanie znaczeń nie oznacza akceptacji. Nikt nie chce cierpieć, tak jak w gruncie rzeczy nikt nie chce umrzeć. Śmierć przerywa nasze życie zawsze w jakimś środku czegoś. Umierając zostawiamy nasze sprawy niedokończone. Śmierć nie pozwala nam się z kimś spotkać, przeprosić, powiedzieć coś ważnego albo zrobić coś głupiego. To nagłe urwanie życia wywołuje cierpienie w tych, co umierają i tych, co umrą. Jedyne ocalenie jest w tych, którzy dopowiadają historię osób, które odeszły. To przepracowywanie cierpienia ma charakter mesjański, polega na ekshumowaniu kobiet z przeszłości, z nieistnienia.
„W miejscu dalekim od wzniosłości, świętości czy nawet atrakcyjności, pochylając się nad spłowiałymi kartami, odprawiamy dziady. Nasz kontakt z kobietami piszącymi, które zamilkły, jest dopełnieniem ich życia – ich głosy nie wybrzmiały do końca, ich życie było za krótkie albo zbyt tragiczne, żeby można było je uznać za pełne.”
Fragment Manifestu Archiwum Kobiet
Katarzyna Nadana-Sokołowska: Próbujemy doświadczenia kobiet zrozumieć w kategorii strategii umacniania się i radzenia sobie w kulturze, która na wielu poziomach jest wroga ich podmiotowości; dostrzegamy ich wolę i sprawczość, więc nie postrzegamy ich tylko jako reprezentantek grupy zdominowanej i ofiary opresji… Wychodzimy też najogólniej z założenia, że u źródeł autobiografizmu znajduje się pragnienie pozostawienia po sobie śladu, które jest pragnieniem (prze)trwania w pamięci – bliskich, rodziny, kulturowej wspólnoty… Czytając świadectwa kobiet idziemy za tym impulsem trwania, pragnieniem bycia zrozumianą i pamiętaną. Pomagamy autorkom niejako wstecz scalić się, ukonstytuować, poprzez zobaczenie ich życia, doświadczenia, cierpienia w szerszym kontekście społecznym i historycznym…
Monika Rudaś-Grodzka: Kasia poruszyła jeden bardzo ważny element tej naszej całej pracy: to prawda, że najbardziej nas interesują „zwykłe kobiety”, ale szczególnie te, które są sprawcze i realizują własne projekty kobiecości. Nie są feministkami, nie są w mainstreamie, nigdy by o sobie nie powiedziały, że są emancypantkami. Jednakże ich życie świadczy o tym, że miały władzę nad sobą i próbowały wbrew wszystkim przeciwnościom spełniać swoje plany i marzenia.
Emilia Kolinko: Kobiety, którymi się zajmujemy, były uprzywilejowane: pisały. Coś się takiego wydarzyło w ich życiu, że potrafiły pisać, miały na to czas, znalazły warunki, niezależnie od tego, czy robiły to w psychiatryku, czy w pałacu, w którym mieszkały. Samo pisanie jest pewnym rodzajem sprawczości, chociaż może się pod nim kryć cierpienie, udręka. Czy jest to rodzaj dokończonego czy chybionego projektu życiowego, to osobna sprawa. Archiwum Kobiet mogło powstać, bo w XXI wieku mamy narzędzia, żeby mówić o tego rodzaju dokumentach. Wcześniej był z tym pewien problem, ponieważ mizoginistyczna historia w dużej mierze wypychała kobiety na margines, a także bardzo grubą linią oddzielała sferę publiczną i prywatną.
Katarzyna Stańczak Wiślicz: Myślę, że jest jeszcze jedna rzecz, która łączy te bohaterki, niezależnie od tego, czy to będą lata czterdzieste dziewiętnastego wieku czy osiemdziesiąte dwudziestego, nad którymi ja siedzę - one wszystkie dokonują racjonalnych wyborów. To są istoty racjonalne, które mają jakiś pomysł na życie i podejmują świadome decyzje, niezależnie od tego, czy okażą się błędami czy nie. Często odnoszą się do pewnych projektów kobiecości, w tym do projektu emancypacyjnego. Ale za każdym razem to jest racjonalność.
Wszystkie artykuły autorki/autora