Beyoncé celebruje czarne muzyczne korzenie. Ciężka praca doprowadziła ją na szczyt, teraz głosi mniej polityki, a więcej nadziei

EmancipaceMuzyka
Nowy album
PopkulturaRecenze
Jan Jindřich Karásek
| 10.1.2024
Beyoncé celebruje czarne muzyczne korzenie. Ciężka praca doprowadziła ją na szczyt, teraz głosi mniej polityki, a więcej nadziei
Columbia Records

Minęło długie sześć lat od wydania ostatniego studyjnego albumu Lemonade. Po wrażliwych i introspektywnych utworach, tym razem wokalistka przedstawia bezkompromisową kolekcję tanecznych hitów, które nie zatrzymują się ani na sekundę. Renaissance to idealny album na lato i recepta na zachowanie nadziei na przyszłość pomimo katastrofalnych wydarzeń na świecie.

Beyoncé jest niekwestionowaną ikoną współczesnej muzyki popularnej. Nawet jeśli nigdy nie wyda nic więcej, jej miejsce w historycznym kanonie jest na zawsze zapewnione. To, co ludzie uważają za tak fascynujące w Beyoncé, to między innymi jej niepowstrzymana ciężka praca i odporność w tak konkurencyjnym środowisku, jakim jest świat popu i show-biznesu. Wraz ze wzrostem wymagań dotyczących naszej pracy, patrzymy również na muzykę, której słuchamy, jako na wzór do naśladowania w naszym życiu. W końcu to nie przypadek, że najpopularniejszym obecnie gatunkiem jest rap, który tradycyjnie opowiada o stromej drodze na szczyt w poszukiwaniu sukcesu i pieniędzy.

Kariera Beyoncé została upolityczniona w ciągu prawie dwóch dekad jej solowej twórczości. Każdy album to nowa deklaracja i nowa era. Z góry tworzy pewne oczekiwania. Jej muzyka już dawno przestała być czymś, czego słuchamy - za jej pośrednictwem również czegoś się domagamy. Jedynym singlem, który wydała dla Renaissance był kontrowersyjnie przyjęty Break My Soul. Nie chodziło tylko o to, że ten prosty utwór był muzycznie retro, ale co ważniejsze, sprzeciwiał się kapitalistycznemu kultowi pracy, który w pewnym sensie Beyoncé pomogła zbudować swoimi tekstami skoncentrowanymi na samorealizacji. "Wow, każą mi pracować cały czas / pracować od dziewiątej i nie wychodzić do piątej / działają mi na nerwy / dlatego nie mogę spać w nocy", co więcej, od słynnej miliarderki, która nigdy w życiu nie miała ośmiogodzinnej zmiany, brzmi co najmniej śmiesznie.

Hymn przepracowanych

Liczy się tu jednak sam sentyment. Kiedy Beyoncé śpiewa o rzuceniu pracy i o tym, że to nie złamie jej duszy, jest to balsam dla duszy dla wielu słuchaczy; to także sentyment, który rozumieją. To połączenie dwóch rzeczy, których oczekujemy od popu. Wraz z pandemią koronawirusa zaczęliśmy ponownie oceniać nasze relacje z pracą i masowo odchodzić do innych miejsc pracy lub na tymczasowe urlopy. W takim świecie Break My Soul jest idealnym hymnem dla obecnego nastroju pracy w społeczeństwie, podobnie jak Work Rihanny sześć lat temu.

Ale nie można wymagać zdecydowanej opinii od reszty albumu. Renaissance to przede wszystkim celebracja życia, miłości, samoakceptacji i clubbingu. Być może jest radykalny w tym, jak mało ambitny jest w swoich deklaracjach. Pod pewnymi względami, słuchając go, nie sposób nie przypomnieć sobie tegorocznego albumu innego muzycznego giganta, amerykańskiego rapera Kendricka Lamara, na który również czekano z niecierpliwością od lat. Zamiast opinii i proroczych deklaracji była to jednak głównie autorefleksyjna medytacja nad własnym miejscem w społeczeństwie. Tym samym zarówno Lamar, jak i Beyoncé - każde na swój sposób - zaprzeczyli etykietce zaangażowanych głosów naszych czasów i wkroczyli na swoje indywidualne ścieżki. Być może dzieje się tak również dlatego, że współczesny świat jest tak skomplikowany, że trudno go uchwycić w prostych protest songach, jak to miało miejsce w latach 60. i 70. ubiegłego wieku.

Nadzieja w ciemności

Jeśli Renaissance jest w czymkolwiek polityczny, to w swojej radości i celebracji historii czarnej muzyki tanecznej, która jest tu samplowana w ogromnych ilościach, tak jakby być może Beyoncé i jej zespół na albumie zamierzali stworzyć wszechstronnego czytelnika tych emancypacyjnych gatunków. W tym odniesienia do tak zwanych sal balowych, które były podziemnymi społecznościami tanecznymi dla osób queer, które często nie mogły czuć się bezpiecznie nigdzie indziej. Były to miejsca dla drag i wolności noszenia dowolnych ubrań, makijażu czy biżuterii. Sala balowa była bezpieczną przestrzenią do bycia sobą dla tych, którzy nie mogli być w normalnym, heteroseksualnym świecie. Kultowy już film dokumentalny Paris Is Burning doskonale uchwycił to środowisko. Beyoncé na przykład sampluje legendarną drag queen Moi Renee na Renaissance i dedykuje cały album swojemu wujkowi gejowi. Jej Renaissance jest zatem symbolicznie inkluzywne, oferując przestrzeń dźwiękową, aby otworzyć się na własne bogactwo i, co najważniejsze, radość.

Album nie jest politycznie zaangażowaną odpowiedzią na skandal MeToo, wojnę, pandemię czy ruch Black Lives Matter, czego niektórzy mogli się spodziewać.

"Nadzieja to nie los na loterię, z którym siadasz przed telewizorem i liczysz na szczęście. To topór, którym przebijasz się przez wyjście awaryjne w sytuacji kryzysowej. Nadzieja powinna wypchnąć cię za drzwi, ponieważ zabiera wszystko, co masz i kieruje twoją przyszłość we właściwym kierunku. Z dala od niekończących się wojen, z dala od niszczenia naszego kraju i z dala od wykorzystywania biednych i zmarginalizowanych członków naszego społeczeństwa. Nadzieja oznacza oddanie się przyszłości. I to oddanie jest tym, co czyni teraźniejszość znośną" - pisze amerykańska historyczka i aktywistka Rebecca Solnit w swojej książce Hope in the Dark. To właśnie ten fragment przypomniał mi się podczas słuchania nowej Beyoncé. W końcu jej album nie jest politycznie zaangażowaną odpowiedzią na aferę MeToo, wojnę, pandemię czy ruch Black Lives Matter, czego niektórzy mogliby się spodziewać. Daje jednak nadzieję, że na tym świecie wciąż jest coś, co warto świętować i dla czego warto tańczyć. I to właściwie wystarczy.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz