Pierwsze odcinki gry Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy są już dostępne w serwisie streamingowym Amazon. Spektakularna produkcja fantasy do tej pory przyciągała uwagę nie ze względu na jakość opowiadanej historii, ale z powodu sporów o stopień wierności materiałowi źródłowemu. Czy wyemancypowane kobiety i nie-białe postacie należą do Śródziemia? To nie pierwszy raz, kiedy różnorodność jest przedmiotem sporu w gatunku fantasy.
Przede wszystkim należy podkreślić jedną rzecz: adekwatne komentowanie jakości serialu jako takiego nie ma jeszcze sensu. Pierwsze dwa odcinki Pierścieni Władzy jedynie rozrzucają bohaterów po mapie Śródziemia i funkcjonują bardziej jako wizytówka lokacji. Tak naprawdę twórcy muszą przedstawić w prequelu historię obejmującą kilka tysięcy lat, a oficjalnie mieli do dyspozycji jedynie kilkadziesiąt stron z Suplementów do Władcy Pierścieni, w których J.R.R. Tolkien nakreślił część historii swojego Śródziemia.
Ponieważ wie, że nawet jeśli fani są bardziej toksyczni, nadal stanowią podstawę jego publiczności. Co więcej, są to ludzie, którzy mają związek z tematem, który często obejmuje dziesięciolecia - i dlatego są bardzo wrażliwi na wszelkie zmiany w tym, co postrzegają jako kanon. Jeśli argumentują, że w pewnej wiosce w książce po prostu nie ma nikogo o ciemnym kolorze skóry, Judkins argumentuje za jakimś apokaliptycznym wydarzeniem w historii tego świata, które mogło doprowadzić do wymieszania się różnych ludów. Jeśli komuś nie podoba się konkretna scena lesbijska, to ma wsparcie w postaci stwierdzenia (nieżyjącego już autora szkicu), że związek wspomnianych postaci, mówiąc wprost, wywołałby skandal. To naprawdę działa z założeniem i poważnie traktuje obawy fandomu, nie pozwalając im jednak decydować.
Nawet twórcy Pierścieni Władzy mogliby znaleźć w prequelach argumenty za swoimi decyzjami - skoro rasy Śródziemia zostały stworzone przez bogów, to dlaczego nie mogli stworzyć innych? Alternatywnie, jeśli mamy do czynienia ze światem, który nie ma dosłownie żadnych punktów styczności z jakimkolwiek konkretnym doświadczeniem historycznym, po co w ogóle zawracać sobie głowę? Każdy może wyglądać tak, jak chce, a jedyną rzeczą, która ma znaczenie, jest jakość scenariusza i gry aktorskiej.
Świat fantasy rządzi się swoimi prawami
Niestety, zdarzają się dzieła, które swoją "świadomością" maskują nieudolność na tych polach - przykładem jest ekranizacja Mrocznej Wieży Stephena Kinga. W bohatera, opisywanego w książce jako coś w rodzaju Clinta Eastwooda skrzyżowanego z Terminatorem, wcielił się Idris Elba - i jest w swojej roli znakomity. Niestety, poniżej przeciętnego scenariusza i obróbki widać, że twórcy nie zastanowili się, jaki wpływ na historię poruszającą m.in. temat rasizmu miałaby zmiana koloru skóry głównego bohatera (podpowiedź: twórcy całkowicie zignorowali tę kwestię i zamienili złożoną opowieść o mitycznej i prawdziwej Ameryce w generyczną strzelankę).
Futrzasty Nori i ludzka kobieta Bronwyn są znacznie lepsi, choć nie mają poparcia w tekstach Tolkiena.
Problem polega na tym, że Galadriela wydaje się być bardziej ludzką młodą dziewczyną, nie różniącą się niczym od generycznego fantasy young adult, dręczoną wątpliwościami i trzymającą się pewnego celu, który w zasadzie odziedziczyła po bracie, niż elfią księżniczką z własnymi ambicjami. Pod tym względem jest najmniej autentyczna ze wszystkich przedstawionych do tej pory postaci kobiecych. Jak na ironię, pozostałe dwie wyróżniające się do tej pory postacie kobiece, futrzasta Nori i ludzka Bronwyn, są znacznie lepsze, mimo że nie mają oparcia w tekstach Tolkiena. W swoich dążeniach do wyrwania się z kajdan założeń i zobowiązań otoczenia odzwierciedlają fundamentalny konflikt najciekawszych postaci kobiecych w Śródziemiu.
To prawda, że kobietom nie poświęcono zbyt wiele miejsca we Władcy Pierścieni, ale wydany pośmiertnie Silmarillion i inne teksty - zwłaszcza wciąż nieprzetłumaczone Beren i Lúthien - temu zaradzają. Tolkien miał w swoim życiu dwa wielkie kobiece wzorce do naśladowania - swoją matkę, którą nazywał męczennicą, która poświęciła się dla swoich dzieci (zmarła, gdy Tolkien był jeszcze młody), oraz swoją żonę Edith. Ta ostatnia dla dobra Tolkiena zerwała zaręczyny z innym mężczyzną, postawiła się swojemu opiekunowi i tym samym dała przyszłemu autorowi Śródziemia dobry przykład innego rodzaju odwagi niż ta, która polega na wymachiwaniu mieczem (a która właściwa jest nie tylko literackiej Galadrieli czy noszącej tarczę Rhaety Éowyn).
Rings of Power rzeczywiście więc "pisze historię na nowo", ale głównie poprzez pokazanie nowych możliwości serwisów streamingowych. Pytanie jednak, czy i one będą miały duszę i staną się czymś więcej niż spełnieniem marzeń jednej korporacji o wielkim hicie fantasy na miarę współczesności. Oczywiście ich ewentualna porażka nie będzie spowodowana czarnymi elfami, a jedynie nieumiejętnością opowiedzenia dobrej historii.
Wszystkie artykuły autorki/autora