"To ogromnie zachęciło ludzi, że warto pisać. Tysiące, a może setki tysięcy ludzi czytało teksty, które były na indeksie, że tak powiem". W swoich wspomnieniach dla Pamięci Narodu Jiřina Šiklová podsumowała znaczenie wydawców samizdatu w czasach totalitaryzmu. Zmarła w sobotę socjolog była jedną z ważnych kobiet, które odcisnęły swoje piętno na historii samizdatu.
"Panie doktorze, czy warto dać się zamknąć za ten wieprzowaty naród?". Jiřina Šiklová przypomniała retoryczne pytanie, które zadała jej znajoma w czasie normalizacji. "Czy jakikolwiek pomysł wart jest aresztowania? Tak, myślę, że warto, nawet jeśli wiele osób twierdzi, że nie warto".
Wiosną 1981 r. rzeczywiście znalazła się w więzieniu, jako jedna z ofiar zakrojonej na szeroką skalę akcji Służby Bezpieczeństwa. Była ważnym ogniwem w łańcuchu ludzi, którzy pomagali przemycać literaturę emigracyjną z Zachodu, a tym samym dostarczać teksty zakazanych autorów za żelazną kurtynę. W czasach, gdy rynek książki w naszym kraju był całkowicie kontrolowany przez cenzurę, a książki państwowych wydawców co czwartek stały w kolejkach przed księgarniami, odegrała kluczową rolę w umożliwieniu ludziom czytania (przynajmniej w ograniczonym zakresie) powieści Bohumila Hrabala, Josefa Škvorecký'ego, wierszy Jana Skácela czy sztuk Václava Havla.
Jednoosobowa działalność gospodarcza
Wiele kobiet pracowało w wydawnictwach samizdatowych, które pojawiły się na początku lat siedemdziesiątych - niektóre z nich były w czołówce jako organizatorki i wydawcy, inne, a nawet większość z nich, pracowały dla nich potajemnie jako bezimienne maszynistki.
Wśród tych pierwszych jest Daňa Horáková, nominowana do tegorocznej nagrody Magnesia Litera za wspomnienia O Pavlovi, w których wspomina swoje wspólne życie z reżyserem Pavlem Juráčkiem. Już w pierwszej połowie lat 70. organizowała wtorkowe spotkania w swoim mieszkaniu przy ulicy Pařížská, "salonie", w którym uczestniczyli intelektualiści tacy jak Jan Vodňanský, Věra Jirousová, Jiří Němec, Jitka Vodňanská i Václav Havel. To właśnie na podłodze jej salonu narodził się pomysł założenia wydawnictwa samizdatowego Edice Expedice.
Produkcja książek nie była szczególnie wywrotowa politycznie; nazwiska autorów, którzy tam publikowali, były szczególnie nieprzyjemne dla reżimu. Pierwszą opublikowaną książką był Czuły barbarzyńca Hrabala.
Wraz z nią wydawnictwem kierował Václav Havel, który początkowo podpisywał każdy wydany egzemplarz swoim nazwiskiem - "Dla siebie i moich przyjaciół, skopiowane przez Václava Havla" - aby chronić inne zaangażowane strony. Daňa Horáková wykonała jednak większość pracy, od zlecania tekstów maszynistkom, przez organizowanie oprawy książek, po ich dystrybucję. "W momencie powstania Edice Expedice było czymś w rodzaju warsztatu, jednoosobową firmą", mówi w książce Gabrieli Romanovovej Historia Edice Expedice.
Produkcja książek wydawnictwa nie była szczególnie wywrotowa politycznie; tym, co sprawiało, że reżim czuł się niekomfortowo, były nazwiska autorów, którzy tam publikowali. Pierwszą wydaną tu książką był Czuły barbarzyńca Hrabala, publikowano także teksty filozoficzne, twórczość poetów podziemia i literaturę tłumaczoną.
Kiedy Daňa Horáková udała się na wygnanie w 1979 r., a Václav Havel został uwięziony, Ivan M. Havel przejął zarządzanie Ekspedycją wraz ze swoją szwagierką Olgą Havel. "Wielu ludzi przestało pisać, ponieważ nie mieli gdzie tego publikować. A dzięki samizdatowi znów poczuli chęć napisania czegoś, wyrwało ich to z pewnego letargu" - opisuje cel swojej działalności Ivan M. Havel.
Eda Kriseová była jedną z osób, które odnalazły w samizdacie sposób na literacką samorealizację. Wspomina, jak najpierw próbowała opublikować swoje książki w oficjalnych wydawnictwach. Potem nastąpiła przerwa. Kiedy zadzwoniłam później, rozmawiali ze mną, jakbym miała chorobę zakaźną". Jej trzy rękopisy stopniowo trafiały do szuflady, aż w końcu Ludvík Vaculík opublikował je w samizdatowym wydaniu Petlic.
Nagana za nocne szycie
Autorzy i wydawcy narażali się na otwarte ryzyko, ale w edycje zaangażowane były również dziesiątki maszynistek, które spędzały wiele godzin przy maszynie do pisania z zakazanymi tekstami. W czasach, gdy cała technologia kopiowania była ściśle kontrolowana przez państwo, pisanie na maszynie było jedynym sposobem na powielenie tekstu w wielu egzemplarzach. Zazwyczaj do maszyny do pisania ładowano 10-16 cienkich dziurkowanych kartek z kserokopiarkami. Oryginalna kopia była zwykle wyrzucana, ponieważ łatwo było stwierdzić, na której maszynie została wykonana. Każda maszyna miała swoje osobliwości, a Bezpieczeństwo Państwowe przechowywało cały plik próbek pisma ręcznego z różnych maszyn. A jeśli na jednej stronie było kilka literówek, nie pozostawało nic innego, jak przepisać ją od nowa.
Skrybom płacono zwykle pięć koron za stronę, więc przepisywanie było również dodatkiem do rodzinnego budżetu. "Mało kto był w stanie znieść tę rutynową pracę z samego entuzjazmu", mówi Ivan M. Havel. Chociaż sami nie byli w większości członkami opozycji, musieli przestrzegać warunków ścisłej konspiracji. Na przykład Libuše Černá, która przepisywała teksty w biurze Instytutu Literatury Czeskiej Akademii Nauk, wspomina, że przekazywała przepisane teksty kobiecie, której nie znała i nigdy nie widziała jej twarzy w wyznaczonym miejscu przez okno.
Wiele maszynistek pracowało w nocy z domu, co oczywiście wiązało się z ryzykiem, że sąsiedzi usłyszą stukot maszyny do pisania. "Zaletą mieszkania w starej kamienicy było to, że ściany nie były tak przepuszczalne, więc prawdopodobnie nikt niczego nie zauważył", mówi maszynistka Jana Pešková w swojej książce The Story of the Expedition Edition. "Dopiero nasz sąsiad z dołu zaaranżował swoją kuchnię tak, aby stworzyć "płytę rezonansową", która przekazywała każdy krok z naszego mieszkania, nie wspominając o stukocie maszyny do pisania". Wspomniany sąsiad zgłosił ją do komitetu krajowego za zakłócanie spokoju w nocy. Na szczęście uznał, że hałas powodowała maszyna do szycia, więc Jana Pešková otrzymała jedynie naganę za "szycie" w nocy.
Historie w przestrzeni publicznej
Historie świadków XX wieku można teraz poznać również na praskim placu Interbrigade, gdzie niegdyś stał pomnik marszałka Koniewa. Wystawa zatytułowana Nikogda ně obroměm! prezentuje historie i fotografie osób, na których życie Związek Radziecki i jego wpływ na historię Czechosłowacji miały fatalny wpływ. Wystawa, we współpracy z gminą Praga 6, potrwa do stycznia 2022 roku.
Więcej informacji można znaleźć na stronie konev.pametnaroda.cz.
Drahomíra Šinoglová, która wraz z mężem przepisywała i rozpowszechniała teksty wydania petlickiego, poradziła sobie znacznie gorzej. Po przeszukaniu ich domu w Strachoticach, w regionie Znojmo, bezpieczeństwo państwowe odkryło samizdat. A ponieważ wiadomo było, że Drahomíra potrafi pisać na maszynie, została skazana na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu za ich przepisywanie. W styczniu 1981 r., kiedy przyszło wezwanie do stawienia się w więzieniu, była w ciąży, a ponieważ sąd nie chciał zaakceptować jej zaświadczenia lekarskiego o ciąży, zaczęła się ukrywać.
Jej wejście do więzienia zostało ostatecznie przełożone na sześć miesięcy po urodzeniu dziecka. Wkrótce po tym, jak ich syn Paul osiągnął szósty miesiąc życia, ich dom otoczyła policyjna eskorta: "Przyjechali mnie aresztować i zabrać do więzienia. Nie otrzymałam wcześniej żadnego wezwania do stawienia się". W Czechosłowacji i za granicą pisano petycje o uwolnienie matki sześciomiesięcznego niemowlęcia, a Drahomíra Šinoglová stała się pierwszym więźniem epoki Husáka, który został ułaskawiony po miesiącu...
Praca nad samizdatem nie zakończyła się jednak na przepisywaniu. Następowało tak zwane "lizanie", kiedy kopie każdej strony musiały być ułożone we właściwej kolejności, a korekta musiała być wykonana dla każdej kopii osobno. Prace te często wykonywała Olga Havlová lub Kamila Bendová wraz z dziećmi.
Dopiero potem kopie trafiały do introligatora, który zazwyczaj oprawiał poszczególne egzemplarze w twarde deski pokryte płótnem. Cena jednej publikacji samizdatu wynosiła wówczas 100-200 koron, czyli kilkakrotnie więcej niż zwykła cena w księgarni. Niemniej jednak wydawnictwa samizdatowe były przedsiębiorstwami całkowicie non-profit, często nadal dotowanymi z zagranicy.
Czy warto było je zamykać?
Ważnym ogniwem w łańcuchu produkcji i dystrybucji samizdatu była komunikacja z rodakami na emigracji, którzy dalej rozpowszechniali teksty napisane w Czechosłowacji i wspierali dysydentów przesyłkami książek, czasopism i sprzętu do kopiowania z Zachodu. Kilka razy w roku z zagranicy do Czechosłowacji przyjeżdżała wakacyjna karawana, w której wnętrzu sprytnie ukrywano zakazaną literaturę, czasopisma, małe kserokopiarki itp.
Jiřina Šiklová przejęła całą sieć od Petra Pitharta. Celowo nie podpisała Karty 77, aby nie przyciągać uwagi tajnej policji i mogła skoncentrować się na swojej pracy jako "czeski łącznik".
Po stronie czeskiej przesyłki te organizowała Jiřina Šiklová, która przejęła całą sieć od Petra Pitharta. Celowo nie podpisała Karty 77, aby nie przyciągać uwagi tajnej policji i mogła skoncentrować się na swojej pracy jako "czeski łącznik". Jednak po tym, jak w kwietniu 1981 r. Służba Bezpieczeństwa zatrzymała jedną z "literackich" karawan na przejściu granicznym Dolní Dvořiště, trafiła do więzienia na prawie rok.
Według niej znaczenie samizdatu polegało głównie na tym, że utrzymywał ludzi w świadomości autorów, których nazwiska reżim totalitarny chciał wymazać z pamięci: "W przeciwnym razie ludzie myśleliby, że ci autorzy nie istnieją lub że umarli. Sąsiedzi w naszej chacie pytali mnie, jak to możliwe, że teksty czeskich autorów mieszkających w Republice były nadawane w Wolnej Europie. Oczywiście niczego im nie wyjaśniałem. Mówiłem: "No wiesz, to skomplikowane". Jiřina Šiklová często wybierała w życiu bardziej skomplikowane ścieżki i nawet po upadku reżimu totalitarnego angażowała się w rzeczy, które jej zdaniem miały sens. Była aktywna w polityce i życiu publicznym. Zapisała się nie tylko w historii samizdatu, ale także w feminizmie i promowaniu równości płci.
Wszystkie artykuły autorki/autora