Odnoszący międzynarodowe sukcesy dokument Benjamina Rea o sprawie kradzieży obrazów z norweskiej galerii pięć lat temu, która zmieniła życie zarówno malarza będącego właścicielem płócien, jak i mężczyzny, który je ukradł, jest jednym z tych, które uderzają. Historia przyjaźni zawiązanej w najmniej oczekiwanym miejscu bada granice człowieczeństwa, komunikacji międzyludzkiej, a przede wszystkim akceptacji drugiego człowieka. Tekst towarzyszy dzisiejszej serii artykułów na temat innego spojrzenia na przemoc i przestępczość.
Słyszymy ostrzeżenia socjologów, że nasze społeczeństwo jest społecznie i ekonomicznie podzielone i że żyją wśród nas ludzie, którzy nie z własnej winy znaleźli się w złych warunkach życiowych, a droga do normalnego życia może być bardzo trudna. Pogłębiające się różnice między ludźmi prowadzą do wzajemnej alienacji i nieufności oraz stygmatyzacji "innych". Nowy film dokumentalisty Benjamina Rea, Malarz i złodziej, pokazuje jak stawić czoła temu zjawisku i powrócić do istoty człowieczeństwa i empatii.
Dokument o baśniowym tytule szczegółowo śledzi wydarzenia z kwietnia 2015 roku, kiedy to dwa obrazy malarki Barbary "Barbar" Kysilkovej zostały skradzione z galerii w norweskim Oslo. Chociaż urodzona w Czechach artystka nie jest znana na arenie międzynarodowej, sprawa wzbudziła duże zainteresowanie lokalnych mediów. Wkrótce potem policja aresztowała Karla-Bertila Nordlanda, uzależnionego od narkotyków przestępcę, który z samej kradzieży pamiętał jedynie motyw na każdym z płócien. Podczas procesu młodego recydywisty doszło jednak do bezprecedensowej sytuacji, która przyciągnęła również uwagę dokumentalisty Ree. Podczas przerwy w rozprawie malarka podchodzi do "swojego" złodzieja i zwraca się do niego słowami: "Nie wiem, czy to stosowne, ale mam śmiałe pytanie. Jak wiesz, jestem malarką i chciałabym cię namalować".
Od tego momentu zaczyna się fascynująca historia relacji między dwojgiem pozornie niepasujących do siebie ludzi. Malarka opisuje ten kluczowy moment przede wszystkim jako wyraz swojej ciekawości: "Podeszłam do niego, przedstawiłam się i od razu stało się jasne, że nie widzę w nim jakiegoś złodzieja czy przestępcy. Etykieta zniknęła jak para z garnka. W tym samym czasie narastała we mnie szalona ciekawość dotycząca jego osoby. Zapytałem go więc, czy byłby dla mnie dobrym wzorem. Odpowiedział, że tak".
Muszę już tam dla niego być.
Zamiast klasycznego dokumentu, film jest nakręcony jako fikcja; wykorzystując różne perspektywy i bawiąc się czasem i liniami fabularnymi, przedstawia wielowarstwową mozaikę, w której daje nam wgląd w dwoje ludzi bez żadnej cenzury. Poprzez ich historię Benjamin Ree rozwija fundamentalne ludzkie tematy i konfrontuje widzów z ich uprzedzeniami i stereotypowym postrzeganiem, jednocześnie konfrontując ich z trudnym pytaniem, kto jest malarzem, a kto złodziejem w jego narracji.
Akcja dokumentu rozgrywa się przede wszystkim w pracowni Barbory, gdzie ona i Bertil spotykają się regularnie. Intymne sceny, w których młoda malarka przedstawia uzależnionego od narkotyków mężczyznę z tatuażem "Snitchers Are A Dying Breed", są równie nawiedzające jak sam obraz Barbory. Film początkowo nie odpowiada na pytanie, dlaczego Barbara dobrowolnie zaczęła spotykać się z mężczyzną, który ją zdeprawował. Pytanie to stawia widzom dopiero jej partner, który w trosce o swoją dziewczynę nie pochwala sytuacji i porównuje Barbarę do "dzieciaka, któremu rodzice pozwalają bawić się na drodze". Barbora jednak szybko odpowiada, że jako dziecko zawsze bawiła się na drodze w Pradze.
Chociaż początkowym impulsem była ciekawość skradzionych płócien, stopniowo staje się coraz bardziej widoczne, jak ciężar odpowiedzialności za złodzieja ciąży na malarce i zaczyna postrzegać Bertila jako osobę, a nie jako obiekt sztuki i jej muzę. Z każdym spotkaniem Bertil ujawnia, kim naprawdę jest. "Już w pierwszej chwili wyczułam, że nie jest zwykłym ćpunem i przestępcą. Bertil jest złożoną osobowością, jest inteligentny, interesujący i zabawny, i niestety ma w sobie wiele bólu, ponieważ nikt nigdy nie był przy nim, począwszy od jego rodziców. To, między innymi, wyjaśnia, dlaczego mniej więcej skończył tak, jak skończył", wyjaśnia później Barbora, zgadzając się na zrobienie tego filmu przede wszystkim dlatego, że chciała pokazać, co się dzieje, gdy uprzedzenia i stygmaty są odkładane na bok.
Była trochę zaniepokojona pierwszym spotkaniem, ale nie tak bardzo jak Bertil. Traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa i wynikająca z nich nieufność wobec otaczających ją ludzi nie zaskakują Barbary: "Nie dziwią mnie uczucia Bertila. Ten człowiek nigdy w życiu nie doświadczył od nikogo niczego miłego. Naprawdę nie doświadczył. Nie dziwi mnie więc, że bał się ludzi. A kiedy pomyślę o niepewności, jaką musiał mieć, kiedy po raz pierwszy przyszedł do mojego studia, jak bardzo musiał się bać i wstydzić. Byliśmy tam w sumie przez około cztery godziny. Powoli zaczął zrzucać swoje maski. I w tym momencie zrozumiałem, że muszę tam dla niego być".
Temat stygmatyzacji innych przewija się przez cały film; "piętno" Bertila jest nie tylko symbolicznie zapisane na obrazie Barbory, ale także na dłoni Bertila w postaci blizny po urazach, których doznał po ostatecznym upadku na dno, czego doświadczamy wraz z nim na ekranie. O tym, że każdy może upaść na dno w różnych życiowych sytuacjach, przekonujemy się jednak w drugiej części filmu, gdy role się odwracają i to malarka paradoksalnie szuka mentalnego wsparcia u swojego złodzieja.
Poznajemy Bertila w całej jego naturalności, gdy malarka ujawnia portret, który dla niego namalowała. Wzruszająca scena, w której młody mężczyzna po raz pierwszy w życiu doświadcza uczucia, że ktoś go rozumie, jest również najmocniejszym momentem filmu. Wysyła ona przesłanie sformułowane później przez samego Bertila w liście z przeprosinami do swojego malarza. "Sztuka to nie tylko malarstwo, to o wiele więcej".
Dlaczego potrzebujemy sztuki
Najwyraźniej nawet Barbara nie była przygotowana na ogromną moc, jaką może mieć sztuka, ale mówi, że pomimo wszystkich jej wątpliwości co do siebie i swojej sztuki, upewniło ją to, że to, co robi, ma sens. Druga część filmu skupia się w szczególności na życiu malarki zainspirowanej mrocznymi tematami i Caravaggiem, którego pomimo niezaprzeczalnego talentu nie była jeszcze w stanie odpowiednio realizować. "Dzisiejszy świat sztuki to kompletna katastrofa. Wszystko opiera się na kontaktach, które trzeba gdzieś znaleźć. A nie każdy ma do tego jaja i wystarczająco wypolerowane ego. W renesansie było wiele malarek. I o nich też nic nie wiemy". W kilku scenach widać, że pomimo pracowitości, artystom pokroju Barbory trudno jest zaistnieć we współczesnym świecie. Dokument uchwycił malarkę w kruchym momencie, gdy otrzymała trzy odmowy od norweskich galerii. Czy mnie też ktoś kiedyś powie "tak"?", płacząc i trzymając w ręku niezapłacone rachunki.
To właśnie w tym momencie dynamika relacji między dwójką głównych bohaterów paradoksalnie zaczyna się zmieniać. Podczas gdy Bertil stopniowo zyskuje kontrolę nad swoim życiem, Barbara ją traci. I okazuje się, że pomimo całej swojej problematycznej przeszłości, mężczyzna taki jak on potrafi zaoferować wsparcie swoim bliskim. "Wiem, że ona mnie widzi, ale zapomina, że ja też ją widzę", Bertil potwierdza, że ich relacja nie jest jednostronna.
Obrazy, które ukradł Bertil, były dla Barbary ważnymi dziełami. Mówi jednak, że z czasem wybaczyła swojemu złodziejowi. Możliwość spotkania i uporządkowania spraw pojawia się również w debatach nad prawem karnym, które jedynie stwierdza winę i karze, ale niestety nie działa z instytucją przebaczenia, emocjami i odpowiedzialnością sprawcy jako wewnętrznym doświadczeniem.
W rezultacie możliwość wspólnej rozmowy może mieć bardzo uzdrawiające skutki na poziomie społecznym. Sama Barbara jest o tym ostatecznie przekonana: "Musimy podchodzić do siebie bez uprzedzeń i etykiet. Konieczne jest spojrzenie szerzej. Mamy tendencję do oceniania ludzi na podstawie ich zewnętrznej powłoki - tatuaży, stylu itp. Ale wszyscy nadal jesteśmy ludźmi i musimy rozmawiać ze sobą jak równy z równym". Jestem przekonany, że przebaczenie ma uzdrawiający wpływ na społeczeństwo. Od czasu premiery często słyszałem od ludzi, że zrozumieli to dzięki osobistym doświadczeniom. Na festiwalu w Sundance zatrzymała mnie kobieta, która powiedziała mi, że dzięki filmowi zrozumiała, że musi wybaczyć mężczyźnie, który ją zgwałcił. Przede wszystkim dlatego, że to jej pomogło. I to właśnie powinna robić sztuka. Wydobywać z ludzi to, co najlepsze. To bolesna podróż. Ale właśnie dlatego mamy sztukę. Ponieważ jej potrzebujemy. Sztuka jest tak stara jak ludzkość, więc musi być jakiś powód. I myślę, że to jest jeden z tych powodów".
Wszystkie artykuły autorki/autora