Ważne jest dla mnie, żeby żadna kobieta, która chce walczyć o prawa kobiet nie czuła się niedostatecznie dobrze wykształcona, za zwyczajna, za mało szczupła i niedostatecznie ładnie ubrana, po prostu niewystarczająco dobra. To też jest moja praca. Żeby nikt już nigdy tak się nie czuł w aktywizmie. Bo każda z nas jest wystarczająco dobra – z Martą Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet rozmawiała Katarzyna Byrtek.
KB: Jak często masz ochotę powiedzieć – olewam to, kończę, odchodzę. Wiesz, dom pod lasem i święty spokój?
ML: Czasem w żartach mówię, że wyjadę do Londynu i zatrudnię się w jakimś banku. W Polsce jestem niezatrudnialna.
Ten moment był kiedyś blisko?
Nieee. Nie wiem czy byłabym w stanie żyć poza Polską. Polska to straszny bałagan. Ale to mój bałagan.
No właśnie, bałagan. Mieliśmy tyle demonstracji, tysiące ludzi w największych i najmniejszych miastach po całej Polsce, tygodnie protestów. I nic się nie zmieniło. To porażka, a nie sukces?
Jak to nic się nie zmieniło? Tylko jeden przykład – Parlament Europejski wydał rezolucję, że aborcja jest prawem człowieka. A to znaczy, że osoby, które pracują na poczcie w małym mieście Żnin były w stanie coś takiego wymusić taką decyzję na członkach PE. To sprzedawczynie ze sklepu, samodzielne matki, inne osoby protestujące – one to zrobiły. Nie zrobili tego politycy, tylko zwykli ludzie, którzy zarządzili decyzjami polityków na poziomie europejskim.
Kolejna rzecz, na scenie krajowej – Platforma Obywatelska, konserwatywna, centroprawicowa partia, opowiedziała się wreszcie nie za zakazem, jak dotychczas, ale za legalną aborcją. To znaczy, że jesteśmy bardziej przerażające niż kościół. to znaczy, że największa partia opozycyjna w Polsce boi się nas, ludzi na ulicach, bardziej niż kościoła katolickiego, przed którym do tej pory czuła paniczny strach. Z tego się cieszę. Dla niektórych strach bywa jedyną motywacją, trudno.
W Polsce zapomnieliśmy zbudować społeczeństwo obywatelskie w pierwszych dekadach po 1989 r. Ale nadrabiamy teraz. W regionach, w małych miastach pojawiają się osoby, które są lokalnymi liderkami i to jest świetne.
Druga kwestia – Aborcja bez Granic. Tego typu organizacje normalnie mają problem z dostaniem się do świadomości ludzi. Dzięki protestom numer ABG, 22 29 22 597, był wszędzie, nawet w telewizji publicznej. Teraz to trzeci najbardziej rozpoznawalny numer linii pomocowej w Polsce, rok po oświadczeniu mgr Przyłębskiej o zakazie aborcji, każdego dnia zgłasza się do nich tyle osób, ile wcześniej w ciągu miesiąca.
W Polsce zapomnieliśmy zbudować społeczeństwo obywatelskie w pierwszych dekadach po 1989 r. Ale nadrabiamy teraz. W regionach, w małych miastach pojawiają się osoby, które są lokalnymi liderkami i to jest świetne. Absurdalne byłoby oczekiwać od ludzi, żeby protestowali non stop przez 5 lat, ale te osoby są na takim „dyżurze”, są takimi lokalnymi światłami, które przyciągną inne osoby, kiedy będzie trzeba znowu działać. Mamy te światła wszędzie w lokalnych społecznościach.
Czy Ty jesteś światłem dla świateł?
Nie. Ja jestem m. in. misiem zakopiańskmi, osobą z rozpoznawaną twarzą na wiecznym dyżurze. I to jest moja praca. Ale moją główną rolą jest upewnienie się, że nigdy nie staniemy się organizacją, która ma hierarchiczną strukturę z jakimś wąskim gronem kierowniczym, które podejmuje decyzje, tylko grupą pomocową, która wspiera ludzi robiących rzeczy.
Pochodzę z małego miasta, choć mieszkam w Warszawie, nie zdałabym testu na feministkę w dotychczasowym rozumieniu tego słowa. Bo to trzeba czytać konkretne książki, odpowiednio wyglądać i odpowiednio się ubiera, znać właściwe słowa, wiedzieć, którą się jest falą. Ja tego nie umiem, nie wiem, nie robię i nikt mnie nie będzie do tego zmuszać ani z czegokolwiek egzaminować. Dość.
Dlatego ważne jest dla mnie, żeby żadna kobieta, która chce walczyć o prawa kobiet, nie czuła się niedostatecznie dobrze wykształcona, za zwyczajna, za mało szczupła i niedostatecznie ładnie ubrana, po prostu niewystarczająco dobra. To też jest moja praca. Żeby nikt już nigdy tak się nie czuł w aktywizmie. Bo każda z nas jest wystarczająco dobra. Ja jestem ciotka rewolucji, nie jej ikoną, i dobrze mi z tym. Mam pomagać, wspierać, ale nie kontrolować, wymagać, stawiać bariery. Na szczęście nikt by mi chyba na to nie pozwolił. I z tego się bardzo cieszę. To jest społeczeństwo obywatelskie, jego istota. Ludzie wiedzą, co robią.
Czy to jest cel Ogólnopolskiego Strajku Kobiet? Dawanie wsparcia i narzędzie?
Mam nadzieję, że wreszcie udało nam się przekonać ludzi, że OSK to jest helpdesk, a nie biuro kierownicze. Przychodzą do nas osoby, które chcą zrobić protest, a my mówimy – jakakolwiek forma jest ok, my się w to nie mieszamy, a pomóc Wam możemy tak i tak. Oczywista jest tylko zasada, że jesteśmy ruchem działającym bez przemocy. Dajemy wsparcie, pewną usługę, wtedy, kiedy ludzie jej potrzebują. Wydałyśmy w tym roku ponad 800 000 złotych na wsparcie grup obywatelskich, strajkowych i pozastrajkowych, działających lokalnie. To jest nasza podstawowa rola.
Ja jestem m. in. misiem zakopiańskmi, osobą z rozpoznawalną twarzą na wiecznym dyżurze. I to jest moja praca. Ale moją główną rolą jest upewnienie się, że nigdy nie staniemy się organizacją, która ma hierarchiczną strukturę z jakimś wąskim gronem kierowniczym, które podejmuje decyzje, tylko grupą pomocową, która wspiera ludzi robiących rzeczy.
Mamy też nigdy niekończącą się dyskusję o naszym stosunku do polityki. I dwie opcje, które są zupełnie na innych biegunach. Jakieś 20 proc. osób twierdzi, że mamy wejść do polityki. Bo niczego nie zrobimy bez tego, to jedyna droga, żeby coś realnie zmienić. I 20 proc. osób, które mówią na to – po moim trupie. Pozostałej 60 proc. cały czas się zastanawia. Ja sama jestem bliżej opcji helpdesku, niż partii.
Zawsze będzie jakiś powód do protestowania. Możecie istnieć do końca świata i o jeden dzień dłużej, cytując klasyka. Skąd macie pieniądze na działalność?
80 proc. crowdfunding, 20 proc. to granty. Oczywiście zagraniczne.
I ludzie ciągle chcą wpłacać?
Tak, i dbamy o to, żeby dalej tak było. To nam daje niezależność i możliwość finansowania rzeczy, które nie mieszczą się w żadnych programach grantowych. OSK zbiera pieniądze, ale wydajemy je wspólnie, jesteśmy transferem, punktem przeładunkowym.
Zaraz po przyjściu na spotkanie powiedziałaś z entuzjazmem, że czujesz się w Czechach świetnie, bo możesz iść po ulicy bez ochrony.
Mogę spacerować ze słuchawkami na uszach, słuchać muzyki, to jest coś, z czego musiałam zrezygnować w Polsce. O publicznych wystąpieniach nie muszę zawiadamiać policji, nie muszę mieć ochrony. Trudno sobie uświadomić, jak to jest ważne, te małe osobiste wolności, dopóki się tego nie straci.
Dostajesz pogróżki i hejty. Wysyłają je osoby indywidualne? Organizacje?
Każdy możliwy rodzaj. Sto dziennie. Ludzie, organizacje, przede wszystkim pod wpływem propagandy w telewizji publicznej. Te wiadomości są efektem planowanego, celowanego działania realizowanego przez TVP i portale sprzyjające rządowi. Podobnie zresztą, choć na razie ze szczęśliwym końcem, jak w przypadku Pawła Adamowicza, który został zamordowany w wyniku kampanii nienawiści ze strony TVP. Człowiek, który planował mnie zabić dwa tygodnie temu ma podobny profil jak w przypadku Stefana W., zabójcy pana Adamowicza. Nawet policja się przejęła, chociaż ubrali to w narrację, że proszę, taka niedobra obywatelka, a oni mnie i tak chronią. Złapali go, siedzi w areszcie.
Dodatkowo wiadomości z pogróżkami i hejtem dostają także moi bliscy, rodzina. Ludzie wokół mnie są przerażeni, a mówimy o osobach po pierwsze twardo stąpających po ziemi, po drugie z natury odważnych. Dlatego w kwestiach bezpieczeństwa polegam bardziej na ich ocenie, bardziej niż na mojej własnej. Nie mogę być bachorem na podłodze supermarketu, który wrzeszczy, że chce sobie sam po nocy jeździć metrem.
Jaki jest twój mechanizm radzenia sobie z tym? „Staraj się o tym nie myśleć"? Jak można tak żyć?
Dysocjacja. Jakbym oglądała film z kimś innym. Tak mówi moja terapeutka.
Mamy zresztą cały program wsparcia psychologicznego dla aktywistów i aktywistek, żebyśmy radziły sobie z zespołem stresu pourazowego i wypaleniem. To naprawdę ważne.
Udaje Ci się czasem wyłączyć Martę-aktywistkę?
To ciężkie, bo ludzie z automatu rozmawiają ze mną o mojej pracy, bo kojarzę im się przede wszystkim z OSK. No jestem tym misiem zakopiańskim, nie istnieję jako osoba. Ale na szczęście mam przyjaciół z „dawnego życia", którzy tak na mnie nie patrzą. To mój kontakt z rzeczywistością, moja bezpieczna przestrzeń, w której się wyłączam i nie myślę o aktywizmie.
Rzecz, która ogranicza mnie i nas wszystkich to jest to, że naprawdę nie możemy być offline. Nie chodzi o wiadomość na messengerze czy artykuł w internecie, ale moment, kiedy coś się dzieje, kogoś zatrzymują itd. Mówiłam o tym niedawno w Parlamencie Europejskim, że nasz czas mierzy się w dniach. Dzwonimy do siebie rano, żeby sprawdzić czy wszystko ok. Za to instytucje mają miesiące i lata. My nie. A to nasza perspektywa powinna być tą, do której dostosowują się instytucje.
To zabawne, że aborcja w Polsce stała się symbolem walki o wolność. Że walka o wolność jest osadzona w temacie, który dotyczy kobiet. Uwielbiam to. Nie wymyśliłabym tego lepiej.
To wszystko brzmi trudno, ale nie ma prostszego sposobu, nie ma drogi na skróty. To nie jest film, gdzie jest czarny charakter, szybki zwrot akcji, a potem dobro zwycięża. Jest o wiele większy chaos i dużo dużo czasu, kiedy jest frustracja i zwątpienie.
Zawsze miałaś w sobie taki aktywistyczny wewnętrzny napęd?
Tak. Mam to po mamie. Zresztą cała nasza rodzina to rodzina buntowników i buntowniczek. Brat mojego dziadka był częścią słynnej ucieczki z Auschwitz przez główną bramę. Mama, terapuetka mowy, była osobą, która zaczęła walczyć o prawa dzieci z wadą słuchu, żeby mogły iść do każdej szkoły, pracy, nie musiały iść do szkoły specjalnej. System jej nie cierpiał, ale teraz, dzięki temu, że to ona właśnie wywróciła stolik, rodzice i dzieci mają wybór. Ja sama jestem autorką ustawy o języku migowym. Bo wybór to wolność.
Co Cię inspiruje jako aktywistkę? Poza rodziną?
Ja jestem techniczna i konkretna. Ktoś to musi zrobić, ja to umiem zrobić. Więc robię. Myślę, że na głębszym poziomie to kwestia sprawiedliwości. U mnie to nie jest takie pełne współczucia pochylenie się nad cierpiącym. Ja jestem wkurwiona. Ten aktywizm idzie z tej emocji. Bo wiele rzeczy nie powinno się wydarzyć. Bo to nie jest fair. Bo to nie jest sprawiedliwe.
Niedawno uczestniczyłam w debacie dotyczącej gospodarki, gdzie padło, że XXI w. to czas ograniczania się ze względu na przyszłość świata, wiek limitów. Mówi się też, że XXI w. to wiek kobiet. Zgadzasz się z tym?
Jesteśmy antyrządowym, prodemokratycznym, prawnoczłowieczym ruchem, który przetrwał te 5 lat i jest ciągle silny, jest w stanie być siłą napędową. Myślę, że tak dzieje się też w wielu krajach, nie tylko w Polsce. Działaczka opozycyjna Danuta Kuroń powiedziała, że WYPIERDALAĆ to nie jest przekleństwo, ale program polityczny. To zabawne, że aborcja w Polsce stała się symbolem walki o wolność. Że walka o wolność jest osadzona w temacie, który dotyczy kobiet. Uwielbiam to. Nie wymyśliłabym tego lepiej.
Wszystkie artykuły autorki/autora