Kolejny dzień, kolejna bitwa o język, z polskim rządem w roli głównej. Tak, o ten język, który podobno jest „tylko językiem” i „nie ma co się o niego bić”. O co poszło tym razem?
17 grudnia Ministerstwo Edukacji i Nauki ogłosiło projekt podstawy programowej nowego przedmiotu dla szkół ponadpodstawowych. Przedmiot nazywa się HiT – Historia i Teraźniejszość, i ma zastąpić WOS. W projekcie czytamy m.in., że uczeń ma umieć scharakteryzować „główne zmiany kulturowe zachodzące w świecie zachodnim na przykładzie ekspansji ideologii »politycznej poprawności«, wielokulturowości, nowej definicji praw człowieka, rodziny, małżeństwa i płci; potrafi umieścić te zmiany na tle kulturowego dziedzictwa Zachodu ujętego w myśli grecko-rzymskiej i chrześcijańskiej”.
Co to jest zatem ta „poprawność polityczna”?
Ilu respondentów, tyle odpowiedzi. Jeden powie, że chodzi o język, który ma nie ranić, inna że zwiększenie reprezentacji osób LGBT+ czy osób Czarnych w filmach i serialach. Jeszcze inny doda, że używanie feminatywów albo parytety w polityce czy radach nadzorczych. Takie to pojemne pojęcie – słyszymy o nim nie tylko w kontekście języka, ale w każdych okolicznościach związanych z prawami człowieka. Zapraszam do eksperymentu: wpiszcie w wyszukiwarkę Google Grafika albo YouTube hasło „poprawność polityczna”. Jakie byłyby wyniki? Jednym słowem – humorystyczne. Polskie skecze kabaretowe, amerykańskie stand-upy albo memy – najczęściej ostre i dające się przyporządkować do konkretnej opcji politycznej.
Pochodzenie terminu “poprawność polityczna”
Nie jest to przypadkowe – sam termin „poprawność polityczna” narodził się w USA w latach 60. XX wieku jako…określenie satyryczne! Był to swego rodzaju wewnętrzny żart w kręgach lewicowych, a sam termin oznaczał osobę, która jest zanadto ortodoksyjna w swoich przekonaniach, zbyt ściśle trzymająca się linii partii. Pod koniec lat 80. zwrot ten przeszedł transformację semantyczną – z lewicowego prześmiewczego określenia stał się prawicowym prześmiewczym określeniem. Działo się to na fali konserwatywnego backlashu (kontrreakcji na zdobycze ruchu praw obywatelskich czy feministek), którego jednym z elementów była krytyka zmian językowych zachodzących w angielszczyźnie.
Czy poprawność polityczna ma sens?
Jak “poprawność polityczna” zagościła w każdym amerykańskim domu?
Za pierwszą „popularną” publikację używającą zwrotu „poprawność polityczna” w nowym znaczeniu uznaje się wydaną w 1987 r. książkę pt. „The closing of the American mind” autorstwa Allana Blooma. Natomiast pod strzechy zwrot ten wszedł w latach 90., czyli latach i backlashu, i intensywnej działalności ruchów równościowych np. na kampusach uniwersyteckich w USA. To wtedy o poprawności politycznej pisali felietoniści „New York Timesa” czy „Washington Post”, a znani komicy poświęcali jej swoje skecze (wystarczy wspomnieć słynny program George’a Carlina). Poważne wymieszało się z „niepoważnym”, a część odbiorców nie wiedziało już, czy dany zwrot był rzeczywistym postulatem języka równościowego, czy może tekstem wymyślonym przez komików. Przykłady? „Womango” zamiast „mango” czy sugerowanie, że osoby niskie należy nazywać „vertically challenged”.
Ale…czy używanie terminu “poprawność polityczna” w ogóle ma sens?
Trzeba przy tym zaznaczyć, że osoby zajmujące się równością nigdy nie nazywały swoich postulatów „poprawnością polityczną” – w USA czy Wielkiej Brytanii termin ten nieodłącznie związany jest z krytyką działań na rzecz sprawiedliwości społecznej. Jak zatem nazywa się koncept mówiący o nieranieniu innych poprzez słowa? Jest to język inkluzywny. Możemy również nazywać go językiem włączającym czy równościowym albo antydyskryminacyjnym, ale nie poprawnością polityczną. Zostawmy „poprawność polityczną” krytykom, bowiem jak pisał Norman Fairclough, już samo użycie zwrotu „poprawność polityczna” ustawia nas po konkretnej stronie sporu. Po której? Oczywiście po tej, gdzie stoją przeciwnicy równości.
Zatem, skoro mamy już za sobą rys historyczny, przejdźmy do analizy najczęstszych argumentów przeciw językowi inkluzywnemu, czyli tej słynnej „poprawności politycznej”.
„TERAZ TO JUŻ NICZEGO NIE MOŻNA POWIEDZIEĆ”
Podpowiadam – można powiedzieć wszystko, ale nie wszystko warto powiedzieć. To już nie te czasy, kiedy mówiąc coś w przestrzeni publicznej mogliśmy być względnie bezkarni. Dziś, w dobie mediów społecznościowych, musimy liczyć się z tym, że nasze działania mogą zostać skrytykowane. Szczególnie dlatego, że dziś do głosu dochodzą społeczności wcześniej wykluczane i uciszane, które dawniej nie miały tak szerokiego prawa do sprzeciwu. Mówiąc obrazowo – może w 1991 roku mógłbyś w wywiadzie dla ogólnopolskiego medium powiedzieć słowo „p*dał”, i prawie nikt by nie protestował, bo ruch emancypacyjny osób LGBT+ był wtedy w powijakach. Ale w 2021, w dobie tolerancji, w czasach kiedy możemy wygooglować sobie etymologię danego słowa i sprawdzić, dlaczego jest ono obraźliwe, po prostu nie wypada. Dziś głos mają nie tylko biali cishetero mężczyźni z klasy średniej. Dzięki social mediom każda społeczność może się organizować i protestować, kiedy ktoś łamie ich prawa czy obraża słownie.
Żeńskie końcówki – suma wszystkich naszych strachów. Ale czy jest się czego bać?
„Asymetria rodzajowo-płciowa”. Brzmi znajomo czy niekoniecznie? Nawet jeśli na pierwszy rzut oka termin ten wydaje się obcy, to koncept kryjący się za nim rozpala dyskusje w mediach społecznościowych i w sekcjach komentarzy na portalach internetowych. Feminatywy. Żeńskie końcówki. Postrach wielu odważnych.
W artykule Martyny Zachorskiej przeczytasz odpowiedzi na wszystkie argumenty na „nie".
„MAM KOLEGĘ GEJA I ON SIĘ NIE OBRAŻA NA SŁOWO X”
Na poziomie indywidualnym oczywiście można się nie obrażać – każdy z nas ma swój własny próg wrażliwości. Nie zapominajmy jednak o tym, jak wiele zależy od rodzaju relacji łączącej nas z daną osobą. Czym innym jest żartobliwe nazwanie swojego brata „głupkiem”, a czym innym nazwanie owym głupkiem znajomego z pracy, z którym co najwyżej wymieniacie się przywitaniami i nic więcej. Wyzwisko funkcjonuje tu na dwóch różnych poziomach i odbiorca instynktownie rozumie, co chcieliście zakomunikować.
Musimy tu również wspomnieć o odzyskiwaniu słów obraźliwych. Często grupy mniejszościowe chcą „odebrać moc” wyzwiskom, niejako przejmując je, odzyskując dla siebie. Dlatego Czarni Amerykanie mogą używać „słowa na N”, a część homoseksualnych mężczyzn mówi o sobie „cioty” czy „pedały”. Jest to sposób na odzyskanie kontroli poprzez neutralizację słów obraźliwych, ale należy pamiętać, że owa neutralizacja działa tylko wewnątrz danej społeczności. Czasem odzyskiwanie słów jest na tyle skuteczne, że słowo niegdyś wulgarne staje się pełnoprawnym, neutralnym określeniem opisującym daną grupę. Najbardziej znanym przykładem takiego procesu jest słowo queer – dawniej wyzwisko (coś na kształt polskiego „zboczeńca” czy „dziwoląga”), dziś część akronimu LGBTQ+ i określenie-parasol oznaczające wszystkie osoby nieheteronormatywne i niecispłciowe.
„SŁOWO NA M JEST PIĘKNYM POLSKIM SŁOWEM, NEUTRALNYM I BĘDĘ GO UŻYWAĆ”
„Słowo na M”, choć niegdyś neutralne, z biegiem czasu dawną neutralność zatraciło. To normalne – słowa zmieniają swoje znaczenie na przestrzeni lat. W przypadku „słowa na M” zadziałało kilka czynników. Po pierwsze, coraz większa liczba osób czarnoskórych mieszkających w Polsce, z których większość uważa to słowo za obraźliwe. Dlaczego? Z tym związane są kolejne czynniki. Mamadou Diof, muzyk i aktywista, przypomina w poradniku „Jak mówić i pisać o Afryce”, że na początku lat 90. Słowo „M***yn” było w polsko-angielskich i polski-francuskich słownikach tłumaczone jako Negro czy nègre, czyli jako słowa pochodzące z czasów niewolnictwa, przywołujące mroczne wspomnienia, wywołujące ból, uznawane za jedne z najbardziej obraźliwych słów w danych językach. Ponadto, obecność „słowa na M” w negatywnych kontekstach, chociażby w popularnych przysłowiach i powiedzeniach („sto lat za…”, „M…zrobił swoje, M…może odejść”). To wszystko składa się na powód odrzucenia tego słowa zarówno przez polską społeczność osób Czarnych, jak i przez Radę Języka Polskiego (w 2020 r.).
Wiem, że argumentów za i przeciw „poprawności politycznej” jest całe mnóstwo, i można je mnożyć w nieskończoność, ale tekst zakończę tym jednym jedynym, który jest moim drogowskazem na ścieżce języka inkluzywnego. Zauważ w człowieku człowieka. Poznaj jego historię, dowiedz się dlaczego myśli tak, a nie inaczej. Szanuj go również w wymiarze językowym. Nie bój się pytać, nie bój się że popełnisz faux pas. Błędy są rzeczą ludzką, tak samo jak chęć uczenia się. Poszerzajmy horyzonty, szanujmy się nawzajem, mówmy do drugiego człowieka tak, jak sobie tego życzy.
Wszystkie artykuły autorki/autora