"Ani jednego więcej". Śmierć młodej kobiety w wyniku polskiej ustawy aborcyjnej wywołała kolejną falę protestów

FeminizmPolskoPrawa kobiet
Katarzyna Byrtek
| 9.11.2023
"Ani jednego więcej". Śmierć młodej kobiety w wyniku polskiej ustawy aborcyjnej wywołała kolejną falę protestów
Profimedia

"Na razie muszę tu leżeć z powodu ustawy aborcyjnej. I nie mogą nic z tym zrobić. Będą czekać, aż płód umrze lub coś zacznie się dziać, a jeśli nie, mogę spodziewać się sepsy". To była jedna z ostatnich wiadomości tekstowych, jakie trzydziestoletnia Isabel wysłała do swojej matki. Niedługo potem zmarła. Lekarze czekali zbyt długo. Teraz w Polsce wybuchła kolejna fala protestów w tej sprawie.

To jedna z najtragiczniejszych i najbardziej nagłośnionych konsekwencji zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce w ciągu ostatniego roku. Kobieta w 22 tygodniu ciąży doznała poważnych komplikacji, trafiła do szpitala, lekarze zgodnie z prawem poczekali, aż płód przestanie bić, a pacjentka zmarła w wyniku wstrząsu septycznego. Sprawa jest nadal badana, ale jest więcej niż prawdopodobne, że przy innym prawie aborcyjnym Isabella by nie umarła.

Czy jest to odosobniona sytuacja? Raczej nie. Kiedy sprawa pojawiła się w mediach, okazało się, że podobny przypadek miał już miejsce. O innych nie wiemy i być może nigdy się nie dowiemy. Ale Kaja Godek, ultrakonserwatywna działaczka antyaborcyjna, nie ma wątpliwości. We wpisie w mediach społecznościowych powiedziała: Jeśli ktokolwiek upatruje w nieuratowaniu życia pacjentki konsekwencji zakazu aborcji patologicznej, to jest to wina środowisk feministycznych. To jasne, feministki są odpowiedzialne za całe zło na świecie.

Wyrażenie "turystyka aborcyjna" powinno zniknąć z mediów. Jechać setki kilometrów do obcego kraju, by o szóstej rano udać się do kliniki na kosztowny i delikatny zabieg? To naprawdę nie ma nic wspólnego z rekreacją.

Miałbym trochę współczucia dla tej pokrętnej logiki, gdyby była to aborcja bez podania przyczyny przed 12. tygodniem, w którym kobieta zmarłaby (co jest niezwykle mało prawdopodobne; aborcja jest bezpieczniejsza niż poród). Izabela jednak od września wiedziała, że dziecko może mieć różne wady, a mimo to zdecydowała się donosić ciążę.

Dla niektórych fundamentalistycznych środowisk w Polsce to jednak za mało. Zaledwie kilka miesięcy temu pojawił się pomysł zakazu aborcji w wyniku przestępstwa (kazirodztwa lub gwałtu), a Fundacja Pro-Prawo wystąpiła z propozycją karania za aborcję od 5 do 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocia.

Tak, dobrze przeczytałeś, ktoś zaproponował karę dożywotniego pozbawienia wolności. Nie wiem, jakie szanse ma ta propozycja, chcę wierzyć, że zerowe, ale po wydarzeniach ostatnich kilku lat mało kto byłby już zaskoczony. Obecnie maksymalny wyrok za gwałt wynosi 12 lat więzienia, zdecydowana większość spraw nigdy nie trafia do sądu, a 40% otrzymuje wyroki w zawieszeniu, najczęściej na 2 lub 3 lata. Jednak za aborcję grozi dożywocie.

Rząd nie jest obywatelem

Ani "kompromis" aborcyjny z 1993 r. (który zezwalał na legalną aborcję, jeśli ciąża jest wynikiem przestępstwa, zagraża życiu lub zdrowiu kobiety lub płód ma poważną wadę embriopatologiczną), ani możliwy całkowity zakaz aborcji nie oznaczają, że aborcja nie będzie miała miejsca, a wskaźniki urodzeń wzrosną. Aborcja była, jest i będzie. Wskaźnik urodzeń spada pod rządami PiS i w 2020 r. był najniższy od dziesięcioleci (choć przyczyny są bardziej złożone niż tylko ograniczanie praw reprodukcyjnych).

Profimedia

Od 1993 roku dokonywano ponad 1000-2000 legalnych aborcji rocznie - w kraju liczącym 20 milionów kobiet. Jeszcze przed zaostrzeniem prawa, 80-150 tysięcy kobiet rocznie dokonywało aborcji poza systemem, czyli 200-400 dziennie. Samo przeprowadzenie aborcji nie jest karalne, więc wiele osób zamawia tabletki poronne z bezpiecznych stron w pierwszych tygodniach ciąży. Niektórzy robią to potajemnie z polskimi lekarzami, czasami tymi samymi, którzy odmówili wykonania zabiegu w szpitalu ze względów etycznych.

Wiele z nich wyjeżdża na aborcję za granicę, na przykład do Czech, gdzie same organizują zabieg lub zwracają się po poradę do kolektywu Ciocia Czesia. Często same organizują wyjazd, wydając na to swoje oszczędności. Mimo to sytuacja jest dość stresująca - co ma zrobić osoba, która nie zna języka, nie ma pieniędzy, nigdy nie była za granicą, nie ma wsparcia od otoczenia i nie może się nikomu zwierzyć? Właśnie dlatego określenie "turystyka aborcyjna" powinno pilnie zniknąć z mediów. Podróżować setki kilometrów do obcego kraju, by o 6 rano stawić się w klinice na kosztowny i delikatny zabieg (około 12 tysięcy dla osób bez czeskiego ubezpieczenia)? To naprawdę nie ma nic wspólnego z rekreacją.

Toksyczny związek

Jestem Polakiem, choć całe dorosłe życie mieszkałem w Czechach. Mam relację miłość-nienawiść z moim ojczystym krajem. Z jednej strony jestem niesamowicie wściekły na to, co się teraz dzieje (nie wspominając o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, równie dobrze mógłbym zrzec się polskiego obywatelstwa). Wstydzę się za Polskę pod tym względem, ale jednocześnie zawsze tłumaczę dziennikarzom, widzom podczas debat czy znajomym, że nie wszyscy w Polsce padamy na głowę i nie chodzimy co rano na kolanach do kościoła po śniadaniu z niskiej jakości jedzenia, które następnie importujemy do Czech.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz