Międzynarodowy Dzień Kobiet był jednym z najważniejszych świąt w roku w naszym kraju w latach pięćdziesiątych. Ale tak naprawdę nie było to "święto wszystkich kobiet". Podczas gdy niektóre z nich otrzymywały tego dnia zaszczyty na Zamku Praskim, inne żyły w codziennym strachu, nędzy i upokorzeniu.
Goździki, podniosłe przemówienia, recytacje wierszy. Obchody Międzynarodowego Dnia Kobiet w latach pięćdziesiątych miały iście kuriozalny charakter. W niektórych lokalach była to głównie męska popijawa, w której kobiety uczestniczyły głównie przygotowując poczęstunek. "Po programie tańczyłyśmy przy muzyce dętej i wcale nie przeszkadzała nam nieobecność mężczyzn. Młodsze towarzyszki zachęcały starsze do tańca i wszyscy dobrze się bawiliśmy" - opisała w 1954 r. w liście do kobiecego czasopisma robotnica z fabryki w Kladnie lokalne obchody dnia świętojańskiego.
Ale obchody, z mężczyznami czy bez, nie były najważniejszą częścią tego wszystkiego. Przede wszystkim święto Midsummer było świętem masowej ideologicznej manipulacji. "Międzynarodowy Dzień Kobiet odbędzie się w całości pod znakiem nasilającej się walki o pokój", donosił w 1952 r. biuletyn Czechosłowackiego Związku Kobiet. "Walka o pokój" w tłumaczeniu oznaczała wzmożoną pracę. ŚDM były pretekstem do podejmowania wszelkiego rodzaju zobowiązań zawodowych i wywierania nacisku na jeszcze większą wydajność pracy. Na przykład w 1951 r. kobiety w Czechosłowacji przepracowały dwa i pół miliona godzin w niepełnym wymiarze godzin, często za darmo, aby "uczcić swoje święto". W ramach obchodów kobiety na przykład zbierały buraki, murowały i sadziły drzewa. Podczas gdy reżim chwalił kobiety w pełnych blasku przemówieniach, brutalnie wykorzystywał ich pracę do realizacji swojego celu, jakim była nadmierna rozbudowa przemysłu i spółdzielczego rolnictwa.
Los kobiet więźniów politycznych pozostaje stosunkowo nieznany. Nie były w więzieniu, ale to nie znaczy, że mogły prowadzić normalne życie.
Oczywiście nie wszystkie kobiety uczestniczyły w tym z entuzjazmem. Tak na przykład stało się z dojarką, która podjęła się zwiększenia mleczności krów radziecką metodą Malinovej i została za to nagrodzona na Zamku Praskim: "Kiedy wróciła do domu, inne kobiety, być może z zazdrości, utrudniały jej pracę, aż uciekła z obory. Teraz sytuacja jest taka, że nikt nie chce pracować w oborze", Denisa Nečasová cytuje raport z JZD w Czechach Środkowych w swojej pracy doktorskiej na temat ruchu kobiecego.
To wcale nie był mój mąż
Była jeszcze jedna grupa kobiet, o których w ogóle nie wspominano w przemówieniach z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet. Były to te, które weszły w jakikolwiek konflikt z reżimem komunistycznym. Niezależnie od tego, czy występowały przeciwko niemu bezpośrednio i same trafiały do komunistycznych więzień, czy też dzieliły los swoich uwięzionych mężów. Los kobiet więźniów politycznych jest jednym z tych, które do dziś pozostają stosunkowo mało znane. Choć nie siedziały w więzieniu, nie oznacza to, że mogły prowadzić normalne życie.
Zaczynało się zawsze tak samo: od dramatycznego aresztowania ich mężów i surowych poszukiwań. A potem, przez wiele tygodni lub miesięcy, rodzina nie miała pojęcia, gdzie jest ich mąż i ojciec, ani czy w ogóle żyje. Żona mogła go ponownie zobaczyć tylko w sądzie - oczywiście, jeśli ją wpuścili, ponieważ niektóre głośne procesy miały specjalnie wyselekcjonowaną publiczność.
Pamięć Narodu pomaga pamiętnikarzom
Pamiętnikarze, którzy opowiedzieli swoje historie dla Pamięci Narodu, potrzebują teraz naszej pomocy - w zakupach, lekarstwach czy rejestracji na szczepienia. Potrzebują też kontaktu, by nie czuć się odizolowanymi. Weterani wojenni, ocaleni z Holokaustu, byli więźniowie polityczni i wiele innych osób jest pod opieką pracowników Centrum Pomocy Pamięci Narodu w tym trudnym czasie. Wykonują oni telefony, oferując pomoc. Możesz pomóc zagrożonym seniorom poprzez regularną lub jednorazową darowiznę. Pomoże nawet niewielka kwota.
"Kiedy moja matka wróciła z sądu w Pardubicach, przyjechała kompletnie wyczerpana i powiedziała: 'To wcale nie był mój mąż, to był ktoś inny. Nie dość, że tak wyglądał, to gadał takie bzdury, które nigdy w życiu nie miały miejsca. To było oczywiste, że miał jakiś wyuczony tekst" - mówi Iva Bejčková, córka uwięzionego Bohuslava Kořínka.
Na kobiety często wywierano presję, aby oddaliły się od swoich mężów, rozwiodły się z nimi - i często tak się działo. Jeśli jednak wytrwały, było to wielkie wsparcie psychologiczne dla uwięzionych mężczyzn. Na przykład Miluše Axamitová czekała dziesięć lat na swojego narzeczonego Antonína, który został skazany za zdradę za pomoc trzem osobom w przekroczeniu granicy. Został aresztowany w grudniu 1949 r., kiedy planowali ślub. Przez pierwszy rok nie miała od niego żadnych wiadomości i dopiero po roku otrzymała pierwszy list, a po półtora roku pozwolono jej na pierwszą wizytę. "Raz mieliśmy wizytę w samą porę na Dzień Świętego Antoniego w czerwcu. Ponieważ nie wolno było niczego przekazywać, pomyślałam, że mogłabym przynajmniej dać mu kwiatek. Lubił kwiaty łąkowe, więc zerwałam kilka z jego ogrodu i zaniosłam mu je. Ale nie pozwolili mi nawet dać mu kwiatów. Musiałem zabrać je z powrotem. Ponieważ było to już w obozie Vojna, zabrałam kwiaty na Świętą Górę", mówi w swoich wspomnieniach dla Pamięci Narodu. Antonín Axamit został zwolniony na mocy amnestii w maju 1960 r., a trzy miesiące później odbył się ich ślub.
Mamy prawie nie było w domu
Jeśli kobieta nie pracowała przed uwięzieniem męża, rodzina często znajdowała się w poważnej potrzebie materialnej. Ale znalezienie pracy jako żona więźnia politycznego nie było łatwe. Anna Bořkovcová, której ojciec Vojtěch Mareška został uwięziony w 1954 r. za przynależność do katolickiej wspólnoty Rodina, wspomina, że jej matka musiała utrzymać dwójkę dzieci i starszych rodziców. W końcu ukończyła kurs pielęgniarski i pracowała na dziennych i nocnych zmianach, podczas gdy jej babcia opiekowała się dziećmi. Ale po pewnym czasie babcia zmarła: "Zostaliśmy bez środków do życia. Mojej matki prawie nie było w domu. Nawet kiedy babcia była chora, gotowała i ogrzewała. Potem nie było już nic. Mieszkaliśmy w stodole przerobionej na mieszkania. Było wilgotno, spleśniało".
W podobnej sytuacji znalazła się Josefa Bořek-Dohalská, pierwotnie księżniczka z rodu Thurn-Taxis. Po uwięzieniu męża podjęła pracę jako pomocnik konserwatora w fabryce Fruta. Wyjechała w poniedziałek rano i zobaczyliśmy ją dopiero w sobotę wieczorem. Pisała w zeszycie, co mamy robić na posiłki i jak o siebie dbać. Gdyby nie silna wiara mojej matki, nie wiem, jak byśmy sobie poradzili", wspomina jej syn Antonín Bořek-Dohalský w Pamięci Narodu. "Zabrali nam nawet kartki na żywność. Towarzysze prawdopodobnie chcieli sprawdzić, jak długo wytrzymamy bez jedzenia" - dodaje.
Rodzina Bořek-Dohalský spotkała się również z innymi szykanami, które często dotykały rodziny więźniów politycznych: nakazanymi eksmisjami. Na szczęście znaleźli schronienie w dawnym domku ogrodowym swojej babci na zamku w Łysej nad Łabą. Chociaż został on podzielony na kilka mieszkań ze względu na jego zbyt duży rozmiar, był i tak lepszy niż "jednopokojowa dziura", którą StB obiecało im przydzielić.
Musiały coś zrobić
Czasami żony więźniów politycznych były wspierane przez szerszą społeczność. Antonín Bořek-Dohalský wspomina na przykład, że pomogli im pracownicy Kovony, fabryki mebli metalowych w Łysej nad Łabą. W czasie wojny chodziliśmy do zamku jeść, więc kto ma, niech da, co może" - powiedział jeden z nich na spotkaniu w fabryce, zbierając znaczki żywnościowe i pieniądze do pudełka po butach.
Vladimír Albrecht, którego ojciec został skazany w procesie byłych członków Partii Agrarnej, również wspomina solidarność zwykłych ludzi: "Zwykli ludzie byli gotowi przyznać, że dzieje się niesprawiedliwość. W ramach tego moja matka dostała kiedyś nagrodę w pracy i kupiła nam rower".
Wiele osób uległo kampaniom oszczerstw i uwierzyło, że więźniowie polityczni są częściowo winni.
Ale uwięzienie trwało wiele lat, więc nie można było wiecznie polegać na wsparciu otoczenia: "Pamiętam jednego z przyjaciół mojego ojca, zawsze przychodził i mówił mojej matce, która była tak zasmucona: "Proszę pani, zobaczy pani, że Oldříšek wróci za sześć miesięcy". Kiedy minął czwarty rok, nawet wizyty się rozrzedziły. Sąsiedzi pogodzili się z faktem, że jeśli to na dwadzieścia lat, to na zawsze", mówi Vladimír Albrecht.
Co więcej, wiele osób uległo kampaniom oszczerstw i uwierzyło, że więźniowie polityczni są częściowo winni. "W końcu w więzieniu nikt nie jest całkowicie niewinny, musiał coś zrobić" - uważają niektórzy. Na przykład byli agrariusze, do których należał ojciec Vladimíra Albrechta, byli określani przez komunistów jako "klerofaszyści". "Ludzie postrzegali to w ten sposób, że musieli mieć coś wspólnego z Niemcami podczas wojny, co było oczywiście głupie", wspomina Albrecht.
Tato, dlaczego cię aresztowali?
Nawet te rodziny więźniów politycznych, które nie rozpadły się podczas pobytu w więzieniu, doświadczyły głębokiej traumy emocjonalnej, podobnie jak po rozwodzie. "Nigdy nie wiedziałem, co napisać ojcu o sobie" - przyznaje Vladimír Albrecht, opisując zakłopotanie związane z odwiedzinami w więzieniu człowieka, który był dla niego właściwie obcy.
Niektóre kobiety, aby chronić swoje dzieci, wolały w ogóle nie mówić o swoim ojcu. Tak było na przykład w rodzinie Lenki Bártovej, z domu Trutnovská, której ojciec został skazany na dożywocie i spędził piętnaście lat w więzieniu. Została zamknięta, gdy miała trzy lata i nie spotkała go ponownie, dopóki nie stała się dorosła. "Moje pierwsze pytanie brzmiało: "Tato, dlaczego cię zamknęli?" Odpowiedział: "Nie pytaj". Więc jemu też nie wolno było rozmawiać, nawet po wyjściu na wolność". Wkrótce potem jej ojciec zmarł. "Czuję, że na pogrzebie mama po raz pierwszy pozwoliła sobie w pełni wyrazić swoje uczucia. Ponieważ tam było to bezkarne" - dodaje Lenka Bartová.
Wiele innych córek i synów więźniów politycznych również opisuje dziwne uczucie, gdy jako nastolatki lub dorośli ponownie szukali relacji ze swoimi uwolnionymi ojcami, których do tej pory znali tylko z krótkich spotkań w pokoju bezpieczeństwa.
Na pozór nie było wielkiego dramatu
"Podczas gdy oprawcy doświadczali fizycznego cierpienia, kobiety nie, ale były poddawane długotrwałej i bardzo brutalnej presji ze strony komunistów" - mówi pisarz Lubomír Vejražka, który poświęcił temu tematowi swoją książkę Unhealed Wounds of a Nation. "Na pozór nie było wielkiego dramatu, raczej normalne, ale bardzo ciężkie życie". Konwencjonalne pojęcie bohaterstwa wygląda inaczej; żony więźniów politycznych i ich dzieci nie miały takiej możliwości. Ich los polegał na stawianiu czoła niekończącym się barierom ucisku, zwolnień i niemożności życia i pracy na własnych warunkach. Jednak wierność wyższym zasadom moralnym w takich warunkach przez lata to prawdziwy heroizm.
Komunistyczni funkcjonariusze w swoich przemówieniach z okazji Dnia Świętojańskiego mówili o budowaniu lepszego świata dla wszystkich, ale rzeczywistość była inna. O ile kobietom i dzieciom więźniów politycznych pozwalano uczestniczyć w znoju "budowania", o tyle odmawiano im lepszego jutra.
Wszystkie artykuły autorki/autora